Amerykańscy studenci toną w długach - czeka ich spłata ogromnych kredytów zaciągniętych na spłatę studiów wyższych. Coraz więcej ekonomistów uważa, że mamy do czynienia z kolejną inwestycyjną bańką. Tym razem jednak to nie tulipany, czy nieruchomości są jej przedmiotem, a wyższe wykształcenie. Dyskusję na temat tego niepokojącego zjawiska można prześledzić na łamach The Economist. Czy Polsce grozi to samo?
Czym charakteryzują się „bańki”? Wzrastający popyt na pewne dobro podbija jego cenę ponad racjonalny poziom, powodując wzrost „bańki”. Dzieje się to z początku niezauważalnie, lecz w pewnym momencie koszt dobra przekracza jego realną wartość do tego stopnia, że korekta ceny w gwałtowny sposób zaburza działanie rynku – „bańka” pęka: cena gwałtownie spada, inwestorzy tracą zainwestowane fortuny.
Kwota zadłużenia amerykańskich studentów przewyższyła w tym roku po raz pierwszy kwotę długu na amerykańskich kartach kredytowych. Tymczasem inwestycja w wyższe wykształcenie nie zwraca się tak jak oczekiwano - niewiele jest ofert dobrze płatnej pracy dla świeżo upieczonych absolwentów, bez względu na ich doświadczenie czy prestiż kształcącej ich uczelni. Sytuacja amerykańskich absolwentów uczelni wyższych na rynku pracy jest podobnie trudna do tej, jakiej doświadczają w Polsce wykształceni humaniści.
Sarah Lacy na łamach TechCrunch
bije na alarm, przywołując opinie Petera Thiela, współfundatora PayPal, który ma talent do zauważania baniek w trakcie ich wzrostu i wykorzystywania sytuacji zaobserwowanej na rynku. Na Thiela powołuje się również „The Economist” w redakcyjnym
blogu prowadzonym przez ekonomistę Josepha Schumpetera. Thiel dowodzi, że dwukrotny wzrost kosztów czesnego w Stanach Zjednoczonych w ciągu ostatnich kilkunastu lat to efekt niczego innego, jak kolejnej bańki. – Bańka pojawia się wtedy, gdy coś jest wycenione powyżej swojej wartości i gdy w tę zawyżoną wartość prawdziwie się wierzy – mówi Thiel w wywiadzie dla Lacy – Edukacja jest prawdopodobnie ostatnią rzeczą, w którą ludzie w Stanach Zjednoczonych ciągle wierzą. Podważanie jej wartości może być naprawdę niebezpieczne, to jest temat tabu. To jest jak obalanie Świętego Mikołaja.
Przekonanie o wysokich zarobkach i „ustawieniu na całe życie” gwarantowanych przez wyższe wykształcenie ma usprawiedliwiać prawie ćwierćmilionowe pożyczki studenckie na spłatę zobowiązań wobec uczelni klasy Harvardu lub Princeton. Pożyczki, na których spłatę nie mają absolwenci wracający bez pracy pod skrzydła rodziców, pożyczki które okazały się zbyt dużym obciążeniem w sytuacji, gdy bezrobocie dotknęło w 2010 r. około 4 mln. Amerykanów między 15 a 25 rokiem życia, a znormalizowana stopa bezrobocia w tej grupie wiekowej sięgała prawie 20%. Co więcej, spłat kredytów zaciągniętych na studia nie da się uniknąć nawet w sytuacji ogłoszenia (legalnego w Stanach Zjednoczonych) osobistego bankructwa, choć abolicja kredytowa możliwa jest dla niektórych innych pożyczek, tych komercyjnych.
Brak wymarzonej pracy, brak doświadczenia zawodowego zgodnego z profilem studiów, nadmierne obciążenie kredytem, brak niezależności finansowej i samodzielności – to tylko część ceny, jaką przychodzi płacić części absolwentów. Od jesieni roku 2009 problem ten
zauważają także inni przedstawiciele amerykańskiej inteligencji, lecz przekonanie o życiu w dobrobycie, który rzekomo czeka każdego absolwenta
college'u, nie zmienia się. Wiara w wartość edukacji, zgodnie z teorią ekonomicznej bańki, utrwala się, pomimo braku realnego zwrotu z tej inwestycji. A zwrotu w postaci doskonale płatnej pracy nie ma, ze względu na niekorzystne trendy w gospodarce – niskie wydatki konsumenckie, niski wzrost gospodarczy po kryzysie (wzrost PKB o zaledwie 3,8% w 2010 r. względem np. 7,7% po kryzysie w latach 80.) brak wystarczającej ilości nowych miejsc pracy oraz towarzyszące im wciąż wysokie i niestety niesłabnące bezrobocie, szczególnie wśród młodych.
Czy istnieje realne rozwiązanie tego problemu? Peter Thiel i Luke Nosek przedstawiają ideę succesfull drop out – przerwania ścieżki edukacji na pewnym etapie i podążania innym torem, najczęściej związanym z rozwojem przedsiębiorczości. Doraźnie zaś biznesmeni proponują program 20 under 20 – stypendia w wysokości 100 tys. dolarów, wypłacane w ciągu dwóch lat dwudziestu wybranym, utalentowanym młodym poniżej 20 roku życia. Jedyne, co muszą zrobić finaliści programu, to zamiast uczęszczać do college'u, otworzyć i prowadzić własną firmę. Obecnie trwają kwalifikacje do finału, którego wyniki ogłoszone będą najprawdopodobniej na początku maja.
Czy młodzieży w Polsce zagraża „bańka edukacyjna”?
W Polsce teoretycznie nie ma opłat za studia na uczelniach publicznych, wśród których wciąż jest kilka wiodących szkół wyższych, renomowanych i oferujących wysoką jakość kształcenia. Chwilowo nie widać ryzyka bańki finansowej, pomimo innych relatywnie wysokich kosztów związanych ze studiowaniem takich jak np. koszty zakwaterowania w dużych miastach. Na ich pokrycie można wziąć preferencyjny kredyt studencki, wypłacany w transzach po 400 lub 600 zł miesięcznie przez okres do 5 lat. Z preferencyjnych kredytów studenckich w latach 1997–2007 skorzystało ponad 304 tys. studentów, z czego zaledwie 11,5 tys. skorzystało z umorzenia spłat, które mogą uzyskać m. in. osoby z grupy 5% najlepszych absolwentów.
Mamy tu do jednak czynienia z bańką innego rodzaju – udział studentów studiów wyższych w populacji kraju wzrósł według danych GUS z poziomu ok 6% w latach 90. do 18,3% w roku 2009. Jednocześnie zmniejszała się znacznie ilość szkół zawodowych, między rokiem 1990 a 2004 liczba szkół wyższych wzrosła czterokrotnie (głównie dzięki powstawaniu szkół prywatnych), a wraz z liczebnością uczelni rosła wiara w to, że dyplom magistra przyniesie dostatnie, godne życie. Moda na wyższe wykształcenie trwała i nadal trwa. Niestety wraz z eksplozją rozwoju szkolnictwa wyższego spadał poziom nauczania, a na efekty takiego stanu rzeczy nie trzeba było czekać długo.
Obecnie pracodawcy doceniają dyplomy zaledwie kilku uczelni technicznych i uniwersytetów, lecz podstawą oceny przydatności pracownika jest jego doświadczenie zawodowe. Absolwent opuszczający mury uczelni bez żadnego stażu pracy ma przed sobą bardzo trudny start, szczególnie gdy
studiował na kierunkach humanistycznych.
Pracodawcy alarmują, że studia nie przygotowują dobrze do pracy, że absolwentom na wszystkich poziomach edukacji brakuje zarówno twardych jak i miękkich kompetencji. W konsekwencji nie mogą znaleźć pracowników, przy dość wysokim poziomie bezrobocia. Według danych Badania Aktywności Ekonomicznej Ludności o
wejściu na rynek pracy osób młodych w 2009 roku stopa bezrobocia wśród osób o wyższym wykształceniu w grupie wiekowej 15–24 lata wyniosła ok 13%, a po uwzględnieniu osób o wyższym wykształceniu do 35 roku życia – 10,2%, podczas gdy dla ogółu ludności wynosiła ona w poszczególnych kwartałach 2009 r. między 7,9% a 8,5%. Dla ogółu osób z wykształceniem wyższym stopa bezrobocia wyniosła w tym samym okresie zaledwie między 3,6% a 5%. Wykształcenie wyższe zmniejsza zatem ryzyko bezrobocia, lecz nie w grupie do 35. roku życia i zapewne nie w stopniu, w jakim oczekują tego studenci studiów wyższych. Młodzi po studiach zmuszeni są nierzadko do pracy poniżej ich kwalifikacji i aspiracji, bywa także, że wykonują tę pracę zagranicą ze względu na lepsze warunki płacowe, lecz z nikłą możliwością awansu. Czyżby ta niefinansowa bańka edukacyjna już pękła, czy to tylko początek kryzysu szkolnictwa wyższego, które musi nadążyć za potrzebami rynku pracy?
Jaka by nie była odpowiedź na to pytanie jasne jest to, że ostatnio opisywane
inicjatywy współpracy środowiska pracodawców i przedstawicieli edukacji na rzecz wzrostu zatrudnienia są obecnie koniecznością. Z danych wynika, że wyższe wykształcenie pozwala na uniknięcie bezrobocia tylko, jeśli idzie w parze z bogatym doświadczeniem zawodowym, zdobytym w pracy. Wniosek taki, że opłacalną inwestycją jest łączenie nauki i pracy, a nie sama nauka na poziomie studiów magisterskich. Coraz bardziej opłacalna jest także inwestycja w kształcenie zawodowe, o czym przekonani są na przykład
Czesi prowadzący kampanię na rzecz zwiększenia zainteresowania ofertą szkół zawodowych. W Polsce tymczasem coraz większym zainteresowaniem młodzieży cieszy się oferta
niemieckiej, nie polskiej edukacji zawodowej, a czas pokaże ilu młodych przełamie barierę językową i wyjedzie kształcić się, a może i mieszkać i
zarabiać za naszą zachodnią zagranicą.