- Dzięki książce Polman nie zamierzam już łatwo ulegać egzaltacjom nad niewdzięcznym losem zachodnich kulturtagerów w Afryce czy Azji - pisze Maciej Nowak w felietonie w Krytyce Politycznej. Spostrzeżenia ciekawe m.in. w kontekście przyjętej ostatnio ustawy o pomocy rozwojowej.
Polskie media z rzadka wyściubiają nos z rodzimego bajora, ale takiego skandalu, jak ten w Republice Środkowej Afryki na przełomie lipca i sierpnia nie mogły jednak puścić płazem. Aresztowano tam polskiego podróżnika Macieja Pastwę z Fundacji im. Kazimierza Nowaka, gdyż - jak twierdził - nie zgodził się na zapłacenie łapówki tamtejszym policjantom. Pastwa przebywał z dala od ojczyzny w związku z realizacją misji, polegającej na pomocy w budowie studni dla lokalnych mieszkańców. Zatrzymanie rodaka wstrząsnęło opinią publiczną, a europoseł Konrad Szymański złożył interpelację do Służby Działań Zewnętrznych UE z żądaniem natychmiastowej interwencji. Szymański nie omieszkał wypomnieć, że: „Republika Środkowej Afryki otrzymuje w ramach europejskiej polityki rozwojowej 142,8 mln euro na infrastrukturę i poprawę jakości rządzenia”. Wobec tych niemałych kwot zatrzymanie polskiego globtrotera i humanitarysty odczytywać należy, jako czarną (nomen omen) niewdzięczność. Zapłakały mazowieckie wierzby, zadrżały wielkopolskie łany, zaszlochały wilki na bieszczadzkich połoninach. A Catherine Ashton nareszcie dostała szansę, by udowodnić sens swego urzędu. I udało się! Maciej Pastwa po niecałym tygodniu spędzonym w więzieniu powrócił na ojczyzny łono. Zaraz też złożył oświadczenie: „…ja Afrykę kocham i do Afryki wrócę. Stosunku do Afrykańczyków nie zmieniłem, liczę też, że jeszcze więcej osób będzie chciało włączyć się w pomoc tamtejszym ludziom”. W tym momencie zmiękło również granitowe serce polskich Tatr i, jak donoszą, niebezpiecznie podniósł się poziom wody w Morskim Oku. Oto budująca historia, w sam raz do zbioru opowieści ku pokrzepieniu ofiarnych polskich serc, niewahających się wbrew wszelkim przeciwnościom nieść ulgę nieszczęśliwym ludom.
Diagnozy Polman są bezwzględne niczym opisywani przez nią rebelianci z Sierra Leone, którzy swoim ofiarom zadawali pytanie: - Rękaw długi czy krótki? - co oznaczało wybór między odrąbaniem maczetą ręki w nadgarstku lub łokciu. Autorka pisze wprost, że za szlachetną fasadą cywilizacyjnego i humanitarnego wsparcia kryje się ogromny biznes, którego globalne obroty czynią zeń piątą gospodarkę świata. Proces technologiczny zaczyna się od organizowanego przez media masowego wzruszenia losem Trzeciego Świata, przerabianego następnie na monstrualne kwoty, płynące z budżetów państw i zbiórek publicznych. Pieniądze te zasilają z kolei konta tysięcy organizacji, które zagospodarowują je mniej lub bardziej sensownie. Często mniej - gdyż realna pomoc jest tylko marginesem tej działalności, co Polman ukazuje z przerażającą precyzją na przykładzie Rwandy, Sierra Leone, Biafry, Darfuru, Etiopii, Południowego Sudanu i Afganistanu, najmodniejszych destynacji pomocowej turystyki ostatnich dziesięcioleci. Casus Rwandy jest szczególnie przerażający. Nie dość, że wspólnota międzynarodowa nie podjęła nawet próby wstrzymania ludobójstwa środkami militarnymi, to następnie z monstrualnych funduszy pomocowych wspierała wyłącznie bojówkarzy Hutu, sprawców masakry. Miliony ofiar Tutsi pozostawiono swojemu losowi. Bo dużo ważniejsze od sensowności misji dobroczynnych jest zaspokajanie apetytu zachodniej publiczności na łzawe wizje humanitaryzmu, który jest współczesnym wcieleniem dawnego kolonializmu. Tak jak przed stuleciem daje to Zachodowi miłe poczucie cywilizacyjnej wyższości nad cierpiącymi mieszkańcami tropików.
Jest może nawet jeszcze gorzej, bo jak zwraca uwagę Polman, od początku XXI wieku działalność charytatywna została włączona do współczesnej doktryny wojennej. Przypomina słowa Colina Powella: „Podobnie jak nasi żołnierze i dyplomaci, organizacje pozarządowe również służą na frontach wolności (…) Wzmacniają nasze wojsko i są ważnym elementem naszego combat team”. Wnioski autorki Karawany kryzysu brzmią złowieszczo: „Skoro pomocy humanitarnej udziela się w takim militarno-politycznym kontekście, to nie powinno być zaskoczeniem, że w takim właśnie militarno-politycznym kontekście owa pomoc jest także odbierana”.
Nie mam najmniejszych podstaw, by wątpić w sensowność programów Fundacji im. Kazimierza Nowaka. Ale dzięki książce Polman nie zamierzam już łatwo ulegać egzaltacjom nad niewdzięcznym losem zachodnich kulturtagerów w Afryce czy Azji. Ich działalność nie zawsze wzbudza u miejscowych dobre skojarzenia. Obok kontekstu politycznego nie podoba się także ich styl życia, zamykanie się w ekspackich klubach i barach, ostentacyjnie drogie samochody i urządzenia, wysokie wynagrodzenia. Pisze Polman: „Znałam pracowników organizacji humanitarnych, którzy w ciągu dnia opiekowali się nieletnimi żołnierzami i sierotami wojennymi, a wieczorami rzucali się w drobne ramiona prostytuujących się dzieci”. Szokujące? A i tak nie są to najmocniejsze kawałki tej opowieści, w której znajdziecie m.in. opisy samozwańczych misjonarzy, wykonujących operacje chirurgiczne bez jakichkolwiek uprawnień medycznych. Aż trudno przytaczać te świadectwa.
Mocną częścią książki jest umieszczony na końcu słowniczek pojęć biznesu pomocowego. Cóż to za fascynująca galeria zachodniego cynizmu i nowomowy, ubranych w szatki współczucia! Zawstydzicie się tu głupotą kolorowych bransoletek, których producenci ścigają się o pierwszeństwo w zaklepaniu dla siebie konkretnego koloru. Znajdziecie klucze do pisania skutecznych wniosków o granty (ważne wyrażenia: trwały rozwój, demokratyzacja, globalizacja, prawa kobiet, tworzenie możliwości samodzielnego rozwoju i społeczeństwo obywatelskie) oraz wskazówki, jak stopniować emocjonalność argumentacji (zamiast zwykłego „ludobójstwa” - „śmiertelne ludobójstwo”). Wygrzebiecie informację, że stale powtarzana opinia o powszechnej korupcji w krajach Afryki nie znajduje potwierdzenia w badaniach naukowych berlińskiego instytutu Transparency International. „Włochy są bardziej skorumpowane niż Botswana, Grecja bardziej niż Afryka Południowa, a w Polsce jest pod tym względem gorzej niż w Ghanie”. Z bólem czyta się także hasło o Matce Teresie, po której śmierci na jej prywatnym koncie w Nowym Jorku odkryto 50 mln dolarów. Mimo to „jej szpital był nadal równie słabo wyposażony i zacofany pod względem medycznym, jak w czasach zanim stała się bogata i sławna. Sama mateczka, gdy coś jej dolegało, również chętniej udawała się do nowoczesnych szpitali w Kalifornii”.
Wstęp do polskiego tłumaczenia Karawany kryzysu napisała Janina Ochojska, szefowa Polskiej Akcji Humanitarnej. Ponieważ mam awersję do czytania (jak i pisania) wstępów zajrzałem do tego tekstu dopiero po zakończeniu całej książki. I to był błąd. Gdybym zapoznał się ze stanowiskiem Ochojskiej przed lekturą całości, być może nie odczułbym tego aż tak boleśnie, ale znając już wszystkie refleksje Lindy Polman, polska próba obrony działalności pomocowej brzmi bezradnie i blado. Swoimi siedmioma stroniczkami wynurzeń założycielka PAH mimowolnie potwierdza wiele konstatacji Polman. Bo jakże inaczej odczytywać ognisty apel o zrozumienie dla konieczności dysponowania przez humanitarystów dobrymi samochodami i zapewnienia im odpowiednich warunków odpoczynku? Albo powtarzanie, że tylko małe organizacje zapewniają lepszą gospodarkę środkami, skoro jak wynika z precyzyjnej argumentacji Polman, podstawowym problemem akcji pomocowych są dziesiątki tysięcy tzw. MONGO, czyli My Own Non Govermental Organization, które konkurują między sobą o pieniądze ofiarodawców i najczęściej dublują działalność.
Nie chcę zamieniać tej rubryki w cykl recenzji. Ale Karawana kryzysu to kolejne wstrząsające świadectwo degradacji i korupcji reżimu, w którym żyjemy. Nic nie znaczy tu, co znaczyć powinno, a przynajmniej – tego, co dotąd wydawało nam się, że znaczy. Czy kiedykolwiek uda nam się w ogóle przywrócić sens prostych słów? Humanitaryzm, czyli działania wynikające ze współczucia dla człowieka cierpiącego, to już nie jest termin zdefiniowany dokładnie przed laty przez Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża. Za tym parawanem skrywa się dziś ogromny przemysł pomocowy, działający na zasadach wolnorynkowych i zapewniający w pierwszej kolejności luksus poczucia wyższości widzom zachodnich stacji telewizyjnych.
W przypadku Republiki Środkowej Afryki, dzięki bystrości naszego europosła, nawet znamy dokładnie cenę tego luksusu: 142,8 mln euro. Za tę kwotę ich policjanci mają obowiązek szanować naszych obywateli. Europejskie gliny żadnych takich zobowiązań wobec czarnoskórych nie mają. Maxwell Itoya w Warszawie i Mark Duggan w Londynie wiedzą to najlepiej.
Pobierz
-
201108231343320386
677037_201108231343320386 ・38.72 kB
Źródło: Krytyka Polityczna