W historii myśli ekonomicznej i politycznej wiele napisano na temat egoizmu, jako najbardziej efektywnej strategii życiowej. Do takiego stanowiska przekonywali nas myśliciele od Machiavellego po Miltona Friedmana. Rzecz jasna poglądy te można krytykować z perspektywy humanistycznej, a także reagować świętym oburzeniem na wyrachowanie skner – pisze Roland Zarzycki dla portalu Ekonomiaspoleczna.pl.
Mimo coraz częściej pojawiających się głosów krytycznych oraz ujęć alternatywnych – jak, na przykład, uhonorowanej Nagrodą Nobla teorii wspólnotowego zarządzania dobrami wspólnej puli Elinor Ostrom i Olivera Williamsona – wciąż rzadko poddaje się w wątpliwość rynkową przewagę ogólnego nastawienia egoistycznego.
Okazuje się jednak, że w pewnych okolicznościach to strategie nastawione na kooperację dowodzą swej przewagi. Współdzielenie, podobnie jak współpraca, wymaga jednak dostępności jednego fundamentalnego zasobu, który na neoliberalnym rynku jest wysoce deficytowy, bo też i sprzeczny z jego naturą: zaufania. W elementarny sposób sytuację tę obrazują proste modele zaczerpnięte z formalnej teorii gier. Jeden z nich, zwany dylematem więźnia, ilustruje, w jaki sposób wymuszony brak zaufania i kooperacji prowadzi podmioty do „ruiny”.
Dylemat więźnia
Dylemat więźnia to eksperyment myślowy, w którym do czynienia mamy z dwójką podejrzanych trafiających do aresztu. Standardowe działanie policji polega na ich separacji, przeprowadzeniu niezależnych przesłuchań oraz wystosowaniu oferty złagodzenia wyroku w przypadku podania dowodów obciążających drugą stronę.
Załóżmy, że prokuratura nie ma dość dowodów, by doprowadzić do skazania podejrzanych, jeśli zdecydują się ze sobą współpracować i nie „wsypią” nawzajem. W takim przypadku spędzą w areszcie po 3 miesiące. Jeśli tylko jeden z podejrzanych wyda towarzysza, dostarczając dowodów go obciążających, wyjdzie na wolność od razu, zdradzony zaś spędzi w więzieniu następne 5 lat. Jeśli oboje zdecydują się wydać, pójdą do więzienia i spędzą tam 4 lata, ze względu na wykazaną dobrą wolę.
Najbardziej opłacalna z perspektywy oskarżonych jest sytuacja, w której współpracują ze sobą, i spędzają w areszcie po 3 miesiące. Jednak w praktyce niemal zawsze górą są negocjatorzy więzienni: podejrzani „wsypują” się nawzajem i idą siedzieć łącznie na 8 lat.
Gdzie tkwi klucz do zrozumienia tego nieracjonalnego zachowania? W zaufaniu lub raczej jego braku. Podejrzani nie „wsypują” kolegów, by wyjść na wolność. Najbardziej motywuje ich wyobrażenie byłego wspólnika, którego chronią, a który następnie ich „wsypuje” i cieszy się wolnością, podczas gdy oni tkwią w celi. Jest to strach przed tym, by nie okazać się frajerem. Swoje położenie, dolę bądź niedolę, zawsze bowiem odnosimy do sytuacji innych i na tej podstawie ustalamy, czy mamy powody do radości czy strapienia.
Ile tracimy na braku zaufania?
Podobne mechanizmy obowiązują na rynku reklamy. Wyobraźmy sobie dwie firmy – A oraz B – na rynku, na którym panuje duopol (sytuacja na rynku, w której występuje dokładnie dwóch dużych producentów danego dobra czy też dostawców danej usługi;). Każda z tych firm ma możliwość zainwestowania 2 mln w agresywną kampanię reklamową. Jeżeli tylko jedna nich zdecyduje się na taki krok, ta, która zainwestowała w agresywną reklamę, wysforuje się na prowadzenie, co przyniesie jej, powiedzmy, 10 mln dodatkowego zysku.
Jeśli jednak obie firmy zdecydują się na taką inwestycję, efekt tych kampanii w znacznej mierze zniesie się i nie pojawią się żadne dodatkowe profity. Podobnie zresztą, jak w sytuacji, gdy żadna z nich nie zdecyduje się na agresywną reklamę. Podobnie, ale z jednym istotnym wyjątkiem: w tej drugiej sytuacji branża reklamowa nie wzbogaci się o 4 mln. Ponieważ jednak we współczesnym świecie panuje samospełniające się przekonanie, że reklama jest dźwignią rynku, reklama rzeczywiście nią jest. Jeśli wszyscy pompują miliony w agresywne kampanie reklamowe, to każdy jest zakładnikiem decyzji wszystkich pozostałych. Gdyby nagle wszyscy przestali to robić – w myśl pewnego szeroko pojętego zaufania – świat by na tym nadto nie ucierpiał.
W przedstawionych przykładach zadaniem policjanta i reklamodawcy jest skłonienie uczestników gry do podjęcia strategii egoistycznych. Powstaje pytanie, komu zależy na tym, by całe społeczeństwa nie korzystały na współpracy? Być może nie jest to niczyją intencją, a jedynie brakiem zaufania. Jak jasno wykazuje znany już dziś powszechnie raport Diagnoza społeczna 2011. Warunki i jakość życia Polaków sporządzony pod redakcją J. Czaplińskiego i T. Panka, poziomy zaufania w społeczeństwie polskim są na najniższym europejskim poziomie. Na pytanie o zaufanie względem innych ludzi, jedynie 19% respondentów w wieku 15+ odpowiadało pozytywnie. Podobnie w przypadku pytania o to, czy ogólnie jest tak, że ludzie starają się pomagać innym, pozytywnie odpowiedziało zaledwie 13% respondentów.
Można podejrzewać, że istnieje bliski związek między brakiem zaufania i brakiem chęci współpracy. Jak z kolei sugeruje przedstawiony dylemat więźnia, owa niechęć do strategii kooperatywnych może prowadzić do skutków niekorzystnych dla wszystkich stron. Tym samym, jeśli uwzględnić większą ilość i zasięg tego zjawiska, okazuje się, że mamy do czynienia z rodzajem społecznej dysfunkcji. Do tego dysfunkcji chronicznej z uwagi na skalę czasu, w jakim możliwa jest odbudowa społecznego kapitału zaufania.
Nie ma tu miejsca na wnikliwą analizę, na ile istotnym czynnikiem sukcesu ekonomicznego Szwajcarów czy Szwedów jest wzajemna zaufanie, jednak nawet intuicyjnie wydaje się, że koszty społecznego deficytu zaufania są trudne do przeszacowania. Objawiają się one bowiem nie tylko brakiem współpracy, a więc nieracjonalnym zarządzaniem zasobami, ale także w zupełnie niepotrzebnych, a olbrzymich, nakładach na systemy kontroli „egoistów”. Kontrolować musimy rząd, Najwyższą Izbę Kontroli, urzędników, ale i urzędników kontrolujących urzędników, prywaciarzy i samorządowców, a wreszcie siebie samych. U podłoża leży zaś przekonanie, że w praktyce są tylko dwie możliwości: albo ja, albo oni.
A ile możemy zyskać?
Doskonałym przykładem obszaru, w którym zaufanie przekłada się na czysty zysk, jest sfera ekonomii współdzielenia (tzw. sharing economy). Logika kryjąca się za współdzieleniem się jest prosta: jeśli posiadam pewne zasoby w nadmiarze – jak w przypadku pięcioosobowego samochodu (którym zazwyczaj podróżuję sam), wiedzy (która jest niewyczerpywalna w tym sensie, że mogę dzielić się nią w nieskończoność) czy wiertarki (której nie używam 24 godziny na dobę) – mogę się nimi podzielić. Oczywiście, ktoś może zapytać: po co się dzielić, skoro dobra takie można sprzedać? Rzecz jasna, można je sprzedać, jeśli jednak sami zaczniemy praktykować dzielenie się naszymi zasobami, to ktoś inny podzieli się z nami innymi dobrami, których sam ma w nadmiarze.
Ta odpowiedź nie zamyka jednak dyskusji, ponieważ czujny rozmówca zapytać może: no tak, ale w takim razie, czym to się różni od handlu wymiennego, czyli de facto, sprzedaży? Tu odpowiedź jest trudniejsza i wymaga bardziej subtelnego rozumienia natury gospodarki rynkowej. Szerzej na ten temat piszę na przykład w tekście Zyskasz gdy się podzielisz, ogólnie rzecz biorąc, powinniśmy w tym przypadku wziąć pod uwagę dwie linie argumentacyjne przemawiające na korzyść ekonomii współdzielenia. Po pierwsze, w lokalnych społecznościach wymiana usług i towarów oparta na wzajemnym zaufaniu sprawdza się po prostu lepiej, jest bowiem bardziej sprawiedliwa i nie wymaga rozbudowanej aparatury kontroli prawno-finansowej. Po drugie – i ważniejsze – zysk w sferze ekonomii społecznej nie jest rozumiany jako zysk czysto finansowy, ale jako zysk społeczny. Wymieniając się między sobą, jednocześnie budujemy kapitał społeczny, traktujemy się podmiotowo („transakcje” nie prowadzą do alienacji ich uczestników) i pomagamy sobie nawzajem, nawet jeśli nie w każdej takiej transakcji wychodzimy na korzyść w sensie finansowym. Tym samym zysk, jaki płynie z dzielenia się, rozpatrywać należy w perspektywie długofalowej, nie zaś na podstawie pojedynczej wymiany, w której być może dajemy więcej, niż otrzymujemy.
Idea ekonomii współdzielenia się ma już w Polsce wielu zwolenników, którzy wymieniają się towarami, usługami i wiedzą. Jednym z kierunków jej rozwoju jest koncepcja walut lokalnych, innym gospodarka oparta na zasobach (RBE). Ostatecznie warto nadmienić, że już parę lat temu wartość rynku opartego na dzieleniu się specjaliści szacowali na 533 mld dolarów (dla takich szacunków kluczowa jest oczywiście metoda agregacji danych).
Od racjonalnej taktyki do strategii społecznej
W codziennej praktyce zwykle „grywamy” w gry więcej niż raz i w tym sensie opisywany problem więzienny jest nietypowy. W kolejnych odsłonach tej samej gry, w kolejnych rozgrywkach, dysponujemy informacjami o taktyce, jaką inni jej uczestnicy stosowali w przeszłości. I tak, jeśli kilka razy z rzędu staraliśmy się współpracować z innymi, ale za każdym razem padaliśmy ofiarą ich egoistycznych działań, nie ma w nas już tyle entuzjazmu, by kolejny raz się „podłożyć”. Przyjęcie w tych okolicznościach taktyki egoistycznej, niejako w formie samoobrony, jest typowe i wysoce uzasadnione. Zwykle wiele osób stosuje w życiu zasadę: współpracuję do momentu, gdy ktoś mnie nie zawiedzie („nie nadużyje zaufania”).
Socjologowie wykorzystujący teorię gier do badania i opisu zachowań społecznych proponują następujący eksperyment: wyobraźmy sobie małą miejscowość, w której mieszka 1000 osób współpracujących ze sobą w oparciu o latami budowane zaufanie. Załóżmy też, że wszystkie te osoby stosują zasadę „współpracuję, ale gdy zostanę oszukany, to kolejnym razem nie współpracuję”. Do miejscowości tej przybywa pięciu „rekinów biznesu” stosujących strategię egoistyczną zawsze i wszędzie, niezależnie od życzliwości, jakiej doświadczają. Jaki jest tego efekt?
Przy najbliższej interakcji z „miejscowymi” owych pięciu intruzów czerpie pokaźne zyski, bazując na życzliwości mieszkańców i wykorzystując ich „naiwność”. Nie pozostaje to jednak bez skutku dla życia miasteczka – pięciu „miejscowych”, zgodnie z przyjętymi zasadami, przy kolejnej okazji postanawia zachować się egoistycznie. Ponieważ biznesmeni nie zmieniają swojej strategii, kolejnego „dnia” mamy już 10 osób działających w sposób egoistyczny i rywalizacyjny. Po kolejnej serii interakcji, egoistycznie nastawionych uczestników życia w miasteczku jest już 20, a w kolejnych dniach ich liczba rośnie wykładniczo.
Jak pokazują symulacje komputerowe przeprowadzone w ramach takiego uproszczonego modelu życia społecznego, wkrótce wszyscy mieszkańcy działają rywalizacyjnie. Jak zaś zaobserwowaliśmy na przykładzie dylematu więźnia, wszyscy na tym tracą (w tym także „rekiny biznesu”). Ci ostatni, zyskali jednak najwięcej na początkowym zaufaniu mieszkańców, a po wyeksploatowaniu tego potencjału przenoszą się po prostu do kolejnej miejscowości. W miasteczku pozostaje 1000 mieszkańców, z których nikt nie ufa nikomu. Kapitał zaufania został roztrwoniony. Co gorsza, nie ma już potencjału, by zaufanie to szybko odbudować.
Budowa społecznego zaufania to projekt na lata, jeśli nie na pokolenia. Kluczowe jest wypracowanie trwałej dyspozycji do kooperacji, która nie zmienia się pod wpływem przygodnej straty, wynikającej z konfrontacji z człowiekiem nierespektującym zasad racjonalnej współpracy. Taki poziom cywilizacyjny możliwy jest zaś tylko wtedy, gdy mamy do czynienia ze społeczeństwem świadomym, odpowiedzialnym i myślącym perspektywicznie. Nagrodą za umiejętność wykształcenia obywateli jest możliwość wykorzystania pakietu rozwiązań ekonomicznych niedostępnych dla społeczeństw skłóconych i egoistycznych, a mianowicie tych opartych na kooperacji.
Takim systemowym rozwiązaniem jest właśnie ekonomia społeczna, mogąca przynieść gospodarce olbrzymie zyski. Według danych Europejskiego Komitetu Ekonomiczno-Społecznego w krajach takich, jak Belgia, Holandia czy Szwecja zatrudnienie w podmiotach ekonomii społecznej przekracza 10% całościowego zatrudnienia w tych krajach. Tym samym sektor ekonomii społecznej, traktowany i wspierany z należytą uwagą, przyczynia się nie tylko do rozwiązywania istotnych problemów społecznych, ale generuje także istotną część PKB. Warunkiem wstępnym i koniecznym, by potencjał ten wykorzystać jest jednak kapitał zaufania, bez którego społeczeństwo skazane jest na bardziej pierwotne rozwiązania ekonomiczne oparte na strategiach rywalizacyjnych. By móc korzystać w Polsce z możliwości, jakie oferuje ekonomia społeczna, musimy więc przede wszystkim gruntownie przebudować system edukacji i wyswobodzić go z neoliberalnych uwikłań, znakomicie zresztą zdiagnozowanych i opisanych przez prof. Eugenię Potulicką i prof. Joanna Rutkowiak. Innymi słowy, by posługiwać się orężem tak potężnym jak ekonomia społeczna, potrzebujemy edukacji kształcącej i nagradzającej współpracę.
Roland Zarzycki dla portalu Ekonomiaspoleczna.pl
E. Potulicka, J. Rutkowiak, Neoliberalne uwikłania edukacji, Oficyna Wydawnicza Impuls, Kraków 2012.
Źródło: Portal Ekonomiaspoleczna.pl