Żyjąc w Mampikony, trzeba być gotowym na śmierć – usłyszałam przed wyjazdem. Ale tam jest znacznie gorzej – mówi dr med. Lidia Stopyra, szefowa misji medycznej na Madagaskarze. Nikt z nas chorując tam, nie przetrwałby nawet kilku dni. Brakuje wszystkiego – jedzenia, wody, prądu, leków.
Ogólna sytuacja Madagaskaru
Do lekarza bywa, że jest nawet kilkadziesiąt km na piechotę. Do EKG czy Rentgena – nawet 300 km, czyli 7 godzin jazdy. Do porodu, gdy są komplikacje – nawet kilkanaście godzin drogi: na motorze, zaprzęgiem a nawet na prowizorycznych noszach, niesionych przez krewnych. Umiera[1]ją kobiety, które potrzebują cesarskiego cięcia. Umierają dzieci. Większość ciężko chorych, wymagających operacji, umiera w drodze do szpitala. Służba zdrowia jest odpłatna i przez to niedostępna dla większości Malgaszów, utrzymujących się z uprawy cebuli, ryżu i manioku. Szpitale na Madagaskarze są przepełnione. Pacjenci w państwowych ośrodkach są odsyłani nawet z zagrażającym życiu krwotokiem. W szpitalu płaci się za wszystko: przyjęcie, receptę, banda[1]że, strzykawki, rękawiczki. Trzeba mieć własną pościel i jedzenie. A przecież są rejony, gdzie nie ma szpitala w promieniu 200 km!
Gruźlica, dżuma i trąd
Dzieci z malarią, które trafiłyby w Polsce do szpitala, tam są „hospitalizowane” pod drzewem. Duża część problemów zdrowotnych jest związana z niedożywieniem. Wśród wyniszczonych Malgaszów gruźlica i anemia szerzą się błyskawicznie. Niedożywienie matki powoduje śmierć lub niską masę urodzeniową dziecka a także częstsze choroby. Wciąż spotyka się przypadki dżumy i trądu. Średnia długość życia to zaledwie 45 lat.
Pierwszy raz u lekarza
Na bilharcjozę chorują tu prawie wszyscy. To choroba pasożytnicza, którą można się zarazić przez brodzenie w stojącej wodzie. W porze deszczowej na Madagaskarze jest to nieuniknione. Nie można dojść do domu, nie brodząc czasem po pachy w wodzie. Nad wodą, której używa się do picia, toczy się całe życie — dzieci się kąpią, kobiety robią pranie, przychodzi bydło. Choroba objawia się krwiomoczem. — „Jest tak powszechna, że kiedyś w czasie misji medycznej zgłosił się do nas 14-letni chłopiec, którego już wcześniej wyleczyliśmy, przerażony, że ma żółty mocz. Myślał, że coś złego się stało, bo przez całe życie miał mocz czerwony – mówi dr Lidia Stopyra. – Stan chorobowy był dla niego normalny. To pokazuje skalę problemu. Niektóre dzieci były po raz pierwszy badane przez lekarza. Nie wiedziały, na czym polega badanie”…
Dzieci są najważniejsze
W regionie Mampikony bydgoscy misjonarze duchacze pomagają na wszelkie sposoby: dzięki wsparciu Darczyńców Polskiej Fundacji dla Afryki prowadzą m.in. kilkanaście szkół dla tysięcy dzieci, dom dziecka, gospodarstwo rolne, stołówki dla sierot. Prowadzą też przychodnię, która niestety jest niewystarczająca, jak na ogromne potrzeby regionu.
Obecnie trwają prace nad budową szpitala. Przygotowano teren pod budowę, zbudowano kanały odprowadzające wodę w czasie pory deszczowej, platformy, na których stanie szpital, a mury oddziału SOR stanęły w te wakacje. Najpilniejszym etapem budowy po budynkach oddziału ratunkowego jest pediatria – ze względu na ogromną śmiertelność dzieci w regionie. Po nim dopiero powstaną pomieszczenia ginekologii z położnictwem, przychodnie i laboratoria.
Nikt nie będzie odsyłany
W szpitalu będą pracować także Malgasze, którzy są przygotowywani do pracy w zawodzie. Od najuboższych szpital nie będzie pobierał żadnych opłat, a reszta ludzi będzie płaciła niewielkie kwoty. „Nikt nie będzie odsyłany bez pomocy, jak to się zdarza w państwowych szpitalach – podkreśla o. Dariusz Marut. – Pomożemy każdemu! Powstanie pierwszy oddział pediatrii w regionie”.
Źródło: pomocafryce.pl