Na emeryturze chciałaby być kloszardem w Paryżu. Tymczasem po trzydziestu latach nauczania plastyki wkroczyła z seniorami do akcji i narobiła szumu nie tylko w swoim mieście. Renata Kiełbińska, szefowa Domu Kultury "Skarpa" w Lublinie.
Ściemnia się. Renata z trzema chłopakami w kapturach rozglądają się, czy nikt ich nie widzi. Wybierają szary blok, wchodzą do pierwszej klatki, robią swoje, wydostają się ukradkiem. Udało się, plan wykonany.
– Jak tylko coś jest „nielegalne”, od razu się przyłączam – śmieje się Renata Kiełbińska, kierowniczka Domu Kultury „Skarpa” w Lublinie. Na klatkach schodowych przykleili wlepki: „Kochaj sąsiada swego jak siebie samego”, „Nie czyń sąsiadowi, co tobie niemiłe”, „Dobry sąsiad nie jest zły”.
Dom Kultury „Skarpa” mieści się na pierwszym piętrze szarego dwupiętrowego budynku z lat 80. Utrzymywany jest przez Spółdzielnię Mieszkaniową „SM Czuby” ze składek mieszkańców (2,50 zł miesięcznie). Wewnątrz kilkanaście kolorowych sal: pracownia majsterklepki, modelarnia, pracownia rękodzieła artystycznego, siłownia, Klub Młodzieżowy, Klub Malucha „Przytulanka”, Klub Kobiet. A także sale do zajęć tanecznych, plastycznych, muzycznych oraz teatralnych.
W Klubie Młodzieżowym malunek na ścianie: kilka osób podnosi do góry starszą panią i młodego chłopaka. Przybijają „żółwika”.
– To seniorka, konkretnie pani Danuta, która brała udział w jednym z projektów w „Skarpie”, przekazuje swoją energię przedstawicielowi młodego pokolenia, Grzegorzowi. On też uczestniczył w tym projekcie. Podobnie jak na freskach w Kaplicy Sykstyńskiej, gdzie Bóg przekazuje „iskrę życia” Adamowi. Projekt nazywał się „Senior graffiti”.
– Darek, który wymyślił ten malunek, jest moim fantastycznym narybkiem – mówi Kiełbińska. – Był kiedyś na mocnym zakręcie, miał kuratora, ale jakiś człowiek podał mu rękę i wyszedł na prostą: uczy się na lakiernika.
Tylko herbatujo
– A te nauczycielki tylko herbatujo, herbatujo i zapierdalajo na drutach – podsumowano ją, gdy na nudnych radach pedagogicznych w ramach protestu dziergała z koleżanką szaliki.
W tej samej szkole doprowadziła do zwolnienia dyrektora, który zabierał z lekcji niepełnosprawne dzieci, żeby zdejmowały mu skórki z królików.
W 2005 roku córka wyjechała na studia do Gdańska, a Kiełbińska została kierowniczką domu kultury. Miała wtedy 52 lata i poczucie, że zaczynają rosnąć jej skrzydła.
Młodzi, starzy
– Potrafili spóźnić się 40 minut, bo jeden czekał na drugiego i żaden nie wszedł, bo się wstydził. Ale przychodzili co piątek, chociaż mieli konkurencyjną ofertę clubbingu. Zdjęli w końcu kaptury i pomagali seniorom wycinać szablony – opowiada.
Z niezgody na brzydotę wymyśliła, że trzeba wyremontować plac przed domem kultury, z którego nawet blokersi dawno się wynieśli. Postawić nowe ławki, wybudować ściankę, wydzielić miejsce na klomby, na scenkę do występów czy oglądania filmów oraz… namalować graffiti: na ławkach, ściance oraz pobliskim murze.
Kto ma to zrobić? Seniorzy i młodzież. Dlaczego razem?
– Z przekory – tłumaczy. – Chciałam pokazać, że obie grupy mogą się dogadać. Poza tym lubię współpracować z młodymi. Ale seniorów nie mogłam wystawić na pośmiewisko, a młodzieży narazić na obciach.
Więc akcję nazwała „Senior graffiti”. Wiedziała, że młodzi chętnie nauczą się malować graffiti, a starsi mają potrzebę pokolorowania świata.
Kasia, 19 lat: – Obawiałam się, czy uda nam się dogadać z seniorami, ale okazało się, że bardzo fajnie się wspólnie pracowało. Nauczyłam się pokory i tego, że nie powinno się myśleć stereotypami i oceniać ludzi po pierwszym spotkaniu. Z seniorami urządzaliśmy nawet wspólne Wigilie. Walentynki też.
Anna, 57 lat: – Mamy tendencję do protekcjonalnego traktowania młodych, a tu oni nas uczyli. Wcześniej, patrząc na graffiti, myślałam: przyszli gówniarze i naciapali. Teraz się bawię w krytyka: umiem odróżnić dobry malunek od złego.
– Miałam pomysł, żebyśmy się poznali i otworzyli – wspomina Kiełbińska. – Obie grupy powiedziały sobie wzajemnie, co się w nich nie podoba. Starsi uderzyli się w piersi: to my dajemy zły przykład. Wstydzimy się za seniorów, którzy w autobusie napadają na młodych ludzi, zanim oni zdążą ustąpić miejsca.
Paweł, 25 lat: – Szefowa stworzyła odpowiedni klimat: do każdego zwracała się osobiście, wszystkich traktowała na równi. A lody przełamaliśmy dzięki wspólnej pracy w jednej sali.
Przez pół roku kilkanaście osób – w wieku od 14 do 76 lat – przygotowywało szablony do graffiti, projektowało przyszły plac, malowało ścianę w sali młodzieży na podstawie wspólnego zdjęcia.
– Jestem animatorem kultury, nie artystą, więc do współpracy zaprosiłam studentów architektury i młodych twórców graffiti z Europejskiej Fundacji Kultury Miejskiej – opowiada Renata Kiełbińska.
Siedemdziesięciosześcioletni Marian był najstarszym seniorem. Graffiti kojarzyło mu się dotąd tylko z wandalami, ale przekonał się, że to też jest sztuka. Na zajęcia przychodził z kolegą. Nieźle dawali sobie radę.
Wiosną plac był gotowy: z alejkami z kostki brukowej (dołożyła się spółdzielnia), klombem, ławkami, pomalowaną ścianką, sceną i zdejmowanym ekranem. Na placu można było wypocząć, obejrzeć filmy i występy oraz uprawiać kwiatki. Wspólnie z władzami spółdzielni posadzili dąb i bawili się na festynie przy grochówce. Było nawet sprayowanie bitą śmietaną w aerozolu.
Żeby uczestniczyć w akcji seniorzy musieli się zbuntować: przeciwko presji społecznej, sąsiadom, którzy powiedzą: „o, wygłupia się, zamiast w domu pyzy kleić”. Musieli wyjść z bezpiecznego kokonu.
– Prosto przed oblicze mediów – śmieje się Kiełbińska. Gazeta Wyborcza, Kurier Lubelski, Dziennik Wschodni, Kultura Enter, mm.lublin.pl, architekci.pl. – Seniorzy musieli dać przyzwolenie na upublicznianie swojego wizerunku – tłumaczy. Gdyby nie zmienili swojej mentalności, to nadal byłyby to nieśmiałe gospodynie domowe i starsi panowie sprzed telewizora.
Projekt „Senior Graffiti – działania z przestrzenią” realizowany był od listopada 2008 do kwietnia 2009 roku jako jeden ze zwycięzców w konkursie „Seniorzy w Akcji” organizowanym przez Towarzystwo Inicjatyw Twórczych „ę” ze środków Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności.
W 2008 roku o Renacie Kiełbińskiej zrobił się głośno. Na tyle, że została nominowana do tytułu „Lublinianka Roku”.
Nielegalny bluszcz
Okno w kuchni zasłania białym płótnem, bo nie chce patrzeć na wieżowiec: kiedyś „pięknie szary”, teraz kolorowy.
– Jesteśmy pośmiewiskiem na całym świecie, mówi się o nas „styrolandia” – wzdycha Kiełbińska. – Osiedle, które widzę z okna, przypomina Disneyland. Upstrzone, jak ta bombka, co tu z tyłu wisi. Każdy kawałek bloku inny, kolorystyka nie ma nic wspólnego z funkcją architektoniczną.
Bo Renata Kiełbińska lubi dobrą architekturę i estetyczną przestrzeń. A także niestandardowy sposób działania. Inspirują ją więc ludzie nielegalnie sadzący bluszcz w przestrzeni publicznej, pani, która czyści słupy z ogłoszeń, bo są nieestetyczne czy akcja malowania w nocy samochodów, które zajęły na chodniku więcej niż 1,5 metra (farba była zmywalna).
Zielonym lamperiom mówimy nie
– Łukasz, odcięłam ci tu całą ścianę – Renata Kiełbińska przykleja taśmę do ściany. – Nie, nie, tu podociskać wszystko, ale górę też trzeba zrobić. Darku, patrz, kuwetka, kijek do mieszania białej emulsji. To wiesz co, wynieśmy sobie na zewnątrz i ją przemieszamy.
Renata Kiełbińska upiększać świat chciała tak: zapytała sąsiadów, czy podobają się im zielone lamperie na klatkach. Nie podobały się, więc akceptacja na zmianę była.
Spółdzielnia „SM Czuby” też się zgodziła. Więc seniorzy z młodzieżą całą zimę brali udział w warsztatach plastycznych i architektury wnętrz, projektowali kolorowe kosze na śmieci i ozdobne ramy do luster. A wiosną pomalowali i ozdobili (do pierwszego piętra) dwie wybrane klatki schodowe w dzielnicy Czuby. W jednej z nich mijały się przez dwadzieścia lat dwie uczestniczki projektu.
59 –letnia Anna: – Mówiłyśmy sobie tylko „dzień dobry”, teraz zaczęłyśmy rozmawiać. Zyskałam nową znajomą, ale straciłam dawną, bo była przeciwniczką tej akcji. Upiększanie świata nie wszystkim się chyba podoba. Dla mnie była to pożyteczna zabawa i fajna współpraca z młodzieżą.
Kiełbińska czytała, że przestrzeń estetyczna wolniej ulega degradacji niż przestrzeń zdewastowana. – I to się sprawdziło – cieszy się. – Od wielu miesięcy klatki są nienaruszone. Kafeleczki dwa na dwa centymetry i żaden niewykruszony, nikt nie dotknął palcem.
– Lokatorzy dziwili się: jak to możliwe, że przychodzicie w weekendy i za darmo pracujecie? – opowiada. Właśnie takie myślenie chciała sprowokować.
– I ludzi ruszyło. Jedni pytali, dlaczego nie malujemy w ich klatce, inni sami zrzucili się na farby i też sobie pomalują.
Częścią projektu były wlepki. Młodzież dostała pisemne pozwolenie od rodziców i pod osłoną nocy razem z Kiełbińską oblepiali klatki schodowe hasłami o sąsiadach.
„Kurs upiększania świata” to drugi projekt Kiełbińskiej, który był jednym ze zwycięzców w konkursie „Seniorzy w Akcji”. Realizowany był od listopada 2009 do kwietnia 2010 roku.
„Wspomagamy inicjatywy, które przełamują stereotypy wiekowe, pokazują, że osoby starsze mogą działać razem z młodzieżą” – powiedziała portalowi mmlublin.pl Beata Tokarz z Towarzystwa Inicjatyw Twórczych „ę”.
Koniak w Belvedere
„Przed położeniem się do trumny trzeba jeszcze czegoś spróbować, żebyśmy potem – gdy już w tej trumnie leżymy – nie powiedziały sobie, że czegoś nie spróbowałyśmy, a było to w zasięgu naszych rąk”.
Kiełbińska nie wymyśliła tej sentencji, ale użyła jako argumentu dla pobudzenia aktywności seniorek. Podziałało. Od ponad 11 lat prowadzi Klub Kobiet, do którego przychodzi kilkanaście pań.
Ale i tak większość siedzi w domu. Kiełbińska uważa, że seniorzy są wykluczeni na dwa sposoby – na własne życzenie, ale i dlatego, że nie mają przestrzeni, gdzie mogliby się międzypokoleniowo integrować.
– Nie chodzi o niańczenie dzieci i obiadki, ale o to, żeby zaczęli myśleć o sobie jak o potencjale społecznym – tłumaczy.
Renata Kiełbińska organizuje więc w klubie warsztaty rękodzieła artystycznego, wycieczki autokarowe, tańce, imieniny i święta. Kiedy zainicjowała kurs haftu krzyżykowego, panie stwierdziły, że to nie dla nich. Ale po kilku miesiącach pokazały pierwsze wyhaftowane obrazki.
– Dwie z nich to już do nas nie przychodzą, już należą do hafciarskiego klubu Kanwa, już jeżdżą na wystawy do muzeum włókiennictwa w Łodzi, już stały się figurami w środowisku – oburza się czule.
– Wiele z tych pań nigdy nie było na żadnej wycieczce, nawet na zamku w Lublinie – opowiada. A że sama uwielbia jeździć, zabiera je do Hrubieszowa, Łęcznej, Nałęczowa. – To pokolenie osób, które już wiele nie zobaczą, nie przeżyją – tłumaczy. – Miło więc patrzeć, jak przeżywają spacer po Parku Łazienkowskim, jak szczęśliwe zamawiają koniak i kawę w restauracji Belvedere.
Panie z Klubu Kobiet na nudę narzekać więc nie mogą, zwłaszcza, że Renata Kiełbińska szykuje kolejne projekty.
Maki z Ameryki
Będą siedmiometrowe: każdy w różnym stadium rozkwitu. Ich płatki wypełni się płytkami ceramicznymi, które zrobią mieszkańcy spółdzielni. – Będą potem mówili: o tam, zobacz przez lornetkę, o tam, ta jest moja – cieszy się Kiełbińska. – Wrocław ma ponad 160 rzeźb plenerowych, a Lublin jest ubogi. Na naszym osiedlu nie ma nic. Więc będą maki. Na pamiątkę. Od rzeźbiarza–architekta z Kalifornii, który mieszkał tu w latach 80. Zostałam poproszona o pomoc w organizacji tego projektu.
Dodaje jej to skrzydeł, chociaż wie, że mocno się naharuje. Bo Renata Kiełbińska oprócz problemów organizacyjnych musi pokonać też ludzką niechęć. – Ale poradzę sobie. Jeśli będą problemy z miejscem, rzeźba stanie chociażby u mnie, przed domem kultury.
Świadomi odbiorcy
– Przychodzi czterech chłopaków i chce się zająć fotografią otworkową, a ja mówię, proszę bardzo, mam tu salę, kasę, działajcie – marzy się Kiełbińskiej.
Tłumaczy, że domy kultury powinny zmienić model działania: zacząć odpowiadać na aktualne potrzeby, na konkurencję internetu i anteny satelitarnej. Złożyła więc projekt do Urzędu Miasta: cykl weekendowych warsztatów dla rodzin – cztery godziny zabawy z papierem, ceramiką, szmatami.
– Bo skąd dziecko ma wiedzieć, że fajnie jest się w coś angażować, jeśli jego rodzic ciągle ogląda telewizję? Narzekamy, że mało jest miłośników kultury, ale jeśli dzieci nie zachęcimy, to nie wyrosną z nich świadomi odbiorcy.
– Noc Kultury w Lublinie pochłania milion złotych, a domy kultury dostają łącznie co roku tylko 250 tys. – opowiada Renata.
– Musi być alokacja środków i Urząd Miasta się ku temu skłania. Tylko wcześniej trzeba decydentom otworzyć oczy.
Kiełbińska otwiera oczy decydentom działając w SPOKO (Społecznym Komitecie Organizacyjnym ESK Lublin 2016). Tam animatorzy kultury spotykają się z urzędnikami i koordynują działania Urzędu Miasta.
W SPOKO też współpracuje z młodymi ludźmi. – Strasznie ubolewam, że urodziłam się za wcześnie – wzdycha. To, co robi młode pokolenie, to są wspaniałe kwiatki, które rozkwitają na tym ugorze. Oby tylko „stare pierdziuchy” dały im dojść do głosu.
Piotr Choroś z Homo Faber, uczestnik SPOKO: – Renata Kiełbińska? Zupełnie nie wiem, skąd bierze tyle energii.
Kloszard w Paryżu
W młodości zwiedziła Zachód i stwierdziła, że na stare lata chciałaby zostać kloszardem w Paryżu. – Być wolną od zabiegania, od obowiązków i myślenia o jutrze. Wziąć książkę od bukinisty i cały dzień czytać. Naprawdę jest to kuszące. Ale teraz obawiam się, że na emeryturze będę jeszcze bardziej aktywna niż teraz.
– A ty co tworzysz? – zapytał ją kolega na zjeździe absolwentów. Tak dobrze się zapowiadałaś.
Kiełbińska uwielbia rzeźbę i taką specjalizację skończyła na studiach. – Rzeźbi się zwykle na dwa sposoby – wyjaśnia. – Coś się ujmuje albo dodaje. Z kamienia i z drewna wyrywa się i odrzuca wszystko, co nie jest rzeźbą. Do metalu trzeba coś przyspawać. Ale glinę można rzeźbić inaczej. Pewne jej partie przesunąć – bez odrywania i przyklejania, bez toczenia i sklejania. Przez modelowanie.
– Rzeźbię w ludziach – odpowiedziała.
KWESTIONARIUSZ
Renata Kiełbińska, szefowa Domu Kultury "Skarpa"w Lublinie, bohaterka tekstu Olimpii Wolf „Rzeźbię w ludziach”, odpowiada na pytania opracowane przez studentów Polskiej Szkoły Reportażu.
Imię, nazwisko: Renata Kiełbińska, 57 lat.
Moje miejsce urodzenia: Nowa Góra, wieś, której nie ma już na mapie.
Moje miejsce dzisiaj: Lublin.
Jestem… zbyt wcześnie urodzona.
Robię… nadrabiam zaległości z życia.
Byłam… leniwa.
Będę… miała szczęście, jak uda mi się doprowadzić do końca zaczęte sprawy.
Kultura to… szczęście. Idę przed siebie – wszystko jest po mojej myśli: estetyczne otoczenie, już nie sprzedaje się projektów domów w cenie styropianu, nikt nie pluje w windzie, osiedla w miastach odsunęły się od siebie, a pustą przestrzeń wypełnia zieleń i funkcjonalna „mała architektura”.
Polska to… Polska właśnie.
Europa to… widoki, widoki, widoki i ludzie, którzy, niestety, mówią w obcych językach.
Moja okolica zaczyna się… Nie mam swojej okolicy.
Moja okolica się kończy… j.w.
To co robię jest ważne, bo… sprawia mi przyjemność.
Film, który zrobił na mnie ostatnio duże wrażenie… „Tobruk” Vaclava Marhoula. Zaskakujące nowe spojrzenie. Serce stoi w gardle przez godzinę.
Książka, która zrobiła na mnie ostatnio duże wrażenie… ostatnio książek brak.
Największy wpływ wywarło na mnie… to, że zostałam kierowniczką domu kultury i w tym samym roku córka pojechała na studia do innego miasta.
W ciągu tego roku chciałabym… nauczyć się techniki malowania światłem.
Za pięć lat chciałabym… żyć.
Ankieta jest uzupełnieniem tekstu Olimpii Wolf „Rzeźbię w ludziach”, będącego częścią cyklu reportaży opisujących oddolne inicjatywy kulturalno-społeczne w różnych polskich miastach. Cykl powstał specjalnie dla EKK w ramach Polskiej Szkoły Reportażu działającej przy Instytucie Reportażu w Warszawie.