Błogosławieństwo za jakie uważano pieniądze z Brukseli zaczyna odbijać się czkawką, szczególnie w segmencie szkoleń, które na szczęście dla beneficjenta ostatecznego są bezpłatne, ale czy na pewno?
Rynek szkoleniowy przez ostatnie lata uległ ogromnym przemianom, a potrzeba, będąca matką wynalazków stworzyła nową kategorię trenerów, którzy zajmują się poszczególnymi tematami nie z racji swojego doświadczenia i wiedzy, ale potrzeby projektowej. Od razu nadmienię, że nie chodzi mi o posiadanie przez trenerów certyfikatów, szkół trenerskich, bo nie są to w moim odczuciu wyznaczniki dobrego trenera, jednak o coś, co trywialnie określiłabym mianem przyzwoitości i uczciwości wobec uczestników szkoleń. Coraz częściej słyszę spotykając się z ludźmi, których zatrudniam do szkoleń w naszej firmie, że mogą przeprowadzić każde szkolenie, tylko… „muszą przeczytać jakąś książkę”. Wymagania dotyczące co najmniej dwudziestu przeprowadzonych przez trenera szkoleń z danego zakresu jest jakąś fanaberią i oczekiwaniem ponad miarę, bo trzeba teraz korzystać… „Unia daje kasę i trzeba ją przerobić”. No więc pytam się:
Gdzie jest tzw. beneficjent ostateczny/uczestnik szkolenia?
No i tu zaczynają się schody, bo beneficjent ostateczny to nie jest numer PESEL w formularzu PEFS, ale człowiek, który potrzebuje wiedzy, bo czasy jeżdżenia na szkolenia, gdzie decydującym argumentem na piątkę w ankiecie był super catering i fajny hotel już się skończyły. Uczestnik szkolenia to nie jest voucher pozwalający na wyjazd na narty w zimie, a latem na Hawaje, tylko odpowiedzialność, którą trener decydujący się na przeprowadzenie szkolenia powinien wziąć na siebie.
Czym właściwie różni się jego odpowiedzialność od nauczyciela, z którym spotykamy się w szkole? Etos nauczyciela i oczekiwania względem tego zawodu są ogromne począwszy od przekazania wiedzy do współwychowania młodego człowieka. Czemu więc tak często organizatorzy szkoleń nie wymagają od trenerów chociażby wiedzy?
Certyfikat czy makulatura certyfikatowa?
Pęd do wiedzy w naszym społeczeństwie był i nadal jest w moim odczuciu ogromny, jednak od jakiegoś czasu z podziwem obserwuję jednostki walczące o odpowiedzialne traktowanie ludzi i spełnianie obietnic, jakie stawia się w momencie rekrutacji na szkolenia, w warunkach ekstremalnych prowadzące do zmiany wykładowcy w długich cyklach szkoleniowych. Bo nie ma już w nich zgody na mierność i bylejakość tego co dostają. Za darmo? Otóż nie za darmo, bo czas spędzony na szkoleniu jest mierzalny w: godzinach spędzonych z dala od rodziny, nadgodzinach spędzonych w biurze, nadrabiając zaległości, urlopie, który często jest koniecznością aby się szkolić. No i po co? Po to by w segregatorze stojącym w zakamarkach szafy z dokumentami mieć kolejny kolorowy i koniecznie oklejony logotypami certyfikat! Certyfikat, który dla pracodawców, a niejednokrotnie dla uczestników szkoleń jest po prostu certyfikowaną makulaturą!!
Zastanawiałam się, czy tylko ja nie informuję w swoim CV o 50% odbytych bezpłatnych (w moim odczuciu płatnych własnym czasem) szkoleń ze względu na ich poziom? Czy tylko ja wracając do domu i pracy po jakimś czasie szukam innego szkolenia z podobnego lub tego samego zakresu, bo nie mam wiedzy umożliwiającej mi dalszy rozwój oraz uczciwe i kompetentne wykonywanie pracy? Okazuje się, że nie jestem wyjątkiem, a ludzi myślących i czujących podobnie jest coraz więcej! I nie boją się o tym mówić i egzekwować swoich praw. Jeżeli będziemy trwać w akceptacji takiej postawy szkoleniowców, w przyzwoleniu na niski standard, to poza dobrymi zarobkami i ich ewentualnym dobrym samopoczuciem nie przełoży się to na wiedzę dla ludzi, którzy podczas szkoleń są najważniejsi. A to właśnie ludzie przychodzący na szkolenia są najważniejsi i są kluczem do dalszego rozwoju, a nie trener.
Celem tego tekstu nie jest napiętnowanie środowiska trenerów, a raczej zwrócenie uwagi na duże poczucie braku odpowiedzialności dorosłych ludzi za swoje działania. Do tej pory udało mi się stanąć po każdej z tych stron, jako uczestnik szkoleń, trener oraz przedstawiciel firmy organizującej szkolenia. Są oczywiście trenerzy – i to całkiem duża grupa, którzy oprócz umiejętności, doświadczenia i wiedzy wykonują swoją pracę z pełną odpowiedzialnością i zaangażowaniem. Nie ma nic złego w zarabianiu pieniędzy, jednak jak w każdej pracy płacić powinno się za pracę, a nie za „bycie”.
Odpowiedzialność za taką sytuację ponoszą jednak nie tylko trenerzy i organizatorzy szkoleń, ale również uczestnicy, których bierność w reakcji na złą sytuację jest przyzwoleniem na mierność szkoleniową. Nie bójmy się wymagać, miejmy szacunek do samych siebie, bo jako uczestnicy miernych szkoleń nie jesteśmy i chyba nie chcemy być mierni.
Agnieszka Dejna
Autorka jest absolwentką politologii Uniwersytetu Gdańskiego, obecnie przed obroną dyplomu MBA w Wyższej Szkole Bankowej. Od 8 lat związana z trzecim sektorem. Pracuje w Regionalnym Centrum Informacji i Wspomagania Organizacji Pozarządowych w Gdańsku, jako dyrektor wykonawczy, trener i doradca z zakresu ekonomii społecznej, marketingu i fundraisingu . Od 2010 roku prezes zarządu Bałtyckiej Agencji Rozwoju Regionalnego Sp. z o.o. firmy szkoleniowo-consultingowej. Współautorka i redaktorka wielu publikacji z zakresu przedsiębiorczości społecznej i zarządzania organizacjami pozarządowymi.
Źródło: Redakcja Ekonomiaspoleczna.pl