CHODACZYŃSKI: Dyskusja o profesjonalizmie w organizacjach kulturalnych nie ma sensu, a sektor jest także dla hobbystów.
Dziwię się tej debacie, chyba została wywołana, żeby podnieść czytelnictwo portalu. Pytanie bowiem, czy też raczej problem, sformułowano poprzez pytanie o profesjonalizm NGO-sów, nie zaś zawężono o administrowanie czy finansowanie tychże?
Jak sprecyzować pojęcie profesjonalizmu dla trzeciego sektora? Czy to oznacza, że wszyscy winniśmy starać się opanować gąszcz przepisów i zobowiązań, często z góry uprzedzani, że dany gąszcz już jutro ulegnie zagęszczeniu… Czy raczej koncentrować się na działaniach stanowiących o istocie naszych organizacji, robić jak najlepiej i coraz lepiej, często nie oglądając się na wzmiankowany gąszcz? Czasem myślę, że w trzecim sektorze pracują superprofesjonaliści, którzy sprawiają, że po prostu jeszcze nie padł!
Nie może być dyplomów z działania
Za pytaniem o to, czy organizacje powinny być profesjonalne, idą inne. Na przykład: co miałby oznaczać profesjonalizm w organizacjach pozarządowych en bloc? Na przykład w kulturze, którą się zajmuję? Kto miałby decydować, że organizacja kulturalna dostarcza profesjonalnej usługi? Kto miałby decydować o „profesjonalizmie” dzieła, które artysta – zrzeszony z innymi artystami – tworzy? Który z artystów to profesjonalny artysta? Ten, który ma dyplom? Ten, który należy do zrzeszenia twórców sztuki ludowej?
Ponieważ działam w dziedzinie kultury i sztuki, to muszę zapytać: co w niej znaczy profesjonalista? Sam używam określenia, że teatr, który prowadzę, współpracuje z profesjonalistami w swoim zawodzie, tyle że jest to określenie branżowe, nie zaś „trzeciosektorowe”. Przyznam zresztą, że spotykając się z teatrami zachodniej Europy, często miałem kłopot z określeniem „profesjonalista”. Tam często nie ma szkolnictwa w naszym rozumieniu. W naszej rzeczywistości: w systemie postkomunistycznym, profesjonalista to człowiek, który dostał „cenzus”. W ZASP-ie np. obowiązuje teza, że artysta z dokonaniami, ale bez egzaminu przed KOMISJĄ, to nie profesjonalista, ten zaś który zdał taki egzamin – już tak. Kiedyś, za czasów komuny, były też komisje nadające kategorie. Ten, kto dla przykładu dostawał trzecią, był gorzej opłacany od tego, co dostawał najwyższą tzw. „eSkę”. Do dzisiaj zresztą podobny system oceny obowiązuje np. w teatrach instytucjonalnych.
Nie ma standardu w kulturze, również pozarządowej
Lubię takie powiedzenie: „Kiedy spada jedno ziarno, to go w ogóle nie słychać, a kiedy spada worek ziaren, to słychać huk. Pytanie: od ilu ziaren zaczyna się huk?”. Czy Rolling Stonesi to byli profesjonaliści?
W komisjach oceniających oferty konkursowe organizacji kulturalnych dwóch, trzech urzędników oraz dwóch, trzech przedstawicieli organizacji pozarządowych spotyka się i ocenia, na ile to, co jest napisane na papierze będzie w świecie rzeczywistym dobrej jakości. Natomiast nie da się stworzyć dobrej karty oceny dzieła, które ma powstać. Wielu znawców tematu twierdzi, że na końcu jest zawsze: „Podoba mi się, nie podoba mi się”. Skąd komisja ma wiedzieć, czy to będzie dobra premiera? Skąd sam twórca ma wiedzieć, czy to dzieło będzie dobre i co to znaczy? A może będzie do kitu…?
Podobnie komisja stypendialna przyznająca stypendium nie wie, jaki utwór powstanie (w kategorii jakości), komisja stypendialna jest po to by dać szansę artyście, zna rezultat rzeczowy. Jestem pewien, że śp. Szymborskiej zdarzały się wiersze, które wyrzucała do kosza. Nie da się stworzyć systemu ocenienia wartości dopiero mającego powstać dzieła.
Sektor jest także dla hobbystów
Nie należy zabierać prawa do działania – z pasji działania. Świat bez „bożych szaleńców” czy tak zwanych „odjechanych” byłby nieznośnie uporządkowany. Zdarza mi się spotykać ludzi, którzy uwielbiają być dyletantem w każdej dziedzinie. Bywają to ludzie męczący: zdarzają się tacy, którzy po trzydziestu minutach siedzenie w pozycji lotosu mówią o sobie: Jestem joginem. Pewnie, że jeśli od nich ma zależeć moja sytuacja, moje życie, to nie bardzo mi odpowiada taka „nieznośna lekkość bytu”. Ale lubię ich, tak jak lubią niektórzy podwórkowe kapliczki, wiem, że są także takie organizacje. Rozumiem ludzi, którzy ewoluują, zmieniają pogląd. Myślę, że w sektorze, przede wszystkim w sektorze, jest dla nich miejsce. Istnieją kolekcjonerzy filiżanek, mają prawo istnieć kolekcjonerzy futerałów, dlaczego nie kolekcjonerzy myśli, poglądów, wiar?
Ludzie, którzy zajmują się małym biznesem twierdzą, że mały biznes o tyle jest lepszy od instytucji państwowych, że jest bardziej elastyczny: dziś produkujemy sznurowadła, jutro miotły. W sektorze podobnie: nie neguję istnienia organizacji, które zajmują się przede wszystkim jedną dziedziną – nie skaczą z kwiatka na kwiatek, ale poszukuję uzasadnienia dla istnienia tych drugich. Chciałbym wierzyć, że ludzie działający w trzecim sektorze są maniakami działania. Pewnie, często to także sposób zarabiania pieniędzy… Pamiętać należy, że to co nie jest zabronione, jest dozwolone.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)