Wyroby rękodzielnicze są szansą na samodzielny zarobek, a nawet regularne przychody dla osób zagrożonych wykluczeniem społecznym. Na całym świecie, w tym także w Polsce, istnieją projekty, których celem jest promocja prac ręcznych, z korzyścią dla przetrwania tradycji i kultury - pisze Paulina Wajszczak w swoim tekście dla Ekonomiaspoleczna.pl.
Rękodzieło w Polsce
Warszawską Spółdzielnię MaM stworzyły kobiety, które doświadczały trudności w odnalezieniu się na rynku pracy po okresie macierzyństwa. Podobnie jak w przypadku wielu innych kobiet, macierzyństwo stało się dla nich okazją do dużych zmian życiowych, bo postanowiły same sobie stworzyć przyjazne miejsce pracy. Dziś szyją własnego projektu m.in. filcowe torby, pokrowce, etui. Wszystkie z kolorowym haftem, często inspirowanym wzorem ludowym oraz oznakowane logo klienta.
Przedsięwzięciem nastawionym na pielęgnowanie kultury i tradycji jest natomiast Garncarska Wioska, projekt Nidzickiej Fundacji Rozwoju NIDA realizowany w mazurskiej wsi Kamionki. Wioska jest przedsiębiorstwem społecznym nastawionym na rozwój lokalnej społeczności, wykorzystującym w swojej działalności stare, ginące zawody rzemieślnicze, tradycyjne technologie i zwyczaje.
Produkcja i usługi garncarskie, krawiectwo, produkcja papieru czerpanego, agroturystyka są dla członków Wioski nowymi, nie związanymi z rolnictwem źródłami dochodu. Garncarska Wioska jest także atrakcją turystyczną samą w sobie i przyciąga osoby zainteresowane tradycyjnym rzemiosłem czy po prostu oryginalnym pomysłem na biznes.
Rękodzieło stanowi ważny punkt na liście towarów eksportowych także w krajach rozwijających się Afryki czy Azji. Lokalni twórcy mają jednak niewielkie szanse, by samodzielnie przebić się na rynki zachodnie, tam gdzie sprzedaż przynosi satysfakcjonujący dochód. Z pomocą przychodzą przedsiębiorstwa społeczne, które promują na Zachodzie „egzotyczne” marki.
Magiczny targ w Santa Fe
Jednym z największych przedsiębiorstw społecznych, które promują rozwój tradycji rękodzielniczych i tym samym skupionych wokół nich społeczności jest The Folk Art Market – bazar w Santa Fe, w Meksyku. Targ odbywa się co roku w lipcu przez dwa dni i cieszy się międzynarodową renomą, jeśli chodzi o jakość prezentowanego tam rękodzieła. Do Santa Fe zapraszani są najlepsi rzemieślnicy i rękodzielnicy z najdalszych zakątków świata.
Charakter przedsięwzięcia najłatwiej wyrazić liczbami. W 2012 roku do Santa Fe zaproszono 156 artystów z 54 różnych krajów, z wszystkich sześciu kontynentów. Byli wśród nich twórcy z Kolumbii, Węgier, Południowego Sudanu, Południowej Korei czy Vanuatu. Ponad połowę z nich zaproszono tu po raz pierwszy.
Spółdzielnie czy organizacje pozarządowe opłacały udział 58 uczestników targu i w sumie reprezentowały około 36 tysięcy drobnych twórców z całego świata. Kupujący nie zawiedli, targ odwiedziło prawie 20 tysięcy osób. Ponad połowa z nich to goście spoza Santa Fe, w tym wielu z zagranicy. Przychód targu w tym roku wyniósł 2,4 miliona dolarów, co oznacza, że każdy ze straganów zarobił średnio 18 253 dolary. W wypadku niektórych twórców to tyle samo, ile wynosi roczny przychód kraju z którego pochodzą. 90% zarobków artyści zatrzymali dla siebie.
Całkowity przychód dla okolicznych mieszkańców i budżetu Santa Fe, po odliczeniu wszystkich umów i wynagrodzeń, szacuje się na około 10 milionów dolarów.
Celem przedsięwzięcia jest przede wszystkim zmiana sytuacji ekonomicznej samych artystów, ochrona tradycyjnych technik rękodzielniczych, którymi pracują i wspieranie ich w dostosowywaniu dawnych umiejętności do oczekiwań współczesności. Serge Jolimeau, 57-letni rzeźbiarz w metalu z Haiti zapraszany jest do Santa Fe co roku.
Jolimeau kontynuuje, od dziesięcioleci pielęgnowaną na wyspie, umiejętność przekuwania metalowych kontenerów w dzieła sztuki. Haitański artysta robi to tak dobrze, że jest jednym z trzech rzeźbiarzy, których prezydent Bill Clinton poprosił o wykonanie medali przyznawanych przez Clinton Global Citizen Awards.
W pierwszych latach swego istnienia, The Folk Art Market zapraszał wyłącznie twórców indywidualnych, mistrzów rzemiosła. W miarę upływu lat okazało się jednak, że coraz więcej zgłoszeń napływa od spółdzielni rzemieślniczych. Przykładem jest Sna Jolobil z meksykańskiej prowincji Chiapas. Sna Jolobil jest spółdzielnią skupiającą 800 kobiet z różnych zakątków prowincji.
Spółdzielnia powstała w 1976 roku, a jej celem jest rozwój i kontynuacja tradycyjnych technik tworzenia brokatów – ciężkich tkanin wyszywanych wypukłym wzorem, często srebrną lub złota nicią. Zawiłe motywy wyszywane na tkaninach mają setki lat i od lat są obiektem badań antropologów i etnografów, a szwaczki ze Sna Jolobil znają je lepiej niż ktokolwiek inny.
Inną dużą, regionalną kooperatywą, która ma swoje stoisko na targu w Santa Fe jest Central Asia Artisan Support Association (CACSA). Spółdzielnia powstała w latach 90. XX wieku, tuż po rozpadzie ZSRR, kiedy Kirgistan, Kazachstan, Uzbekistan, Turkmenistan i Tadżykistan zyskały niepodległość. Setki rzemieślników dostały wolność wyboru – mogły wyrażać i rozwijać swoją kulturę pochodzenia. Dla miłośników rękodzieła z zagranicy ich wyroby były czymś zupełnie nowym i od razu znalazły swoich wielbicieli. I tak na przykład Kirgizi słyną w Santa Fe z obróbki wełny i filcu oraz techniki tworzenia jurt, a Uzbekowie specjalizują się w tkaninach z jedwabiu oraz ceramice.
Nowy design dla tradycji
Ważnym elementem afrykańskiej sztuki rękodzielniczej jest plecionkarstwo. W niektórych krajach, jak w Zimbabwe tradycja plecionkarska niemal wymarła, ze względu na drastyczną politykę rządu w stosunku do drobnych przedsiębiorców i sklepikarzy. Bardziej opłacało się hodować pomidory niż wytwarzać rękodzieło. W 2008 roku, z inicjatywy Binky Newman i Francis Potter z RPA powstał The New Basket Workshops (TNBW), dotowany przez Fundację Forda. Przy pomocy znanych designerów z RPA i Europy na bazie tradycyjnych wzorów plecionkarskich wykreowano nowe wzory, atrakcyjne dla zagranicznych nabywców.
Koszyki wytworzone w ramach projektu TNBW sprzedawane były w RPA, USA oraz za pośrednictwem sklepu internetowego designafrika.co.za. Program zakończył się w połowie 2012 roku, wzięło w nim udział 1577 kobiet z pięciu ośrodków plecionkarskich w Zimbabwe, w tym z Binga Craft Centre, Lupane Women’s Centre and Bulawayo Home Industries. Łączne zarobki plecionkarek są bardzo trudne do oszacowania, rocznie wynosiły po kilkadziesiąt tysięcy dolarów – dla wszystkich uczestników projektu. Obok korzyści finansowych niewątpliwym zyskiem jest aktywizacja zawodowa kobiet oraz wskrzeszenie i rozwój plecionkarskiej tradycji Zimbabwe.
– Pod koniec zeszłego roku pracowałam z kobietami z wioski Masvingo, które plotą z sizalu pod okiem Zienzele Foundation oraz z plecionkarkami z bambusa z wioski Honde Valley. Pytałam jak one zmierzyły by wpływ nowego designu na sprzedaż ich produktów. Odpowiedziały, że „interwencja designerska” TNBW miała pozytywny wpływ, ale zmierzenie go jest bardzo trudne. Co ciekawe – starają się opracować jakieś narzędzie, które pozwoli oszacować tego rodzaju wpływy. – mówi Frances Potter z TNBW.
Frances i Binky zorganizowały nowe szkolenia dla afrykańskich plecionkarek z sizalu i bambusa – finansowane przez Narodowy Instytut Designu z Indii. – Kwestie formalne zamknęliśmy w listopadzie 2012 roku, w tym czasie potencjalne uczennice zajęte są w swoich gospodarstwach, właściwe szkolenia i plecenie koszyków zaczyna się teraz, więc niewiele jeszcze można powiedzieć o wpływach – opowiada Frances Potter.
– Co ważniejsze jednak, udało nam się znaleźć młodą dziewczynę, która otworzy w Zimbabwe własny biznes i będzie samodzielnie koordynować eksport koszyków zagranicę. To ogromny postęp, który oznacza między innymi, że nasz program będzie funkcjonował w dłuższej perspektywie – kończy Frances Potter.
Projekty związane z plecionkarstwem powstały niemal we wszystkich afrykańskich państwach. Działają na rożnych zasadach, jednak ich ogólny zamysł jest bardzo podobny. Ich twórcy przy pomocy rękodzieła chcą wskrzeszać domowe budżety, a także kultywować lokalne tradycje i kulturę.
Nowe materiały i tradycja
W Ghanie działa także innowacyjny projekt koszykarski Fundacji G-Lish. Innowacyjność w tym wypadku polega nie na formie, ale na materiałach użytych do plecenia. Koszyki Fundacji G-Lish wyplatane są z traw, kawałków zużytych ubrań i plastikowych torebek na wodę według tradycyjnych technik zwanych Bolga. Z G-Lish współpracuje 180 rękodzielników, są wśród nich kobiety i młodzież.
Fundacja realizuje 10 zasad sprawiedliwego handlu i zapewnia swoim współpracownikom stabilne źródło dochodu. Jak wynika z obliczeń fundatorów, Gayle Pescud z Australii oraz Godwin Yidana z Ghany, od momentu powstania G-Lish, czyli od lipca 2010 roku plecionkarzom udało się przetworzyć 234 tysiące plastikowych torebek. Zasadzono także ponad 700 drzew miodli indyjskiej, drzewa tekowego i mango w plecionkarskich wioskach.
Siedziba Fundacji mieści się w Bolgatanga (stolica Górnego Regionu Wschodniego – północno-wschodniej części Ghany). To tutaj pracuje m.in. Paulina Ababerie. Jak wygląda, nie wiadomo, akurat w jej profilu nie ma zdjęcia. Pewno jak wszystkie inne kobiety z G-Lish ma na sobie kolorową sukienkę i uśmiecha się błyskając ładnymi zębami. Ma 35 lat i jak przyznaje w pierwszych słowach swego profilu, jest analfabetką, nie skończyła żadnej szkoły. W dorobku życiowym – mąż i nastoletni syn. W sumie Paulina wspomaga finansowo pięciu członków swojej rodziny. Zarabia plotąc koszyki, serwując drinki i uprawiając kukurydzę.
Zanim zaczęła pracę dla G-Lish zarabiała 11 dolarów miesięcznie, za to kupowała jedzenie dla swojej rodziny. Marzy o tym, by wysłać swoje dzieci do szkoły.
– Dziś Paulina zarabia miesięcznie około 5–6 razy więcej niż kiedyś, zależnie od tego ile koszy uda jej się zrobić co miesiąc. – mówi Gayle Pescud z G-Lish. – Płacimy więcej za koszyk „recyklingowy” niż dostawała za koszyki ze słomy. My płacimy jej ponadto regularnie i w ustalonym czasie. To tutaj luksus, biorąc pod uwagę fakt, że producenci słomy ustalają swoje ceny zależnie od wahań rynkowych – stali kupcy nie mogą zaplanować w żaden sposób swoich wydatków.
Design koszyków Bolga jest raczej klasyczny – okrągły kształt, ale z dość oryginalnymi uchwytami – to według Pauliny najtrudniejszy element w pleceniu. Sama technika wymaga sporo pracy – plastikowe torby oraz stare materiały trzeba pociąć w pasy a potem skręcić z nich wąskie rurki, coś na kształt źdźbeł klasycznej trawy. Dopiero potem rozpoczyna się proces plecenia. Efekt jest oryginalny właśnie ze względu na połączenie trzech materiałów plecionkarskich – trawy, plastiku, materiału.
Fundacja sprzedaje koszyki w Australii, Holandii oraz za pośrednictwem sklepu internetowego. Najtańszy produkt, okrągła mata ozdobna, kosztuje 53 dolary za sztukę. G-Lish nagrodzono w 2010 roku SEED Award, wyróżnieniem przyznawanym małym, innowacyjnym firmom, które działają na korzyść środowiska czy społeczeństwa.
Co jest najtrudniejszym wyzwaniem dla tego rodzaju projektów według Gayle Pescud? – Jeśli chodzi o koszty kończymy właśnie przygotowywanie raportu na ten temat stanu plecionkarstwa w Górnym Regionie Wschodnim. Będzie to obszerny raport wykazujący rozpiętość między stawkami sprawiedliwego handlu a wcześniejszym wynagrodzeniem za plecenie ze słomy. My płacimy niemal dwa razy więcej – mówiąc ogólnie.
– Nasze ceny są wyższe niż te zalecane przez międzynarodową organizację sprawiedliwego handlu. Raport będzie dostępny pod koniec czerwca lub w lipcu 2013 roku. My płacimy nie tylko samym plecionkarzom, ale także ludziom, którzy tną plastik, skręcają plastik, tną i skręcają tkaniny. Pięć różnych osób zaangażowanych jest w proces tworzenia koszyka, ponadto wszystko koordynuje zespół pracowników biurowych. Cała piątka dostaje od nas więcej niż przewidują to standardy. Płacimy także producentom materiałów recyklingowych – kosztuje nas to dwa razy więcej niż płacą dystrybutorzy koszyków ze słomy. Dlatego zrobienie naszego koszyka trwa 4–5 dni, gdy tymczasem zwykły koszyk słomiany powstaje w 2–3 dni. – mówi Gayle Pescud.
Tradycja i internet
Ghana słynie z tradycji rękodzielniczych – czego dowodem jest obecność w tym kraju wielu organizacji zajmujących się ochroną rękodzieła. Jedną z nich jest Novica, wspierana przez Fundację Schwab oraz magazyn „National Geographic”. Celem firmy jest zwiększenie przychodów artystów rękodzielników z najbiedniejszych krajów świata i ochrona tradycyjnej sztuki rękodzieła.
Novica działa w Brazylii, Ghanie, Gwatemali, Indiach, Indonezji, Meksyku, Peru, Stanach Zjednoczonych i Tajlandii. Suma beneficjentów firmy w 2010 roku wynosiła 75 tysięcy osób, dziś jest ich jeszcze więcej. Przedstawiciele firmy odwiedzają kraje rozwijające się wyszukując artystów rękodzielników, którzy potrzebują rozszerzenia swojego rynku zbytu i oferują im swój internetowy sklep z rękodziełem. Dzięki niemu twórcy mogą podnieść swoje ceny o 10–15% w stosunku do tych, które oferowano im na rynku lokalnym.
– Przed Novicą sprzedawałem swoje maski ludziom nazywanym tengkulak. To ktoś kto ma kapitał i kupuje przedmioty od drobnych rękodzielników oferując bardzo niskie ceny. Novica działa inaczej. Tak jak inni artyści sam ustaliłem swoje ceny. W ten sposób ja zarabiam więcej, a klienci ciągle mogą kupić maskę za rozsądną cenę – można przeczytać w profilu Nyomana Setiawana, twórcy masek z Bali, na stronie internetowej sklepu.
W sklepie Novica swoje przedmioty sprzedaje trzy tysiące grup rękodzielniczych, w sumie 15 tysięcy twórców rękodzielników. Rynek upominków, dekoracji i przedmiotów codziennego użytku w samych Stanach Zjednoczonych wycenia się na 10 miliardów dolarów.
Pobierz
-
201307021025260390
892328_201307021025260390 ・38.72 kB
Źródło: ekonomiaspoleczna.pl