Przeprowadzone 13 grudnia finałowe głosowanie plenarne Parlamentu Europejskiego sprawiło, że rozporządzenie REACH, regulujące produkcję i stosowanie chemikaliów, pozostało, co prawda przy życiu, jednak w stanie, który można określić jako krytyczny.
Pomimo wprowadzenia szeregu ograniczeń,
rozporządzenie REACH pozostawia luki, dzięki którym wiele
toksycznych chemikaliów, także tych odpowiedzialnych za nowotwory,
wady wrodzone czy schorzenia układu rozrodczego, będzie mogło być
produkowanych. Będą one nadal obecne w produktach codziennego
użytku. Stanie się tak, ponieważ chemikalia produkowane lub
importowane w ilości poniżej 10 ton/rok (co stanowi około 60%
związków objętych rozporządzeniem) nie będą wymagały dostarczenia
jakichkolwiek danych dotyczących bezpieczeństwa. Producenci muszą
jedynie zapewnić, że sprawują nad nimi "odpowiednią
kontrolę".[1]
Zgodnie z pierwotnym projektem rozporządzenia,
wszystkie chemikalia dostępne na terenie Wspólnoty miały być
testowane przez producentów. Dodatkowo w przypadku najbardziej
toksycznych – powodujących nowotwory, alergie lub wady rozwojowe u
dzieci – miała zostać wdrożona tzw. zasada substytucji (jeśli dla
trujących związków istniałby bezpieczniejsze zamienniki, producent
byłby zobligowany do wprowadzenia ich do produkcji). Niestety,
zapis ten przepadł w głosowaniu i obowiązek substytucji będzie dla
firm chemicznych dobrowolny a nie obligatoryjny.
- O obowiązkową substytucję zabiegaliśmy
szczególnie. Bezpieczne zamienniki wielu toksycznych substancji
istnieją na rynku. Niestety ich stosowanie będzie teraz zależeć od
dobrej woli i kalkulacji finansowych firm chemicznych. Ciężko nam
jednak uwierzyć w taką wolę, biorąc pod uwagę z jaką determinacją
zwalczały one pierwotne zapisy REACH’u - mówi Łukasz Supergan,
koordynator kampanii w Greenpeace Polska.
Producenci i importerzy zostali również
zobligowani do dostarczenia konsumentom informacji na temat
obecności w ich produktach niektórych niebezpiecznych
substancji.
- Należy uznać to za postęp – mówi Supergan – w
przeszłości bowiem możliwe było wprowadzenie na rynek niemal
dowolnej substancji, bez potrzeby udowadniania bezpieczeństwa jej
stosowania ani dostarczania konsumentom danych dotyczących jej
wpływu na zdrowie i środowisko naturalne. Jeśli zakazywano
stosowania niektórych z nich, działo się to zawsze pod wpływem
skandalu, jaki wybuchał po stwierdzeniu masowego zatrucia lub
zanieczyszczenia, tak jak to miało miejsce w przypadku DDT.
Odpowiedzialność za znaczące osłabienie zapisów
REACH ponosi lobby przemysłu chemicznego, które doprowadziło do
zniesienia korzystnych dla konsumentów zapisów, dotyczących
ograniczeń w stosowaniu najbardziej toksycznych substancji. Winę za
to ponoszą również rządy niektórych krajów europejskich,
wspierające działania przemysłu. Najbardziej przeciwne nowemu prawu
okazały się rządy: Polski, Irlandii, Niemiec, Wielkiej Brytanii i
Czech.
- W trakcie rozmów z przedstawicielami
Ministerstwa Gospodarki, nie udało nam się przekonać ich do zmiany
stanowiska naszego rządu, który uważa, że nie ma potrzeby
wprowadzania zasady substytucji dla wszystkich toksycznych
substancji, gdyż spowoduje to wzrost kosztów dla przemysłu
chemicznego. Ministerstwo Gospodarki wierzy, że kwestie ochrony
zdrowia i środowiska można swobodnie pozostawić w rękach
producentów. Naszym zdaniem jest to dawanie dziecku do ręki
nabitego pistoletu - mówi Supergan.
Nowe prawo, nad którym władze Unii Europejskiej
pracowały od 1998 roku, miało zastąpić około 40 istniejących
dotychczas przepisów, wprowadzając nowe zasady obrotu chemikaliami
na terenie Wspólnoty. W pierwotnym zamyśle, REACH miał doprowadzić
do sytuacji prawnej, w której wszystkie substancje chemiczne obecne
na unijnym rynku posiadałyby dane dotyczące ich potencjalnego
wpływu na zdrowie ludzi i środowisko. Dotychczas spośród około 70 –
100 tysięcy substancji produkowanych lub sprowadzanych do Unii,
zaledwie kilka procent zostało przebadanych pod tym kątem.
Oddziaływanie ogromnej większości pozostaje niezbadane.
Rozporządzenie REACH miało to zmienić.[2]
[1] Znaczna ilość substancji
wysokiego ryzyka (zdolnych do bioakumulacji oraz toksycznych dla
układu nerwowego, hormonalnego i rozrodczego) pozostanie na rynku,
jeśli ich producenci zapewnią, że sprawują nad nimi ‘odpowiednią
kontrolę’ (ang. ‘adequately control’). Pojęcie ‘odpowiedniej
kontroli’ opiera się, zdaniem Greenpeace, na bardzo chwiejnych
przesłankach. Dotychczasowe doświadczenia wskazują, że
kontrolowanie wysoce szkodliwych związków nie jest możliwe. Są one
uwalniane do środowiska i znajdowane są w miejscach odległych o
setki, a nawet tysiące kilometrów od miejsc ich wytworzenia.
Źródło: Greenpeace