Piąta Akcja Teatralna czyli krótka rozprawa o tym, jak Karolina, Wiola, Justyna, Ania i Konrad zaczynają swoją w przygodę z teatrem od podstaw – od poznawania siebie, swych emocji i swego ciała. Przechodzą przez kolejne etapy: odrzucenia pokusy rekwizytu, opanowanie niepotrzebnego ruchu i skłonności do kabaretu i błaznowania na scenie, po to by dojść do końca: aktorsko zmężnieć i zmierzyć się z szekspirowskim dramatem. Przed publicznością. W teatrze. Relacja z warsztatów i wieńczącego je spektaklu. W trzech aktach.
Tydzień pierwszy, kiedy do głosu dochodzą emocje i poskromiona zostaje żądza zbędnego rekwizytu
- Emocja, ciało i głos, nad tym będziemy pracować - mówi Andre de la
Cruz, rozpoczynając zajęcia ze swoją ośmioosobową grupą. Pedagogiem podczas warsztatów teatralnych
jest po raz drugi. W zeszłym roku wystawiał biblijnego Hioba. Niełatwy materiał sceniczny dla
amatorów. W tym roku w programie przygotowuje projekt "wizje Szekspira": fragmenty
Makbeta, Otella, Hamleta - To teatr, który niesie ze sobą konflikt i emocje. Intensywny, barwny -
mówi.
Przed tym zadaniem stają uczestnicy V Letniej Akcji Teatralnej - dwutygodniowych warsztatów dla
młodzieży, prowadzonych przez doświadczonych aktorów, reżyserów, pedagogów teatralnych,
zwieńczonych spektaklami na prawdziwej scenie. Zajęcia są naprawdę otwarte: trzeba mieć minimum
doświadczenia, choćby w nieformalnym przedsięwzięciu artystycznym i chęć. Organizatorem jest
Stowarzyszenie Druga Strefa, które oprócz tego, że prowadzi własny teatr, zajmuje się animacją
kultury czyli "zarażaniem teatrem" - jak sami mówią. Do udziału w Akcji Letniej
zapraszają ludzi, którzy chcą twórczo spędzić wolny czas. Ten dwutygodniowy teatralny koncentrat
zaaplikowano dotychczas ponad 240 uczestnikom.
- Chcemy im dać możliwość obcowania z tuzami teatru. Przez dwa
tygodnie poznają teatralny język i warsztat autorytetów - po powrocie do swoich środowisk będą
mogli robić teatr, w sposób, którego się tu nauczyli. Przeniesienie tych doświadczeń na lokalny
grunt, czyli tam skąd pochodzą, jest najważniejszym efektem tej pracy. Z naszych doświadczeń
wynika, że ci, którzy zetknęli się z teatrem choć raz w takiej formie później z nim zostają - mówi
Sylwester Biraga, szef Teatru 2. Strefa.
W grupie prowadzonej przez Andre de la Cruza, brazylijskiego reżysera
teatralnego uczestnicy są siedemnasto i dwudziestokilkuletni. Luźno związani z teatrem amatorskim,
mniej lub bardziej przyznający się do swoich artystycznych zamierzeń. Przyszłość pokaże - mówią
dyskretnie. Świat w tym wieku generalnie stoi otworem. Przyjechali spróbować czegoś ciekawego,
przyznają pierwszego dnia, ale w ogólności to po prostu wykorzystać kanikułę. A tu Szekspir!
Pierwszy dzień dosyć trudny. Nagle się okazuje, że trzeba obcować z
własnymi emocjami, własnym ciałem i to dość intensywnie. Andre de la Cruz proponuje ćwiczenie na
zaufanie, potem na wyrażanie emocji. Szepczą, mówią lub krzyczą do siebie słowa: zazdrość, miłość,
gniew, rozczarowanie. Mają odnaleźć w sobie te uczucia, choćby didaskalia nie były sprzyjające. To
w końcu zagracona sala szkolna, a nie nastrojowe czeluście sceny. Teatralna praca u podstaw.
- Najważniejsza sprawa dla aktora to czysta emocja. Poszukajcie jej w sobie i nie maskujcie zbędnym
działaniem. W teatrze nie ma sytuacji, gdzie jest tylko akcja. Każdy ruch ma znaczenie. A jeśli nie
ma, to powinno go nie być.
Pierwsze komentarze.
- Przełamanie się jest najtrudniejsze. Nagle trzeba otworzyć się przed obcymi ludźmi i pokazać im
swoje emocje - mówi Karolina. Jest energiczna, z czystym, dźwięcznym głosem. Za chwilę będzie Lady
Makbet.
- Niby to po prostu forma spędzania wolnego czasu, ale zawsze wyzwanie. Poza tym uczymy się rzeczy
zupełnie zwyczajnych, przydatnych poza sceną, jak wyrażanie własnych emocji. To sposób na pokonanie
nieśmiałości - mówi Justyna, refleksyjna i tego pierwszego dnia najbardziej skupiona (zagra Makbeta
i Ducha Ojca w Hamlecie). - Podczas omawiania ćwiczeń trudno też krytykować kogoś i mówić mu
szczerze: "słuchaj, na mnie to nie podziałało". Przecież widzę, że ktoś się starał. Wolę
zachować milczenie.
Grupa Andre pracuje metodą Stanisławskiego, czyli czerpie ze szkoły
realistycznej. Bez Nibylandii i niewidzialnych rekwizytów. Jeśli nie ma wieszaka na ubrania, to
nikt nie wiesza niby-płaszcza na niby-wieszaku.
- W teatrze nie ma "nie", wszystko jest możliwe - przekonuje Andre de la Cruz. - Musimy
jednak nauczyć się wybierać, nad czym chcemy pracować. Teatr realistyczny jest najlepszy dla
wszystkich, którzy zaczynają przygodę ze sceną. Nie potrzebujecie rekwizytów. Potrzebne wam emocje,
ciało i głos.
Co do tej wykładni na początku nie ma w grupie zgody. Ćwiczenie jest następujące: oczekiwanie w
szpitalu na wynik poważnych badań. Takie zadanie-czekanie, bez słów. Do momentu aż wejdzie lekarz
(czytaj: prowadzący) i oznajmi wynik. Jak człowiek zostaje sam na sam z zadaniem przeżywania bólu,
niepokoju i oczekiwania, chętnie sięgnąłby po rekwizyt i złagodził napięcie.
Poza tym wówczas wszystko jest dla widza czytelniejsze - argumentuje Konrad, energiczny i jakby
zupełnie nieskrępowany w ten pierwszy dzień. Koniecznie chciałby się posłużyć automatem do kawy
(wieszak na ubrania), rozsypać monety (prawdziwe) albo choć wylać na siebie niby-kawę. Inni nerwowo
spoglądają na nieistniejące zegarki i otwierają niewidzialne drzwi. Andre dość konsekwentnie ucina
takie próby. Czy widownia nie nudzi się, kiedy się nic nie dzieje?
Ależ dzieje się - przekonuje - tylko przestańcie się zasłaniać i dajcie na siebie popatrzeć.
- To bardzo młoda grupa, mają mnóstwo energii - mówi Andre de la
Cruz po pierwszym dniu. - Popracujemy kilka dni nad podstawami, nad tym, w jaki sposób mogą tą
energię kontrolować, aby działała na ich korzyść. Potem weźmiemy się za Szekspira.
Tydzień drugi, kiedy Desdemona nieodmiennie ginie z ręki Otella, i to kilkukrotnie w ciągu jednego dnia
Po tygodniu pierwszy raz na scenie. Zmianę, nawet fizyczną, widać
gołym okiem - trzymają się prosto i mówią pełnym głosem. Nie boją się krzyczeć. Ba, kiedy trzeba i
bez początkowego zażenowania wiją się w konwulsjach, bo przecież u Szekspira co rusz ktoś ginie.
Ten teatr będzie prawie dokładnym przeciwieństwem elżbietańskiego pierwowzoru - Szekspira zagrają
niemal wyłącznie dziewczyny. W tej kwestii jest ciężko, przydałby się kolega - komentuje Konrad.
Później, czy bardziej z konieczności czy ze szczerej chęci - tego nie ustalono, będzie Romeo.
Z drugiej strony są bardzo zmęczeni. Oprócz całodziennych prób, każdy
dostał "do poduszki" po kilkanaście stron tekstu. Otello i Jagon, Romeo i Julia, Lady
Makbet, Hamlet i Duch Ojca zakuwają po nocach, żeby za kilka dni, a najlepiej już jutro obyć się
bez kartek. Kilka razy dziennie brną przez najsłynniejsze sceny szekspirowskich dramatów: zabójstwo
Króla Danii, knowania Jagona, wyznania miłości szekspirowskich kochanków… Nabiera też kształtu
sam spektakl - w salach szkolnych wydawało się, że sklecony jest bez ładu. Tu wszystko powoli
znajduje swoje miejsce.
- Andre spytał się, czy chcemy zagrać tego Szekspira standardowo czy awangardowo. A myśmy chcieli
jedno i drugie - mówi Ania vel Otello, jak podkreślają koledzy i koleżanki, nieformalna autorka
wielu scenicznych rozwiązań, które znalazły się w spektaklu. - Postanowiliśmy, że będziemy
przeplatać sceny dramatyczne zabawnymi.
- Graliśmy codziennie kilkanaście improwizacji, a to scena zazdrości,
a to konfliktu czy rozczarowania. Postanowiliśmy je wykorzystać i zbudować na nich spektakl -
dodaje Justyna.
Dlatego właśnie obok szekspirowskich postaci pojawiają się na przykład
bohaterowie brazylijskiej telenoweli, którzy znudzeni scenariuszem wolą scenę balkonową z Romea i
Julii. Albo sfrustrowana inspicjentka na planie filmowym, której chwilami wydaje się, że stryj
perfidnie zamordował jej ojca. Obok nich despotyczna reżyserka owego tasiemca, która - w chwili
ostatecznej frustracji spowodowanej aktorską fuszerką swojego zespołu - przeobraża się w Otella,
żeby pokazać "o co tak naprawdę w tym zawodzie chodzi". Sceny mistrza idą na razie
opornie i wymagają dużego skupienia. Konflikt, śmierć, miłość i nienawiść - wszystko tu jest i
trzeba to trzeba jakoś ogarnąć. Wyjąć z kartki. Łatwo się domyślić, z którą emocją kto sobie nie
radzi, bo od razu wraca do tekstu. Odreagowują więc trochę podczas komediowych przerywników - te
mimo zmęczenia bawią ich i płyną bez wpadek.
Zmęczeni. Andre podsumowuje kolejny dzień - wiele pochwał, jeśli są
uwagi to łagodne i optymistyczne:
- Wiola i Ania coraz lepiej. Bardzo mi się podoba, że odkrywacie dla siebie tę scenę. Widzę, jak
się rozwija. Przed Romeo i Julią sporo jeszcze pracy, prawdopodobnie cały jutrzejszy dzień. A teraz
dobranoc i powodzenia z nauką tekstu.
Spektakl, kiedy Szekspir ostatecznie pięknieje, a postacie "powstają z papieru"
Ostatni dzień trwa szaleńcza praca. Pojawia się też spore ciśnienie,
żeby tak może jednak wszystko zmienić, ulepszyć, przeformułować.
- Ile pozmienialiśmy! - informuje Konrad tuż po spektaklu - Ten spektakl to była właściwie próba
generalna.
Przyznać trzeba, że niezła. Szczególnie, jeśli widziało się niezdarne
początki. Co ciekawe (i korzystne), im więcej pracowali, tym bardziej bledły sceny kabaretowe,
podczas spektaklu byli już nimi wyraźnie zmęczeni. Za to ile zyskał Szekspir! Systematyczne,
czasami uciążliwe drążenie trudnego trzynastozgłoskowca owocuje w piątkowy wieczór. Sceny
dramatyczne pięknieją i przydają im - siedemnasto, dziewiętnastolatkom splendoru i powagi.
Na sam początek okrutna scena morderstwa króla Danii - przewrotna i
nie od razu czytelna, bo wpisana w scenariusz cyrkowego występu dwóch klaunów (klaun jako
przerywnik pojawia się zresztą, aby oznajmić początek drugiego i trzeciego aktu). Kiedy jednak
Klaun zaczyna wić się w bólu po śmiertelnej truciźnie - przekonujemy się, że to wstęp do Hamleta.
Dalej największe szekspirowskie monologi przeplatają się z scenkami z życia ekipy brazylijskiej
telenoweli. Już nie tak nachalnej - wiadomo, że to jedynie przerywnik. Rozkwitła scena z Romeo i
Julią. Karoliny i Konrada już materia tej sceny nie krępuje. Ba, chyba sporo zaczerpnęli ze szkoły
realistycznej, bo są - ku zaciekawieniu publiczności - brawurowo namiętni.
W duecie z Otellem w roli Jagona występuje młodziutka Wiola, drobna i na początku warsztatów nieco
speszona. Najbardziej niepozorna, oszczędna w rozmowie nie uroniła z tych warsztatów ani chwili.
Jej Jagon jest perfidny, ale podszyty strachem, że ktoś jednak jego intrygę wywęszy. Wróżę
przyszłość - komentuje nadzwyczaj dyskretnie (bo w moją stronę) prowadzący. Urosła również Karolina
jako Lady Makbet. Jest beznamiętna i okrutna. Innymi słowy - wszystko to sporo, jak na dwa
tygodnie.
Sukces leży też gdzie indziej, przekonuje Sylwester Biraga.
- Dla niektórych jest to pierwszy kontakt z teatrem i jeśli zarazimy ich tym, a oni będą go robić
tam, skąd pochodzą to jest - poza całą sferą animacji kultury - potężna animacja społeczności
lokalnej. W zeszłym roku z Lipska nad Biebrzą przyjechało na warsztaty osiemnaście osób, a po pół
roku opowiadali nam, że wciąż korzystają z doświadczeń warsztatowych, chętniej i łatwiej pracują w
kole teatralnym - to jest to dla nas prawdziwy sukces.
Źródło: inf. własna