Jeśli organizacje dysponują publicznymi pieniędzmi – dwa razy powinny oglądać każdą złotówkę, zanim ją wydadzą. To ich święty obowiązek. Dbają też o to grantodawcy. Uzasadnioną troskę o racjonalne wydatki należy jednak odróżnić od przekonania (powszechnego szczególnie w administracji publicznej), że – zgodnie z duchem trzeciego sektora – wszystko tu jest za darmo, koszty administracyjne zastępuje energia wolontariuszy, a zmianę społeczną przeprowadzają krasnoludki.
Dotacje z publicznych pieniędzy są dla organizacji jednym z głównych
źródeł finansowania. Idą za tym zobowiązania: trzeba świadczyć usługi wysokiej jakości, a z
pieniędzy rzetelnie rozliczyć. To zresztą żywy i aktualny postulat wobec sektora: chcecie brać na
siebie zadania publiczne? Bądźcie profesjonalni, bo nie można powierzać pieniędzy podatnika
organizacjom-krzakom.
Profesjonalizm, oprócz kompetencji i doświadczenia, wymaga też - choć
to banalne - prostych zasobów administracyjnych: księgowego, lokalu i telefonu. Finansowanie tych
wydatków jest jednak w sektorze piekielnie trudne.
- Organizacje, które żyją od projektu do projektu i utrzymują się wyłącznie z różnego rodzaju
grantów, nie bardzo mają skąd wziąć środki na normalne funkcjonowanie: media, materiały biurowe,
czynsz w lokalu - mówi Justyna Janiszewska z Grupy Zagranica. - Granty blokowe czy instytucjonalne
to rzadkość.
- Pamiętam sytuację, kiedy ze środków unijnych nie można było kupić
zszywaczy do papieru, bo to sprzęt, który zostanie po projekcie - mówi Marta Świderska ze
Stowarzyszenia Harcerskiego.
Jeśli grant pochodzi od organizacji donatorskiej - z grubsza wiadomo,
czego się można spodziewać. Prywatne fundacje precyzują warunki w wytycznych konkursowych.
Sporządzają listę kosztów kwalifikowanych, ustalają z góry kwotę lub procent, jaki można
przeznaczyć na wydatki administracyjne. Osoby oceniające wioski często posługują się wytycznymi
dotyczącymi obowiązujących kosztów i stawek (tak robi na przykład PAUCI i Fundacja Stefana
Batorego). Te stawki są publiczne. Obie strony z góry wiedzą, jakie są reguły gry.
Inaczej jest w konkursach administracji publicznej i samorządowej. Na kilkanaście przejrzanych ogłoszeń o konkursach (z województwa mazowieckiego i łódzkiego) żaden nie określał w precyzyjny sposób, na jakiej zasadzie będą oceniane budżety nadesłanych ofert.
- Komisja oceniająca projekty kieruje się wytycznymi konkursowymi - mówi Tatiana Garstka z mazowieckiego Urzędu Marszałkowskiego.
Czytamy więc wytyczne. Dla przykładu: wojewoda mazowiecki ocenia
"rzetelny budżet". Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej w Łodzi - "przedstawioną we
wniosku kalkulację kosztów realizacji zadania, w tym w relację do zakresu rzeczowego zadania".
Tyle można znaleźć w dokumentach. Stwierdzenia są lakoniczne, a potem wszystko leży w gestii
urzędników lub komisji oceniających projekty.
Skutkiem bywają kuriozalne sytuacje. Wszyscy dostają po równo,
obojętnie jak skonstruowany jest budżet (np. w MOPS-ie w Łodzi). Grantodawca obcina dotację z
oczekiwaniem, że nawet za połowę pieniędzy w projekcie wydarzy się to samo (Biuro Pełnomocnika ds.
Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn). Albo oczekuje, że wnioskodawca ograniczy lub wytnie koszty
pośrednie: czynsz, telefon, księgową lub koordynatora (samorządy różnych szczebli).
- Samorząd nie finansuje organizacji pozarządowych jako takich, ale
ich konkretne projekty realizowane na rzecz mieszkańców - mówi Paweł Wypych, dyrektor Departamentu
Pomocy Społecznej Urzędu Miasta w Warszawie. - Staramy się finansować głównie koszty, które są
bezpośrednio związane z realizacją programu, w tym przede wszystkim płace, jak również koszty
obsługi, telefonu, czynszu. Staramy się też, żeby stawki nie odbiegały od np. propozycji Państwowej
Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych czy stawek obowiązujących w jednostkach samorządowych.
Nie widzę powodu, dla którego pielęgniarka zatrudniona przez organizację pozarządową ma
zarabiać inaczej niż pielęgniarka w domu pomocy społecznej.
Księgowa partyzantka
Teoretycy trzeciego sektora podkreślają, że administracja zleca
wykonywanie zadań publicznych organizacjom, bo są skuteczne i tanie. Tyle, że dla polskiej
administracji "tanie" często znaczy "darmowe".
- Z oferty często wycinane są koszty księgowe - mówi Marcin Wojdat z
Federacji Polskich Banków Żywności. - Pół biedy, jeśli organizacja dostaje z urzędu 4 000 zł, może
wtedy da radę ją rozliczyć. W momencie kiedy dotacja wynosi 100 000 zł, to nie może być
partyzantka! Podobnie jest z zatrudnianiem pracowników: my na przykład musimy płacić magazynierowi,
który ponosi odpowiedzialność materialną za żywność w magazynie. Jest odpowiedzialność - muszą być
pieniądze. To nie może być wolontariusz.
- Jest w administracji jakieś głębokie niezrozumienie różnicy między
sektorem non-profit a wolontariatem - mówi Ilona Iłowiecka-Tańska z Fundacji "Partners"
Polska. - Sektor non-profit nie zarabia, ale musi pracować za pieniądze, jeśli ma świadczyć usługi
wysokiej jakości. Jest tańszy dlatego, że nie narzuca komercyjnej marży.
- Organizacje czasami starają się przemycić w projekcie dodatkowe
etaty - mówi z kolei dyrektor Wypych. - Nie trzeba wybitnej inteligencji, aby odkryć, że jeśli w
ofercie występuje kierownik projektu, koordynator projektu i prowadzący projekt, to nie wszyscy
koniecznie się tym projektem muszą zajmować. Przykład: pani ze stowarzyszenia zatrudnia w projekcie
za publiczne pieniądze własną córkę na stanowisku, do którego nie ma ona uprawnień albo dostajemy w
pozycji "przewóz uczestników projektu" do rozliczenia rachunki za paliwo do prywatnego
samochodu z wyjaśnieniem, że ktoś dużo jeździ na rzecz stowarzyszenia. Na szczęście są to przypadki
incydentalne, jednak rzutujące na ocenę wartości wzajemnej współpracy.
Nadmiernym kosztom administracyjnym przeciwny jest Andrzej Skrzydło,
naczelnik Wydziału Pomocy Rozwojowej MSZ.
- I tak często bez mrugnięcia okiem finansujemy czynsz i koszty funkcjonowania. A przecież są to
pieniądze podatników.
MSZ: generalnie trzeba ciąć
Ministerstwo miało ostatnio sporo wątpliwości co do tego, ile powinien
"kosztować" pozarządowy projekt. Sposób rozstrzygania, komu przyznać dotację w dwóch
ostatnio ogłoszonych konkursach obie strony, i ministerialna, i pozarządowa, wspominają z
frustracją.
Trzeba przyznać, że wytyczne MSZ dotyczące pieniędzy były szczegółowe.
Kontrowersje zaczęły się po tym, jak komisja konkursowa projekty wstępnie zaakceptowała, ale koszty
kazała ciąć. Przy założeniu, że nawet za połowę kwoty w projekcie wydarzy się to samo. Taka
informacja wyszła z Ministerstwa Spraw Zagranicznych hurtowo - do wszystkich aplikantów.
- Przyznaję, że sposób komunikacji nie był najlepszy. Wszystkie interwencje wydawały nam się jednak
uzasadnione: jeśli pensja koordynatora wynosiła 5000 zł, to wydawało nam się to naciągane - mówi
Andrzej Skrzydło.
- Pensja naszego koordynatora wynosiła 1800 zł brutto i kazano
nam ją obciąć - mówi Ilona Iłowiecka-Tańska. - Czasami mam wrażenie, że administracja myśli,
że my tak naprawdę pracujemy gdzie indziej, a w organizacji tylko dorabiamy, więc bez przesady z tą
pazernością.
Tani dostawcy usług
Sprawa w MSZ-cie wcale nie rozbiła się o lakoniczne wskazówki w
dokumentach, ale o komunikację z urzędnikami.
- Jeśli nie ma obiektywnych kryteriów, jasnych od początku dla obu stron, to posługujemy się
kryteriami uznaniowymi - mówi pracowniczka organizacji składającej projekt. - Wtedy każdy
mówi, jak mu się wydaje. Teoretycznie rozumiem, że dla młodego urzędnika kryterium odniesienia może
być jego własna sytuacja życiowa i dlatego nie widzi powodu, dlaczego - skoro jest tak samo
wykształcony - ma zarabiać mniej niż realizatorzy projektu złożonego w konkursie. Jeśli jednak
słyszymy taką opinię przez telefon, podczas oficjalnej rozmowy, to jesteśmy bezradni, gdyż urzędnik
nie ma prawa używać takich argumentów.
Od urzędnika w MSZ-cie organizacje usłyszały też, że wyjazdy
zagraniczne są tak atrakcyjne, że nie widzi powodu, żeby komuś finansować specjalne honoraria z
nimi związane.
Andrzej Skrzydło deklaruje, że spotka się z organizacjami w sprawie
sposobu rozstrzygania konkursów w przyszłości. MSZ planuje też przygotowanie tabel z obowiązującymi
stawkami, do których można się odwołać podczas oceny wniosku.
Sprawę stawek i kosztów komentuje Ilona Iłowiecka-Tańska:
- Ważne jest, czy postrzegamy sytuacje tak, że administracja tanio kupuje jakiś rodzaj działań
(w przypadku MSZ - za granicą) czy jednak trzeci sektor jest partnerem w realizacji szerszych celów
Polski, w tym realizacji zobowiązań wynikających z Milenijnych Celów Rozwoju. Innymi słowy, czy
administracja ma wobec NGO-sów pozycję hipermarketu wobec dostawcy, czy sojusznika, z którym
relacja jest dłuższa i bardziej złożona.
Źródło: inf. własna