Rohingya: największa bezpaństwowa grupa etniczna na świecie w pięć lat od wypędzania z Mjanmy (Birmy)
Dziś, 25 sierpnia, mija pięć lat od zorganizowanego przez wojsko Mjanmy (Birmy) pogromu Rohingya. Skutkował on kolejną, największą w historii falą migracji – a raczej ucieczki w obawie o życie – Rohingya do Bangladeszu.
Rohingya stanowią dziś największą bezpaństwową grupę etniczną na świecie. Cześć z nich – pozbawiona obywatelstwa – przebywa ciągle w Mjanmie. Jest to ok. 600 000 osób, z czego ok. 140 000 jest zamkniętych w obozach wewnątrz kraju. Kilkaset tysięcy schroniło się w Indiach, Malezji, Pakistanie. Największa grupa, blisko milionowa społeczność, mieszka w obozach w Bangladeszu, w tym w największym na świecie obozie dla uchodźców – Cox’s Bazar.
10 faktów o największej bezpaństwowej grupie etnicznej na świecie
1️⃣Rohingya są bezpaństwową grupą etniczną, w większości muzułmańską, żyjącą w zdominowanej przez buddystów Mjanmie (dawniej: Birma).
Przez wieki żyli w stanie Rakhine razem z buddystami. Z powodu powtarzających się od 1962 roku prześladowań i skierowanej wobec nich przemocy oraz ciągłego podważania ich praw, setki tysięcy z nich musiało uciekać z rodzinnego kraju. Dziś prawie milionowa społeczność Rohingya mieszka w największym na świecie obozie dla uchodźców w Bangladeszu – w Cox’s Bazar.
2️⃣ W 1978 roku władze wojskowe Birmy rozpoczęły operację Smoczy Król. Ludziom Rohingya odebrano dowody osobiste, a w wyniku skierowanej w ich stronę przemocy ponad 200 000 osób uszło do Bangladeszu.
Wojsko pozwoliło co prawda powrócić im do Birmy, ale wiele osób nie miało już birmańskich dokumentów. Ci zostali uznani za „obcokrajowców” we własnym kraju.
3️⃣ W 1982 roku w Birmie ustanowione zostało nowe prawo o obywatelstwie, uznające prawnie 135 obecnych w Birmę grup etnicznych. Na liście tej nie było około miliona ludzi Rohingya, którzy zostali bezpaństwowcami.
4️⃣ W 1991 roku wojsko Mjanmy (taką nazwę w 1989 roku przyjęła rządząca Birmą junta wojskowa) rozpoczęło operację „Czysty i Piękny Naród”. Ludzie Rohingya byli napadani, mordowani, zmuszani do pracy, wykorzystywani seksualnie. Ograniczano im prawo do małżeństwa, niszczono domy, odbierano ziemię.
Do 1992 roku ponad 250 000 uchodźców Rohingya uciekło do Bangladeszu. Rządy Mjanmy i Bangladeszu podpisały porozumienie o ich repatriacji. Mimo sprzeciwu międzynarodowej społeczności akcja zaczęła się jeszcze w tym samym roku, a większość uchodźców została przymusowo odesłana do Mjanmy do końca 1996 roku.
5️⃣ W 2012 roku w Mjanmie wybuchł krwawy konflikt między buddystami i muzułmanami. Setki osób zginęło, niszczone były całe sąsiedztwa, burzone świątynie.
Rohingya, którym udało się ocaleć, zostali zmuszeni do ucieczki z domów. Wielu i wiele z nich trafiło do obozów wewnątrz kraju. 140 000 osób przebywa w nich do dziś.
6️⃣ Reakcje ludzi Rohingya na lata przemocy, rasistowskiej mowy nienawiści i restrykcje prawne były różne. Wielu wybrało ucieczkę. W 2016 roku zawiązała się również grupa zbrojna.
7️⃣ W 2017 roku rzekomo w odpowiedzi na atak tej grupy służby bezpieczeństwa Mjanmy rozpętały największą w historii kampanię przemocy przeciw Rohingya.
Lekarze bez Granic udokumentowali wówczas 6 700 ofiar śmiertelnych wśród prześladowanej społeczności.
Ponad 750 000 osób zmuszono do ucieczki. Przyjął je Bangladesz, nie przyznając im jednak statusu uchodźców.
8️⃣ Dziś w Mjanmie pozostaje ok. 600 000 osób z ludu Rohingya. Zarówno ci rozsiani po wioskach w stanie Rakhine, jak i ci w obozach mają ograniczone możliwości przemieszczania się. Nie mają dostępu do opieki zdrowotnej i edukacji ani szans na utrzymanie się. Kolejne setki tysięcy osób tworzą bezpaństwową diasporę w Malezji, Indiach i Pakistanie.
9️⃣ Ponad 900 000 Rohingya mieszka w obozach w Bangladeszu. Nie wolno im pracować, nie mają też prawa do edukacji. Aby zaspokoić podstawowe potrzeby, zmuszeni są polegać na pomocy humanitarnej. Zmagają się z niepewnością i obawą o przyszłość swoją i swoich dzieci.
🔟 Warunki bytowe w obozach są złe i niepewne. Brakuje wystarczającego dostępu do czystej wody i sanitariatów. Brakuje schronienia i opieki medycznej. Życie w godności i poczuciu bezpieczeństwa jest niemożliwe. Liczba osób chorujących na świerzb – chorobę zakaźną związaną z ciasnotą w obozach – jest dziś najwyższa od trzech lat.
Lekarze bez Granic są obecni w Bangladeszu od 1985 roku. Pierwszy szpital polowy w Cox’s Bazar otworzyli w 2009 roku. Pomaga on zarówno uchodźcom jak i lokalnej społeczności. Dziś Lekarze bez Granic prowadzą w obozie dziewięć ośrodków zdrowia oraz utrzymują system dostarczania czystej wody. Pozostałym w Rakhine ludziom Rohingya świadczą podstawową opiekę medyczną i psychologiczną, w miarę potrzeb i możliwości zapewniają też dostęp do specjalistycznego leczenia.
Życie Rohingya w Cox’s Bazar w Bangladeszu
Lekarze bez Granic rozmawiają z pięciorgiem osób mieszkającym w obozie dla uchodźców Cox’s Bazar w Bangladeszu. Jak jego mieszkańcy patrzą na świat i swoje życie w pięć lat od momentu, kiedy zostali siłą wyrzuceni z Mjanmy?
Wspólnie reprezentują trzy pokolenia Rohingya mieszkające w obozach. Wszystkie osoby to obecni lub byli pacjenci Lekarzy bez Granic.
Tęsknię za pokojem
Tayeba Begum jest matką sześciorga dzieci, w tym dwóch pięcioletnich bliźniaczek. W 2017 roku uciekła z Mjanmy bez żadnego dobytku ani rzeczy osobistych. Dziś, po pięciu latach, Tayeba opisuje życie w obozie swoje i swoich córek.
Moje bliźniaczki, Nur Ankis i Nur Bahar, miały zaledwie sześć miesięcy, kiedy uciekliśmy z naszego domu w Mjanmie. Wzięliśmy ze sobą tylko ubrania, które mieliśmy na sobie.
Kiedy zaczęło się zabijanie, nie mogliśmy dłużej zostać. Musieliśmy się ratować. Wojsko brutalnie mordowało ludzi Rohingya i paliło nasze domy.
Nawet dwa lata później łapano i torturowano młodych mężczyzn. Wówczas mój syn uciekł do Indii, gdzie przebywa do dziś.
Uciekałam z dziećmi przez dżunglę, przez błotniste drogi, w strasznym deszczu do Bangladeszu. Podróż była trudna, szczególnie z dziećmi. Po dotarciu do granicy ludzie odpoczywali gdzie tylko mogli, ale nie było się gdzie schować, nie mieliśmy schronienia. Kiedy mocno padało, siadaliśmy w krzakach i pod drzewami, czekając w nadziei na pomoc.
Jedliśmy cokolwiek, byle przeżyć. Moje córeczki osłabły i wymiotowały, jak tylko próbowałam je nakarmić. Cierpiały bardzo długo, bo po dotarciu na miejsce nigdzie nie mogłam zdobyć lekarstw.
Kilka dni po naszym przybyciu [do Cox Bazar] zbudowano nam szałasy z bambusa i kawałków materiału. Dziś mieszkamy w obozie dla uchodźców. Moje córeczki mają pięć lat. To było pięć lat trudnego życia.
Mamy schronienie, ale poza tym nie mamy nic dla naszych dzieci. Musimy polegać na pomocy żywnościowej i cały czas martwię się czym je nakarmię, jeśli jedzenia zabraknie. Martwimy się o to, w co je ubrać i jak zapewnić im wykształcenie.
Nie mogę dać im tego, czego potrzebują, bo nie mam pieniędzy. Czasem sama jem mniej niż powinnam, bo część jedzenia sprzedaję, by móc im coś kupić.
Tak właśnie żyjemy – w pół nakarmieni. Inaczej nic nie mogę kupić dzieciom.
Czasem mam wiadomości od syna, z Indii. Dzwoni co dwa, trzy miesiące. Nie mam telefonu komórkowego, wiec mogę z nim rozmawiać tylko, jeśli zadzwoni do kogoś innego.
Nie widziałam go od lat, strasznie tęsknię za nim i za domem w Mjanmie. Tęsknię za pokojem. Jeśli będziemy kiedykolwiek mogli żyć w pokoju w Mjanmie – wtedy wrócimy. Czemu mielibyśmy nie wrócić, jeśli dostalibyśmy obywatelstwo? Czy to nie jest i nasza ojczyzna? Ale jak możemy wrócić, nie mając zapewnionych naszych praw? Gdzie mielibyśmy żyć, skoro nasze domy zostały zburzone? Jak możemy wrócić, jeśli mogą zabrać nam nasze dzieci i je zabić?
Możecie nas tu trzymać, lub wysłać do innego kraju, ale nie wrócę do Mjanmy, dopóki sprawiedliwości nie stanie się zadość.
Moim marzeniem jest zostać lekarzem, ale nie sądzę by się to spełniło
Anwar ma 15 lat. Ciągle dobrze pamięta ucieczkę z Mjanmy sprzed pięciu lat. W domu był doskonałym uczniem, miał plany i marzenia. Dziś jest pełen obaw, jak potoczy się jego życie.
Mam na imię Anwar. Jestem uczniem, mam 15 lat. Prawie 16. Pięć lat temu uciekliśmy z naszej dzielnicy i dziś mieszkamy w obozie dla uchodźców w Bangladeszu.
Pamiętam ten czas, kiedy wraz z rodziną uciekaliśmy z Mjanmy. Było popołudnie, kiedy wojsko zaatakowała naszą okolicę, a my skryliśmy się nieopodal. Kiedy podpalili nasze domy, musieliśmy uciekać dalej. Nam udało się przeżyć, ale wielu naszych krewnych i sąsiadów zostało zamordowanych.
Długo podróżowaliśmy, szukając bezpiecznego schronienia. Pamiętam, że to było dwanaście dni marszu i biegu, zanim dotarliśmy do Bangladeszu. Było bardzo niebezpiecznie. Szliśmy nieznanymi drogami, wspinaliśmy się na wzgórza, przeprawialiśmy się przez wodę. Po drodze widzieliśmy wielu martwych ludzi.
Kiedy dotarliśmy do Bangladeszu, zatrzymaliśmy się u krewnych i sąsiadów. Teraz mieszkamy w obozie.
Kiedy uciekaliśmy, byłem uczniem, akiedy tu przybyłem, musiałem przerwać naukę. Byłem dobrym uczniem, miałem bardzo dobre oceny. Lubię się uczyć, ale teraz nie mogę zdobyć książek do nauki.
W obozie dla uchodźców Rohingya można się uczyć tylko na podstawowym poziomie. Utknęliśmy z nauką na takim poziomie, na jakim byliśmy przed ucieczką. Jedyna okazja do nauki jest wtedy, kiedy nauczyciele z naszej społeczności zbierają dzieci i je uczą. Robią to z dobrego serca.
Niektórzy z moich kolegów opuszczają lekcje, bo muszą utrzymywać swoje rodziny. Bardzo mi jest ich szkoda. Jeśli zdobyliby wykształcenie, mogliby zostać nauczycielami i uczyć innych. To jedyna szansa na rozwój naszej społeczności.
Moim marzeniem było zostać lekarzem, być przydatnym dla społeczności. Od małego widziałem lekarzy, którzy pomagali innym, robili, co tylko mogli. Dziś wiem, że moje marzenie może się nie spełnić. Mimo to jestem szczęśliwy, kiedy idę na lekcje i spotykam moich kolegów. Staramy się być szczęśliwi, uczyć się i bawić.
Nasze życie w obozie nie jest łatwe. To, co zarabia mój tata, nie wystarcza na utrzymanie rodziny. Czasem boję się, kiedy wracam po nocy ze szkoły.
Chciałbym powiedzieć wszystkim młodym ludziom na świecie, żeby korzystali z okazji i uczyli się. Ja i inni uchodźcy Rohingya nie mamy takiej możliwości.
Boję się o swoje dzieci i ich przyszłość
Nabi Ullah ma 25 lat, uciekł do Bangladeszu w 2017 roku. W grupie, z którą uciekał, nie wszystkim udało się przeżyć. Dziś, pięć lat później, Nabi zastanawia się, co musiałoby się stać, by mogli wrócić do domu.
Mówi Nabi:
W Mjanmie byłem rolnikiem. Uprawiałem ziemię na wzgórzach, żywiliśmy się własnymi plonami. Nie musiałem zarabiać pieniędzy, mieliśmy własne jedzenie.
Kiedy przyszło wojsko [w 2017 roku], torturowali mnie i porzucili nieprzytomnego. Moich sąsiadów zamordowano i spalono, wielu zaginęło. Podpalili całe sąsiedztwo. Musieliśmy uciekać. Spakowałem trochę leków, zebrałem siły, zabrałem rodzinę i ruszyliśmy.
Mówi żona Nabiego:
Kiedy uciekaliśmy przez góry, dziesięć osób z naszej grupy zginęło. Mnie, mojemu mężowi i jego rodzicom udało się przeżyć. Mojej rodzinie się nie udało. Straciłam rodziców i rodzeństwo. Musieliśmy zostawić ich za sobą i przedostać się do Bangladeszu.
Mówi Nabi:
Po przekroczeniu granicy rząd Bangladeszu dał nam schronienie i jedzenie. Potem wysłano nas do obozu. Tęsknię za Mjanmą.
Mam jednego syna i dwie córki. Mój syn urodził się tu, w szpitalu Lekarzy bez Granic. Ma półtora roku. Córki urodziły się w Mjanmie. Moja żona jest teraz w ciąży z kolejnym dzieckiem.
Jesteśmy zależni od pomocy żywnościowej. Ciężko nam kupić cokolwiek, choćby ubrania dla dzieci. Jesteśmy w strasznej sytuacji.
Tu, w obozie, ludzie dużo chorują na biegunkę, gorączkę, zapalenie gardła i inne choroby. Kiedy mam gorączkę, puchnie mi gardło i mam trudności z oddychaniem. Raz nawet zabrano mnie do szpitala w Kutupalong. Spędziłem tam trzy dni, bo potrzebowałem tlenu.
Idę do Lekarzy bez Granic, kiedy źle się czuję, prowadzę też do nich dzieci. Martwię się o swoje dzieci i o ich przyszłość. Chciałbym dać im wykształcenie. Nie ma nic bardziej wartościowego niż wykształcenie. Życie tu będzie jeszcze trudniejsze, kiedy nasze dzieci dorosną bez wykształcenia.
Wszyscy strasznie tęsknimy za naszym domem. Kiedy wracają wspomnienia z Mjanmy, nie mogę jeść.
Jesteśmy dozgonnie wdzięczni rządowi Bangladeszu za pomoc. Tych podziękowań nigdy nie będzie za wiele, biorąc pod uwagę ilu rodzinom rząd pomógł. Ale my po prostu chcemy wrócić do domu. Często zastanawiam się, co musiałoby się stać, byśmy mogli wrócić. Rząd w Mjanmie musiałby uznać nas za obywateli, oddać nam domy, ziemie i dokumenty.
Nasze schronienia są ciągle prowizoryczne
W noc poprzedzającą ucieczkę z Mjanmy Hashimullaha obudziły odgłosy wystrzałów. Rankiem uciekł. Po pięciu latach, leżąc w łóżku w szpitalu Lekarzy bez Granic, wracają do niego obrazy z ucieczki. Zastanawia się, czy kiedykolwiek będzie wystarczająco bezpiecznie, aby wrócić.
Przybyliśmy do Bangladeszu w 2017 roku. Przybyliśmy, bo Rohingya w Mjanmie byli aresztowani i mordowani. Nasze dzielnice płonęły jedna po drugiej. Zrzucano na nas bomby. Przez osiem dni obserwowaliśmy sytuację, mając nadzieję, że się uspokoi. Ale było tylko gorzej.
Pewnej nocy, koło czwartej nad ranem, kiedy wszyscy spali, spadł na nas grad kul. Wszyscy strasznie się baliśmy. Rano zobaczyliśmy ludzkie ciała unoszące się na wodzie w kanale. Niektórzy jeszcze żyli, ale nikt nie ruszył im z pomocą. Wojsko nacierało, a myśmy się chowali. Wszyscy baliśmy się o życie, zaczęliśmy uciekać, gdzie kto mógł. Wielu Rohignya zostało zamordowanych.
Ale nawet przed 2017 rokiem mężczyźni byli porywani, kobiet były gwałcone, wojsko zabierało nam nasze zwierzęta.
W dniu naszej ucieczki mnóstwo ludzi zgromadziło się na granicy. Ludzie z drugiej strony, z Bangladeszu, wysyłali po nas łodzie, żebyśmy mogli bezpiecznie przeprawić się przez graniczną wodę.
Nasza grupa był liczna. Wiele osób utonęło w morzu, w drodze do Bangladeszu. Udało mi się przeżyć podróż i wylądowałem na Shah Porir Dwip [wyspa po stronie Bangladeszu]. Stamtąd zabrano nas do Teknaf [w Cox’s Bazar] pojazdami podstawionymi przez rząd Bangladeszu, a miejscowi ludzie dali nam trochę jedzenia i pieniędzy.
Dalej przenieśliśmy się do Kutupalong, gdzie rozdzielono nas do różnych obozów. Na początku nie mieliśmy żadnych materiałów, żeby zbudować sobie nawet prowizoryczne schronienia. Potem dostarczył je rząd Bangladeszu.
Jestem tu już pięć lat. Dwa lata temu zachorowałem. Źle się czułem, bolało mnie w klatce piersiowej. Straciłem przytomność i zawieźli mnie do szpitala Lekarzy bez Granic w Kutupalong. Lekarz powiedział mi, że znaleziono zator w moim sercu. W szpitalu leczyli mnie przez szesnaście dni, w końcu wyzdrowiałem. Cierpimy tu na wiele chorób.
Od samego początku mieszkamy w tych samych schronieniach. Potrzebujemy materiałów, by je naprawić, ale ciężko je zdobyć ze względu na obowiązujące nas ograniczenie w przemieszczaniu się.
Rząd dostarcza nam trochę jedzenia, za co jesteśmy wdzięczni, ale czasem jest tego za mało. Wówczas próbujemy kupować ryby.
Niektórzy z nas byli w Mjanmie rybakami, inni rolnikami. Przybyliśmy tu, ale nasze serca pozostały w domu. Żyłem blisko rzeki, sprzedawałem sieci do łowienia ryb. Moje dzieci łowiły ryby. Miałem przyzwoite życie.
Kiedyś byliśmy bezpieczni w Mjanmie, mogliśmy się przemieszczać. Nie mogliśmy jednak korzystać z życia ze względu na wojsko. Kiedy sprowadzaliśmy i rejestrowaliśmy pięć krów, jedną musieliśmy oddać armii. Kiedy nasze córki wychodziły za mąż, musieliśmy zapłacić wojsku 60 000 kyat. Kiedy chcieliśmy zbudować dom, musieliśmy płacić 500 000 kyat, żeby opłacić inspektora.
Moim jedynym marzeniem jest prawo do godnego życie w Mjanmie. Milion ludzi Rohignya chce cieszyć się swoimi prawami i bezpieczeństwem we własnym domu.
Traktowali nas jak wyrzutków. Stopniowe odbieranie praw przerodziło się w prześladowania.
Mohamed Hussein ma 65 lat. Był urzędnikiem państwowym w Birmie przez 38 lat. W 1982 roku pozbawiono go obywatelstwa z powodu przynależności etnicznej Rohingya. Od tego czasu Razi obserwował, jak jego prawa i wolności się kurczą. W końcu został zmuszony do ucieczki do Bangladeszu, gdzie przebywa od pięciu lat.
W 1973 roku ukończyłem szkołę średnią. Nawet dosłałem posadę w administracji publicznej, bo wówczas Rohingya byli uznawani w konstytucji. Od 1948 roku, od wyzwolenia spod władzy Brytyjczyków, rząd uważał nas za obywateli. Ludzie mieli równe prawa bez względu na przynależność etniczną, nikt nie spotykał się z dyskryminacją.
Wszystko zmieniło się od 1978 roku, od kampanii Smoczy Król. Podczas spisu ludności rozstrzygano kto był Birmańczykiem, a kto Banglijczykiem. Wiele osób aresztowano za brak właściwych dokumentów. Bojąc się o własne życie, uciekłem. Później rząd przyjął nas z powrotem. Podpisał umowę z rządem Bangladeszu, nam obiecano zaś, że nasze prawa będą respektowane. Obietnicy tej nie dotrzymano. Co prawda oddano ziemię jej wcześniejszym właścicielom, ale praw nie zapewniono. To był początek opresji. Zaczęto traktować nas jak wyrzutków, a stopniowe odbieranie praw przerodziło się w prześladowania.
Władze pozbawiły nas obywatelstwa. Prawo o obywatelstwie z 1982 roku wyróżniało kategorie etniczne, określając ich procentowy udział w społeczeństwie. Wcześniej takie kategorie nie istniały.
Wówczas, mimo odebrania obywatelstwa, ciągle byliśmy akceptowani jako „obcokrajowcy”. W regionalnych rozgłośniach radiowych nadawano informacje dotyczące naszych społeczności. Po przejęciu władzy prze wojsko przeznaczony nam czas antenowy został skasowany.
Jeśli naprawdę byliśmy obcokrajowcami, dlaczego nic nie mówiła o tym stara konstytucja?
Od tamtej pory nie mieliśmy prawa do edukacji wyższej. Wprowadzono nam ograniczenia w przemieszczaniu się. Wojsko oskarżało nas o zaangażowanie w konflikt z buddystami. Ważni członkowie naszej społeczności byli aresztowani lub karani za rzekome prześladowanie buddystów. Wprowadzono godzinę policyjną. Osoby złapane poza domem po godzinie policyjnej były torturowane.
Co roku wprowadzano nowe zarządzenia, a ci, którzy je łamali, byli aresztowani. Jednak ciągle mogliśmy głosować, wybieraliśmy członków parlamentu. To prawo odebrano nam w 2015 roku.
W kraju, w którym żyli nasi przodkowie, nie mieliśmy prawa głosu. Złamano nam serca, nazywając intruzami. Niesprawiedliwe traktowanie doprowadziło nas do punktu, w którym musieliśmy uciekać.
W czwartkową noc [w 2017 roku] usłyszeliśmy strzały dochodzące z posterunku wojskowego niedaleko naszego domu. Rano dowiedzieliśmy się, że kilka osób z naszej społeczności zabito.
Kiedy ludzie zobaczyli, że wojsko zmierza w nasza stronę, wszyscy zaczęli uciekać. Byliśmy przerażeni, wojskowi zatrzymywali i zabijali ludzi wszędzie dookoła. Ratując się przed śmiercią, dotarliśmy do Bangladeszu. Mieliśmy szczęście, że udało nam się przeżyć tę ucieczkę. Bangladesz wiele dla nas zrobił.
Na początku, zaraz po przybyciu na miejsce, byliśmy pełni nadziei. Dziś czujemy, że utknęliśmy. Życie stało się bardzo trudne. Kiedykolwiek wychodzę, jestem przeszukiwany [przez strażników]. Nawet nie mogę odwiedzić własnych dzieci. Jedna z moich córek mieszka w Kutupalong, a druga tuż obok. Muszę poświecić dużo czasu, by do nich dotrzeć. To uwięzienie mi przeszkadza.
Niepokoję się o nasza przyszłość, bo nasze dzieci nie mogą otrzymać właściwego wykształcenia. Bez względu czy zostaną tu, czy wrócą do Mjanmy, co będą robić bez wykształcenia? Spędziłem już wiele bezsennych noc, myśląc o tym.
W ośrodku zdrowia Lekarzy bez Granic dostaję lekarstwa na cukrzycę i wysokie ciśnienie. Ale leczenie nerek w obozie nie jest możliwe. Nie mogę wyjść z obozu, aby poddać się leczeniu, więc tylko liczę, że będzie w końcu dostępne i tu, wewnątrz.
Jestem stary, niedługo umrę. Zastanawiam się, czy przed śmiercią uda mi się zobaczyć mój kraj. Chciałbym swoje ostatnie tchnienie wydać w Mjanmie. Obawiam się jednak, że to życzenie się nie spełni.
Z całego serca chciałbym powrotu do Mjanmy, o ile nasze prawa będą chronione i nie będziemy więcej prześladowani. Boję się prześladowań, boję się też o bezpieczeństwo naszych rodzin, osób ciągle przebywających w kraju.
W Mjanmie powinniśmy być traktowani równo, posiadać obywatelstwo, dostęp do nauki, móc się przemieszczać i prowadzić takie samo życie, jak inni obywatele kraju. Powinniśmy mieć możliwość głosowania, brania udziału w wyborach i zabierania głosu w parlamencie.
Dziś, kiedy odebrano nam wszystkie prawa, jesteśmy jak żywe trupy. Świat został stworzony do życia dla każdego. Dziś nie mamy własnego państwa. Chcę powiedzieć światu: jesteśmy takimi samymi ludźmi, jak wy. Ponieważ urodziliśmy się jako ludzie, chcemy żyć i mieć godne życie. Pomóżcie nam żyć jak ludzie. Chcemy mieć prawa i żyć w pokoju.
Źródło: Lekarze bez Granic