– Czasem się zastanawiamy, czy nie za bardzo epatujemy tym naj, naj. Że jedyne zachowane na świecie średniowieczne malowidła z legendą o sir Lancelocie, że najstarsze w Polsce malowidła ścienne o tematyce świeckiej. Ale to są fakty.
W najbliższych dniach Narodowy Instytut Dziedzictwa ogłosi konkurs dla organizacji pozarządowych w ramach Programu dotacyjnego „Wspólnie dla dziedzictwa”. Podobnie jak zakończony w zeszłym roku program „Wolontariat dla dziedzictwa”, ma za zadanie wsparcie działań dotyczących identyfikacji, dokumentacji i szerokiego upowszechniania dziedzictwa kulturowego. Więcej na stronach NID.
Mogłoby jej już nie być. Ile wojen, ilu władców, ile zmian systemów, zmian granic, ilu osadników i przesiedlonych widziała? Mogła się dawno zawalić, spłonąć – z tą ilością drewna w stropach i schodach to było przecież bardziej niż prawdopodobne.
Ale jest sierpień 2017 roku, a ona stoi.
Dzięki temu drewnu zresztą wiadomo, od jak dawna.
Drewniane stropy wykonano z jodły ściętej w 1313 roku, te nad kolejnymi piętrami wiosną 1314, następne jesienią 1314 i wiosną 1315 roku.
Wzniósł ją książę jaworski Henryk I, a kiedy zaczynał budowę, miał ledwie osiemnaście lat. Dostał własne, dość zamożne księstwo, był ambitny, wykształcony. Tuż przed śmiercią kazał wymalować na ścianach barwne polichromie z moralizatorską legendą o sir Lancelocie. Kaprys? Bardziej znak czasów. W tych rejonach wielu rycerzy nosiło imię Tristan, Lancelot. Wiedli barwne, kolorowe, rycerskie życie – jak z arturiańskich legend. A ciemne, ponure średniowiecze? To mit.
Warstwy
Można tu przyjść z Jeleniej Góry na piechotę, piękną trasą wzdłuż Bobru.
Na kamiennym murze znajduje się tablica ze strzałką i napis: „Wieża Książęca w Siedlęcinie z malowidłami o Lancelocie. XIX wiek”.
Nad bramą wejściową powiewa flaga Dolnego Śląska. A brama jest średniowieczna – w budynku, który wyglądał na dziewiętnastowieczny. Teraz mury i fundamenty są częściowo odkryte, widać, ile mają warstw. Ten budynek to dawny dwór, prawdziwe architektoniczne puzzle. Są w nim elementy czternastowiecznej bramy, piętnasto- i szesnastowiecznych domów, kuchni z XVII wieku. Na przełomie XVIII i XIX wieku został scalony w jedną bryłę.
W głębi widać wieżę. To:
- największa średniowieczna wieża mieszkalna w Europie Środkowej (20x15 m);
- jedyne zachowane na świecie średniowieczne malowidła z legendą o sir Lancelocie;
- najstarsze w Polsce malowidła ścienne o tematyce świeckiej;
- najstarsze w Polsce kompletne stropy drewniane.
Każdy, kto do wieży wchodzi, może te informacje przeczytać na banerze zawieszonym obok bramy.
– My się czasem zastanawiamy, czy nie za bardzo epatujemy tym naj, naj – mówi Przemysław Nocuń ze Stowarzyszenia „Wieża Książęca w Siedlęcinie”, które opiekuje się obiektem. – Ale to są fakty. Wieża jest przykładem dużego dziedzictwa, w tej terminologii, jaką my się posługujemy. To jest obiekt, który w powszechnej świadomości funkcjonuje jako rzecz godna zachowania, dziedzictwo historyczne.
Wieżą opiekuje się Fundacja „Zamek Chudów”. Stowarzyszenie wspiera ją w tych działaniach. Organizuje letnie obozy wolontariackie, prowadzi prace archeologiczne, remonty, promuje obiekt i po prostu o niego dba.
Pracy jest dużo. Po II wojnie światowej teren wieży należał do PGR-u, po jego likwidacji w dworze były popegeerowskie mieszkania. Ucierpiało wtedy wiele zabudowań. Niekiedy na opał wędrowały belki z konstrukcji stropów lub dachów stodół. Część z budynków się zawaliła.
– Jestem z Katowic, a przyjeżdżam do Siedlęcina od lat. To wyglądało kiedyś jak niezadbany folwark – opowiada turysta, który przypina rower do stojaka.
– Ta wieża to był obraz nędzy i rozpaczy – zgadza się Przemysław Nocuń, który zanim jeszcze zaczął działać w stowarzyszeniu, przyjeżdżał do Siedlęcina prowadzić prace archeologiczne. – Tynki i malowidła odspajały się od ścian, stropy były naderwane. Ościeża wejścia były zarzucone cementowym tynkiem, pod którym odsłoniły się kanały w murze. Tkwiło w nich drewno. Okazało się, że to oryginalne rygle z XIV wieku.
Nie ma drugiego miejsca w Polsce, gdzie są oryginalne średniowieczne rygle drewniane.
– Ale my tu musimy ciągle walczyć – zaznacza Nocuń. – Więźbę jedzą kołatki, odkrył to dendrolog. Na szczęście w tym roku nasz wniosek złożony do ministerialnego programu „Ochrona zabytków” został pozytywnie oceniony i otrzymaliśmy środki na najpilniejsze prace. Kolejny kryzys został zażegnany.
Słuchają go turyści, którzy przyjechali zwiedzić wieżę, słuchają go wolontariusze, słucha starszy mężczyzna z psem. To mieszkaniec Siedlęcina, przychodzi tu prawie co dzień traktem, który ma kilkaset lat. Kiedyś ta średniowieczna ścieżka była jedyną prowadzącą z górnego do dolnego Siedlęcina. Dziś ludzie nadal nią chodzą. Jeszcze kilka lat temu tylko skracali sobie tędy drogę, zerkając jedynie na członków stowarzyszenia i rzadko interesując się ich pracą, dziś coraz częściej skręcają do wieży i chętnie rozmawiają o kolejnych odkryciach i sukcesach.
– Cieszy nas, że coraz więcej mieszkańców Siedlęcina do nas zagląda, bo zdarzało się jeszcze parę lat temu, że ktoś przyszedł i wychodząc, mówił: ja tu mieszkam sześćdziesiąt lat i jeszcze w tej wieży nie byłem – opowiadają ludzie ze stowarzyszenia oraz pracownicy wieży.
– Przyjeżdża tu trzynaście tysięcy turystów rocznie i to nie jest jeszcze tyle, żeby wieża się sama finansowała. Nie jest jeszcze w stanie zarobić na prąd, trzeba do niej dopłacać. Pewnie byłoby taniej utrzymywać ją zamkniętą, niż udostępniać do zwiedzania – wzdycha Nocuń. – Ale wraz z właścicielem wieży liczymy, że rok, dwa i wieża się zacznie bilansować, a może nawet dawać dodatkowe środki na inwestycje.
Wielkie słowa i trudne pytania
Kiedy się mówi o dziedzictwie, zazwyczaj używa się wielkich słów: pamięć, historia, tożsamość, spuścizna. Ale jest jeszcze jeden, bardzo wymierny i przyziemny aspekt, bez którego o dziedzictwie trudno w dzisiejszych czasach się dyskutuje. Pieniądze.
Wie coś o tym doktor Michał Koskowski, specjalista od zarządzania dziedzictwem, który współpracuje ze stowarzyszeniem od niemal dekady. Od dwóch lat prowadzi dla siedlęcińskich wolontariuszy warsztaty z zarządzania dziedzictwem. Pokazuje im, że dziedzictwo nie musi być skarbonką, że każdy obiekt jest jedyny w swoim rodzaju, że nie ma gotowych schematów postępowania. I wspólnie z nimi zastanawia się, co można zrobić, żeby takie obiekty, jak wieża w Siedlęcinie, przynosiły pieniądze. Czasem w czasie takich burz mózgów padają niewygodne pytania: dlaczego jakiś obiekt jest ważny? Z jakiego właściwie powodu się go chroni? Te dyskusje są burzliwe. I to jest chyba istota działań związanych z dziedzictwem.
– Profesor Gregory Ashworth mawiał, że dziedzictwo to jest to, co robimy z przeszłości. Bierzemy coś z dawnych czasów i robimy z tym coś dzisiaj – tłumaczy Michał Koskowski. – Jeśli coś nie wzbudza naszych emocji, nie angażuje nas, to nie jest dziedzictwo. A wieża wzbudza emocje.
Na szlaku dziedzictwa
Do Siedlęcina od lat przyjeżdżają wolontariusze. W tym roku również. Część z nich to studenci i absolwenci archeologii, jest też młodzież z francuskiej organizacji REMPART, która pod okiem specjalistów odbudowuje fragmenty muru podtrzymującego groblę. Część to członkowie letniego obozu „Ścieżki dla dziedzictwa”, dotowanego przez Narodowy Instytut Dziedzictwa. Tych ostatnich jest dziesięcioro. Spędzą w Siedlęcinie dziewięć dni. Poznają wieżę i problemy z jej utrzymaniem, na warsztatach zastanowią się, czy – i jak – mogą je rozwiązać. Zwieńczeniem obozu będzie przygotowana przez nich ścieżka dziedzictwa – wyznaczenie turystycznej trasy szlakiem najważniejszych i najciekawszych obiektów w okolicy. Takich tras nieopodal Siedlęcina jest już kilka: w ubiegłym roku ścieżka wiodła szlakiem nadbobrzańskich wież, jest też szlak dawnego górnictwa srebra i złota, szlak zapomnianych zamków Jeleniej Góry.
W tym roku ścieżka prowadzi do ruin średniowiecznego zamczyska, a jej kluczowym elementem jest sama Wieża Książęca.
Ślady
Kiedy ją wybudowano, miała dziewiętnaście metrów wysokości i cztery kondygnacje. Stanęła na pagórku otoczonym murem obronnym i fosą. Dziś po murze pozostały tylko ślady.
Z głośników słychać średniowieczną muzykę, jest naturalnym tłem rozmów, akompaniamentem posiłków. Krząta się tu mnóstwo ludzi.
Na schodkach prowadzących do wieży czyjaś życzliwa ręka ustawiła naczynia z polnymi kwiatami.
Na dolnych kondygnacjach jest chłodno, mimo że to końcówka sierpnia, wyżej pachnie suchym drewnem i piaskiem. Trochę słychać wiatr.
Na każdym z pięter na tynku widać napisy. Jeden z nich wydrapał jakiś Martin, w 1644. Wandal z XVII wieku.
Ale są też inne:
W. Reinhard;
Grimmig 1866;
Bormann 1883 sąsiaduje z Markiem B 1978.
Nikt ich nie usuwa. To też są ślady przeszłości. To też jest dziedzictwo.
Trudne dziedzictwo
Dolny Śląsk jest usiany zabytkami. Ale paradoksalnie, jeśli chodzi o dziedzictwo, nie jest to rejon łatwy.
To zresztą niejedyny przykład kłopotów z dziedzictwem. Podczas prac członkowie stowarzyszenia wydobyli z fosy pozostałości pomnika mieszkańców Siedlęcina, którzy zginęli podczas I wojny światowej. Niemców.
– On był ustawiony przy dawnym kościele ewangelickim, który stał się kościołem katolickim, a pomnik w nieznanych nam okolicznościach został rozbity. I wrzucony do fosy. Myśmy go wyjęli i ułożyli – wspomina Przemysław Nocuń. – O tym też dużo rozmawiamy z wolontariuszami. W jaki sposób takie dziedzictwo pokazywać, jak promować, czy mieszkańcy będą się z tym utożsamiać, czy nie. Odwiedziliśmy też miejscowość, gdzie jest podobny pomnik. Zadbany, trawka wykoszona, pamiątkowy napis.
Tamtejsi mieszkańcy powiedzieli: „Nie będziemy dzielić mieszkańców na lepszych czy gorszych, my jesteśmy mieszkańcami, oni byli mieszkańcami, a to, że historia nas rozdzieliła, to inna sprawa”.
My nasz pomnik jeszcze traktujemy w kategoriach tego trudnego dziedzictwa.
Zrozumieć wieżę
Siedlęcińscy wolontariusze są młodzi. Kończą studia albo od niedawna pracują. Martyna (po historii) i Justyna (po kulturoznawstwie) – w korporacjach. Krzysztof studiuje historię sztuki, Artur skończył architekturę, Dominika i Marysia – historię sztuki, druga Justyna jest na archeologii.
Taka jest zresztą idea obozu – zaangażowanie młodych ludzi w poznawanie dziedzictwa kulturowego i budowanie świadomości potrzeby ochrony obiektów zabytkowych.
Ta świadomość akurat tutaj, w Siedlęcinie, jest bardzo wyraźna. Nikt nie trafił tu przypadkiem, niektórzy są już drugi raz. Martyna wcześniej udzielała się w Fundacji „Zamek Chudów”, do której wieża w Siedlęcinie należy.
– Ja funkcjonuję w kole przewodników beskidzkich i tam się nauczyłam takiego działania, dawania czegoś od siebie – tłumaczy. – Teraz pracuję w korpo, a jak się pracuje, człowiek ma świadomość, że dysponuje ograniczoną ilością wolnego czasu i myśli, że warto go sensownie wykorzystać.
Dominika i Marysia były na zeszłorocznym obozie. Justyna dowiedziała się o wieży z gry planszowej „Duch gór”. Potem przyjechała do wieży turystycznie, rozmawiała z pracownikami, a w tym roku wróciła na obóz. Pracuje jako graficzka i swoje umiejętności chce wykorzystać na obozie.
– Teraz zajmujemy się razem z dwiema innymi dziewczynami unowocześnieniem tablic informacyjnych. – Justyna pokazuje ekran laptopa, na którym widać rozrysowane plany pięter wieży. – Chcemy, żeby one były atrakcyjne, przejrzyste, przyciągnęły jak najwięcej ludzi.
– Myślimy, że to bardzo pomoże zrozumieć tę wieżę – dopowiada Dominika.
– My z Krzysztofem zajmujemy się legendą arturiańską, też będziemy przygotowywać tablice i nagranie audio, nagranie legendy jako opowiadania w stylu średniowiecznym – mówi Martyna.
Artur i druga Justyna przeszli prawie cały Siedlęcin, by opowiedzieć mieszkańcom o wieży i planowanym na sobotę spacerze. Wypytywali też o lokalne budynki, o otoczenie wieży, trochę nowych rzeczy się dowiedzieli. Dobrze ich przyjęto, są zadowoleni.
Bilans
Kiedy słyszą pytanie o to, czy wolontariat jest dla nich poświęcaniem się, najpierw się śmieją, a potem zamyślają.
Justyna: – Ja nie uważam, że to jest działanie w jedną stronę. To jest superplatforma rozwoju dla nas. Coś bierzemy i coś dajemy.
Krzysztof: – Ja tu się bardzo dużo uczę. Nigdy bym się tyle nie nauczył, siedząc w domu. To nie jest tak, że się poświęcam, tylko dużo zyskuję.
Marysia: – Tu są unikatowe polichromie, znaleziska archeologiczne. Wieża to zabytek na skalę światową. Ja się interesuję historią sztuki i moim celem jest rozpropagowanie tej wieży, bo to jest niezwykłe miejsce.
Justyna: – Jest fajna wymiana energii, bierze się stąd inspirację, pasję tych ludzi, których tutaj spotykamy. To jest fajne, że każdy tu może wykorzystać swoje umiejętności, to, co umie robić najlepiej, że nas się tu też słucha.
Dominika: – Możemy się mnóstwo nauczyć od ludzi o gigantycznej wiedzy. Od nas z roku nikt nie pojechał na taki wolontariat, a my wręcz przeciwnie, chcemy się jeszcze bardziej zaangażować. Uczymy się, nawiązujemy kontakty, pomagamy obiektowi, który chcemy, żeby przetrwał lata.
Marysia: – My często po godzinach sobie siedzimy, analizujemy, pracujemy, ani się spostrzeżemy, a wciąż coś robimy, zamiast na przykład wypocząć.
Ścieżka dziedzictwa
Dziewiętnastego sierpnia, przed południem. Ważny dzień. Najważniejszy. Wolontariusze przygotowywali się do niego przez cały obóz.
– Boimy się o pogodę. Ma być zimno, deszcz – mówią trochę niespokojnie.
Ale pogoda jest łaskawa, turyści też się zjawiają. Niektórzy aż z Liverpoolu i ze Swindon.
Wolontariusze sami wybrali szlak, którym wiedzie ścieżka dziedzictwa 2017, sami prowadzą turystów. Musieli się przygotować, podzielić rolami, nauczyć historii i topografii regionu. Nieco z tyłu duch średniowiecza, w tej roli – Przemysław Nocuń. W stroju z epoki nie ma gdzie schować komórki.
Pierwszy przystanek to Młyn Polski, Martyna opowiada o historii tego miejsca. Potem ścieżka wiedzie pod górę. Przez chwilę jest stromo, w przeciwną stronę zbiega z pagórka wystraszona sarna. Ale nikt nie narzeka, to punkt widokowy w załomie rzeki Bóbr, wszyscy robią zdjęcia.
Na polanie między drzewami staje Justyna. Mówi o lesie. O drzewach dobrych, jak brzoza, i drzewach złych, jak cis.
– Jesteśmy na średniowiecznym trakcie, to była jedyna droga do zamku. Las wtedy pokrywał wielki obszar, a wioski były plamami pomiędzy puszczami – tłumaczy trochę zdenerwowana, ale ludzie słuchają uważnie. Dziedzictwo szumi dookoła, wysokie na dobrych kilkanaście metrów.
A potem zamczysko, a właściwie jego pozostałości na stromym wzniesieniu, i powrót do Siedlęcina z przystankiem przy zaporze na Bobrze.
Po wieży oprowadza duch średniowiecza, dopiero na wyższych kondygnacjach historię snują wolontariusze: Krzysztof opowiada o legendzie arturiańskiej i malowidłach, druga Justyna o jej znaczeniu dla średniowiecznych rycerzy, a na najwyższym piętrze Artur tłumaczy, jak sytuować wieżę w lokalnej perspektywie i co widać z okien.
My
„W naszej wieży”, „nasz szlak”, „nasza praca”, mówią tu wszyscy: i członkowie stowarzyszenia, i wolontariusze, i współpracownicy.
– My się identyfikujemy z tym obiektem – mówi poważnie Justyna, a Martyna i Krzysztof przytakują.
Ciąg dalszy
Siadają w kole, na trawie u stóp wieży, której przecież mogłoby tu już nie być. Analizują, śmieją się. Są emocje i to widać.
To już ostatni wieczór w Siedlęcinie. Jutro wyjadą.
Ale ten obóz, chociaż się kończy, tak naprawdę będzie jeszcze trwać.
– Ścieżka to było takie zwieńczenie obozu, ale nie do końca. Bo my zaangażowaliśmy się w tę wieżę i to będzie trwać, bo mamy taką potrzebę – tłumaczy Justyna.
Justyna będzie pracować nad tablicami i identyfikacją wizualną wieży. Przed kolejnym sezonem Martyna chce przyjechać do Siedlęcina i oznakować w terenie szlaki dziedzictwa – te z tego roku i te z lat ubiegłych. Marysia i Dominika zamierzają zapisać się do stowarzyszenia.
– Tu chodzi o pasję – mówi Dominika. – To się po prostu chce robić, bo to płynie z serca, chce się tu przyjeżdżać i patrzeć na to.
– Budowanie społeczeństwa obywatelskiego jest mozolne i jest trudne – przyznaje Przemysław Nocuń, zerkając na swoich współpracowników. – Ale to są liderzy wolontariatu. Oni tu się czegoś nauczą i będą tę wiedzę przekazywali dalej, u siebie. Ta idea będzie pączkować i takich osób będzie coraz więcej.
Dowiedz się, co ciekawego wydarzyło się w III sektorze. Śledź wydarzenia ważne dla NGO, przeczytaj wiadomości dla organizacji pozarządowych.
Odwiedź serwis wiadomosci.ngo.pl.
„W naszej wieży”, „nasz szlak”, „nasza praca”, mówią tu wszyscy: i członkowie stowarzyszenia, i wolontariusze, i współpracownicy.