Fenomen egzystencji naszych "atrakcji" wydaje się czymś w rodzaju wentylatora autentycznej przygodności życia. Zamiast życia mitologicznego, pełnego pięknych i trudnych wyznań, zamiast umiejętności dostrzeżenia głębin i sekretu życia każdego i każdej z nas, uzupełniamy te szczeliny ich wersją z probówki – w postaci "atrakcji", parków rozrywki, wesołych (smutnych) miasteczek, turyzmu, sportów ekstremalnych itd.
W dzieciństwie, zamiast np. ucieczki przed wkurzoną kozą albo wejściem do dziury w lesie, która przeraża i intryguje, jest portalem do podziemia – właśnie tej autentycznej przygody… zamiast tego, wysyłamy nasze dzieci do oglądania zdziczałych bajek, na zajęcia z gotowania bo nie gotujemy, na ruch bo się nie ruszamy, do parku rozrywki bo nic nas dobrze nie rozrywa.
Jako starsi, podejrzani o dorosłość ludzie, oddajemy znaczącą część swojego czasu na np. wspinaczkę, kolekcjonowanie czegoś tam, granie w gry albo poziom dalej, oglądanie jak inny grają w gry – chociaż to jeszcze bardziej przerażająca wersja tego samego fenomenu praktykowana już raczej przez nasze nastolatki. Wirtualna wirtualna rzeczywistość. Modernistyczni technokraci wieszczą sukces i wybawienie. Komputery przestrzenne już tu są (link w komentarzu). Sekretnie świat zostaje porzucony jeszcze bardziej. Albo jeszcze bardziej staje się polem do naszych wyzysków. Meta-antropocen. Meta-życie.
Zastanawiam się jakie pytanie tutaj mogłoby otworzyć szczelinę istnienia? Którędy uciec z krainy pewności lub rozpaczy? Jaką formę mógłby przybrać nasz bunt ontologiczny? Gdzie teraz żyją zapomnieni Bogowie miejsc, w których zbudowaliśmy nasze ogrody zoologiczne? Jak się rozgrzeszyć z tego wszystkiego czym się staliśmy? Co jesteśmy winni miejscom takim jak krakowski rynek albo Wenecja, które stały się prawie już w pełni produktem dla naszej turystyczności?
Kacper Lemiesz
Dyrektor ds. Wagarów w Liceum Sowizdrzała
Źródło: Fundacja Ekosystem Rośnie