Zagwarantowanie prawa wyborczego dla kobiet stanowiło, praktycznie od początku jego istnienia, podstawowy cel ruchu kobiecego. Wielokrotnie podejmowano próby przekonania zarówno opinii publicznej, jak i osób odpowiedzialnych za zmiany ustawodawcze, że kobiety są takimi samymi obywatelami jak mężczyźni. Wielokrotnie próby te kończyły się niczym a osoby działające na rzecz zmiany społecznej narażone były na pośmiewisko.
Nadużyciem byłoby twierdzenie, że wszyscy
dochodzili do wniosku, że remedium na większość problemów kobiet
jest zagwarantowanie im prawa wyborczego. Jednak atmosfera wokół
tej kwestii ulegała zmianie. Im więcej mówiło się o pozycji kobiet,
o ich dyskryminacji, tym częściej wskazywano na konieczność
uczestniczenia w życiu publicznym z pełnią praw. Kwestia kobiet
nabierała znaczenia, a wraz z nim rosła liczba osób, które bardziej
lub mniej oficjalnie popierały ruch kobiecy i stawały się
sprzymierzeńcami w prowadzonej walce. Rozpoczął się proces
nawiązywania współpracy istniejących organizacji, które w ten czy
inny sposób zajmowały się sprawami kobiet.
Przełomowym wydarzeniem było zaproszenie
działaczek i działaczy związków zawodowych na spotkanie organizacji
stricte kobiecych. Udało się dojść do porozumienia i powołać
najpierw Ligę Samopomocy Kobiet, a potem Polityczną Unię Kobiet. Z
nową siłą i energią rozpoczęła się stara walka. Walka o prawa
wyborcze dla kobiet. W 1910 roku Liga zorganizowała w Nowym Jorku
pierwszy marsz kobiet domagających się prawa głosu. Dla
nowojorczyków był to prawdziwy szok. Wkrótce ten sam efekt nastąpił
w kolejnych miastach, gdzie marsze i demonstracje stały się
regularnie organizowaną formą wypowiedzi. Opinia publiczna nie
mogła już dłużej uważać, że problemu nie ma. Politycy nie mogli już
dłużej uważać, że prawo do głosu jest tylko fanaberią małej grupy
oszołomionych kobiet. To już był naprawdę wyraz potrzeb społecznych
i sygnał, że czas się obudzić.
W 1913 roku po raz pierwszy od 26 lat
propozycja poprawki do Konstytucji – poprawki uznającej prawa
kobiet do głosu – stała się przedmiotem obrad Kongresu. Choć i tym
razem nie została ona przyjęta, to część kongresmanów dała się już
przekonać. Praca nad członkami partii politycznych zaczynała
przynosić efekty. Nadzieje wiązano także z prezydentem Wilsonem.
Jednak po serii nieudanych spotkań i zakończonych fiaskiem rozmów z
prezydentem, w 1917 roku rozpoczęła się pikieta pod Białym Domem. I
trwała przez półtora roku, bez względu na pogodę. W ciszy, z
transparentami „Panie Prezydencie, co zamierza Pan zrobić, żeby
zapewnić kobietom prawo głosu?”. Działacze ruchu kobiecego czuli
wiatr w żaglach. Teraz albo nigdy. Przypominali prezydentowi jego
własne deklaracje: o wolności, demokracji i sprawiedliwości. O
konieczności przestrzegania podstawowych reguł społecznych – w tym
kontekście pytali o miejsce kobiet, o ich prawo do wolności, ich
udział w demokracji i sprawiedliwość dla nich. Policja najpierw
obserwowała pikietujących bez żadnej reakcji. Potem przystąpiła do
ataku aresztując ich za zakłócanie porządku publicznego i
powodowanie utrudnień w ruchu. To przysporzyło manifestującym
kolejne rzesze sympatyków: każdy ma przecież prawo do wyrażania
własnych poglądów; akcje policji były zatem nieuzasadnione. 218
kobiet zostało aresztowanych, z czego 97 skazanych na karę
więzienia. W mediach rozpętała się prawdziwa burza. I choć przed
końcem 1917 roku wszystkie kobiety zostały zwolnione, ponowne
aresztowania miały miejsce znowu: raz w połowie 1918 roku, drugi –
kiedy doprowadzone do ostateczności działaczki ruchu kobiecego
publicznie paliły kartki z wystąpieniami prezydenta. Ten wreszcie
się ugiął. Przed końcem 1918 roku przyznał, że prawa wyborcze
kobiet nie zostały zagwarantowane i skierował do Kongresu poprawkę
do Konstytucji. I choć osobiście wystąpił w Senacie, broniąc idei
prawa do głosu dla kobiet, propozycja poprawki została aż
dwukrotnie odrzucona. Dopiero w 1920 roku Kongres przyjął 19.
poprawkę, która wkrótce została ratyfikowana przez stany i uznana
za część Konstytucji. Po 70 latach walki o prawo wyborcze dla
kobiet, o ich prawo do głosu nastał wreszcie czas zwycięstwa. W
Konstytucji zapisano:
„Prawo do głosu obywateli Stanów Zjednoczonych nie może być
kwestionowane ani ograniczane ze względu na płeć ani na poziomie
krajowym, ani stanowym”.
na podstawie: Women together. A history in documents of women’s movement in the United States, Judith Papachristou, 1976.
Jestem kobietą! Wydaje się, że to niewinne oświadczenie. Wypowiedziane zwyczajnie, bez dumy, zażenowania, po prostu: jestem kobietą. Może nawet zbędne, bo potwierdzające to, co i tak widać. Czy zawsze było tak było? No właśnie! To ciekawy wątek. Organizacje kobiece, a zwłaszcza feministyczne, doskonale znają historię ruchu kobiecego. Wiedzą, ile już udało się osiągnąć i co jeszcze zostało do zrobienia, żeby to proste oświadczenie nie niosło ze sobą zbędnych konotacji, żeby nie dzieliło, nie wskazywało z góry miejsca w hierarchii społecznej. Dla pozostałych, tych, którzy mają szczęście, że są kobietą albo to szczęście, że są mężczyzną, ale nie zajmują się tą problematyką na co dzień, ta historia przemian świadomościowych, nawet jeśli amerykańska, też może być ciekawa.