KOWALSKI: Członkom zarządów trudno rozstać się z funkcją, bo organizacje pozarządowe są w zdecydowanej większości autorskie.
Dlaczego zarządy się nie zmieniają? Bo generalnie nie potrafimy odchodzić z pełnionych przez nas funkcji. Zwykle trudno członkom zarządów i prezesom – szczególnie tym z wieloletnim stażem, odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Dzieje się tak z wielu przyczyn. Po pierwsze chodzi o nastawienie „starych”. Co ja będę robił po tym, jak przestanę być prezesem? Dlaczego mam oddać coś, co tworzyłam? Takie pytania pojawiają się bardzo często. Pojawiają się, bo nasze organizacje to w zdecydowanej większości organizacje autorskie. Podobnie zresztą jak partie polityczne. W sumie chyba tylko SLD jakoś w miarę bezboleśnie zmienia liderów. Po drugie, „byli” nie potrafią być byłymi prezesami. A przecież mogliby dalej wykorzystywać swoją wiedzę i doświadczenie w innym miejscu organizacji. Często jednak nie potrafią i odchodzą. A ponieważ boją się tego odejścia i wcale go nie chcą, więc nie stają się „starymi” i nie rezygnują z bycia prezeskami i prezesami. Po trzecie wreszcie, „nowi” nie mają na „starych” pomysłu. Traktują ich jako potencjalne zagrożenie zamiast korzystać z ich doświadczenia. Wszystkie trzy czynniki powodują, że część zarządów trwa.
Albo bez zmian, albo karuzela
Czasem trwałość zarządu jest oczywiście dobra. Bo organizacje powstały jako czyjeś idee i razem z ich liderami istnieją i wciąż się zmieniając dobrze działają. Niestety, nie zawsze realizowany jest taki optymistyczny scenariusz. W Związku Harcerstwa Polskiego, którego jestem instruktorem, od prawie 10 lat toczy się dyskusja o kadencyjności szefów i szefowych lokalnych struktur. Przed wprowadzeniem przepisu o dwóch pełnych czteroletnich kadencjach zdarzali się komendanci, którzy pełnili swoją funkcję nieprzerwanie od 1956 roku. Po zmianie statutu (nie obeszło się bez problemów i prób cofnięcia tej reformy) wszyscy komendanci hufców się zmienili. Ale nie wszędzie przyniosło to dobry skutek. Szefowie zmieniali się jak na karuzeli – w ciągu pięciu lat było ich czterech. Czy było to spowodowane tym, że wcześniej „wieczny komendant” zniechęcał wszystkich, którzy mu zagrażali? A może on jednak był dla środowiska najlepszy? Nie mamy jeszcze pełnej odpowiedzi na ten temat. I myślę, że podobnie w całym III sektorze nie ma jednoznacznej odpowiedzi, czy częstsze zmiany w zarządach na pewno byłyby dla sektora dobre.
Prezes jak wyrocznia
I na koniec historia pana Stanisława Mizerskiego – prezesa Oddziału Łódzkiego Polskiego Związku Głuchych. Pan Mizerski jest prezesem od 1981 roku. Myślę, że on z kolei przeszedł któregoś roku taką granicę, za którą stał się całkowicie nieodwołalny i niezastąpiony. I dziś to już jest na pewno dobre. Pan prezes jest dla członków PZG jak wyrocznia. Moi głusi znajomi i znajome przychodzą do niego z każdą, absolutnie każdą życiową sprawą. Trudno wyobrazić sobie świat bez starszego pana, który dokonał dla łódzkich i nie tylko łódzkich głuchych więcej niż można sobie wyobrazić. Myślę, że on nie powinien się z tą funkcją rozstawać, bo po prostu słowo „prezes” i nazwisko Mizerski to synonimy. Pewnie któregoś dnia trzeba będzie zacząć myśleć, co dalej. Ale w tym też wielka odpowiedzialność „starych”. W harcerstwie mówimy o obowiązku wychowania następcy. Myślę, że podobnie powinno być w całym sektorze. Obejmując jakąś funkcję powinniśmy myśleć o tym, że warto kogoś przygotowywać do zostania naszym następcą.
Źródło: inf. własna ngo.pl