„Traumy lubią czasem błyszczeć w kartonowym pudle”
Zanim na dobre wyszedłem z poczucia własnej krzywdy, minęło kilkanaście dobrych miesięcy. Sklejanie siebie nie jest takie proste, ale możliwe do zrealizowania. Wszystko ma sens kiedy zaczynamy tęsknić za dziennym światłem i ma się ogromne poczucie, że właśnie nadchodzi ten moment „wygrzebania” się z niecodziennej bezsilności.
Każdy z nas przeżywał w swoim życiu pewne niepowodzenia, porażki a nawet mocne traumy w sferze psychicznej. Starania się na niejednej płaszczyźnie życia zawodowego, które okazały się przegranym elementem w walce o własne sprawy bądź interesy. Dla każdego z nas, to było zupełnie coś innego. Coś, o co tak naprawdę długo podejmowaliśmy osobistą walkę, aż do zwycięstwa. Niekiedy podejmowane wybory lub błądzenia dzisiaj mogłyby się okazać tylko i wyłącznie lekcją z „egzaminu dojrzałości”, w ilu procentach stałem się człowiekiem, a w ilu procentach stałem się „drapieżnikiem” społecznym?
W bulwersującym chaosie życia, w gwarze miejskiego nieładu, w akcentach pośpiechu i multum zaniedbań, gdzieś na byle jakim przystanku życiowym, spostrzegamy momenty, z których próbujemy „zmartwychwstać”, powstać z popiołów słów, tych wykrzyczanych, albo uciec od tematów drażliwych, ponieważ jak tutaj zajrzeć w paszczę własnego lęku?
Zaczynamy stukać się w czoło, wariować na każdy nowy poranek, żeby tylko jak najmniej doznać „smakowania” wewnętrznego bólu. A tymczasem, coś do nas przemawia, jeśli nasze sumienia są jeszcze czyste i trzeźwe. Otępione relacje, których niekoniecznie chcemy pamiętać oraz osób, które już dawno „skreśliliśmy w swojej pamięci, chociaż „świadoma niepamięć” i tak zrobiła swoje.
Przyglądam się skrzywdzonym przez ulicę. Słucham ich opowieści przy taniej kawie z automatu, aby wejść na ich „salony” samotności. Niestety, zamiast czerwonych dywanów i suto zastawionego stołu, zastałem jedynie noc, tak przemęczoną, tak zrozpaczoną, tak mroźną, że niejedno ludzkie serce wymiękło. Nie skosztowałem niczego poza grzechem. W holu głównego dworca, toczyły się nasze niedokończone rozmówki. Poczucie żalu wzrastało ponad normę człowieczeństwa a poczucie kiepskiej biedy wyszarpało niejedną dobrze wypieczoną bułkę komuś bardziej słabszemu. W pewnej potężnej ulewie, gdzieś na początku jesieni, z „naszych” salonów przegonili nas tak zwani dobrze ludzie. Nikt już siebie nie zatrzymywał na krętej drodze i każdy pragnął odnaleźć tę właściwą dla siebie ścieżkę trochę bardziej skuteczniej niż zwykle.
Traumy pozostały. Po latach kosztowania z tego co było zastawione na „szwedzkim” stole, trzeba było wyrosnąć z „szybkiego życia”. Odbyć niejedną „spowiedź” bo niedosyt sumienia nie pozwalał zapomnieć a w snach wszystko wracało. Zaczęła się wspinaczka po osobistym rozwoju i z jednym pragnieniem jaką tutaj wybrać metodę żeby wyleczyć się ze swoich traum. Czas oswajania lęków to cudowne przeżycie, żeby pozbyć się masek i „zaczarowanych” baśni, wtedy zaczyna się szczera relacja bez „sztucznych ogni”.
Kiedy zgasną wreszcie reflektory, kiedy zostaną wyłączone kamery i mikrofony a na twojej scenie nie zawstydzisz się swoich łez, wtedy będzie można prawdziwie napisać o własnym zwycięstwie z tego co przestało mi już dawać „zamroczonego kopa”.
Statuetka wygranej o „ludzką twarz” okazuje się, że nie potrzebuje czasu na „przypudrowanie” swoich nosków w zgniłej garderobie, a uwolnienie od osobistych traum nie muszą wcale błyszczeć w kartonowym pudle.
Autor felietonu: Marcin Staszak - Prezes Fundacji Bezpieczny Port
Źródło: Fundacja Bezpieczny Port