W ostatnim okresie, za sprawą posłów z Ligi Polskich Rodzin, z niezwykłą intensywnością wraca na pierwsze strony gazet kwestia aborcji. Propozycja zmian w konstytucji, dzięki którym dotychczas obowiązująca ustawa mogłaby ulec zaostrzeniu, dzieli posłów i społeczeństwo. Osiągnięty kilkanaście lat temu kompromis, przez jednych nazywany „zgniłym”, przez innych - jedynym możliwym, a przez jeszcze innych - dalece niewystarczającym, staje pod znakiem zapytania.
Właściwie dyskusja w tej sprawie nigdy się nie
skończyła. I prawdopodobnie skończyć się nie może. Radykalne
poglądy po jednej – tzw. obrońców życia – stronie stoją w
oczywistej sprzeczności z poglądami innych – zwolenników wolnego
wyboru. Formułowane są – jak to w takich sytuacjach - różne
argumenty. Większość z nich dotyka najgłębiej leżących przekonań. Z
tymi trudno dyskutować. Z innymi można by próbować podjąć polemikę.
Ot, dotyczącą choćby granic wolności osobistej. Czy można za pomocą
regulacji nakazać komukolwiek postępować tak, jakby wierzył w coś,
w co nie wierzy? Albo czy można zabronić mu – na podstawie prawnych
rozwiązań – postępować inaczej, niż nakazuje mu to, w co wierzy?
Czy można konstruować regulacje prawne w oparciu np. o stanowisko
jakiegoś kościoła, tak że obejmują także tych, którzy do niego nie
należą? Jakie są zatem granice ingerencji państwa i jego organów w
prywatne przekonania (poglądy, światopoglądy, wyznanie)
poszczególnych obywateli? Problem nie jest z całą pewnością
banalny, skoro sprawa aborcji tak w Polsce, jak w wielu innych
krajach na świecie wywołuje tak żywe dyskusje i angażuje
najsilniejsze emocje. Świat ciągle dzieli się na tzw. obrońców
życia i zwolenników pro-choice (przez adwersarzy nazywanych
zwolennikami aborcji). Od tego podziału nie są zresztą wolne także
organizacje pozarządowe, aktywne po jednej i po drugiej stronie,
organizujące manifestacje i pikiety, przekonujące do swoich racji.
Na przykład 4 listopada br. w Warszawie odbyła się demonstracja pod
hasłem „Dosyć piekła kobiet – żądamy legalnej aborcji”, a we
Francji i innych krajach pikiety solidarnościowe. Zwolennicy zakazu
aborcji nie mają zwykle większych kłopotów z rzucaniem na prawo i
lewo ciężkich epitetów.
A więc problem jest i stwierdzenie tego faktu
nie jest żadnym odkryciem. Problem usytuowany w sferze życia
prywatnego i intymnego, jak wielki wiedzą tylko ci, którzy stanęli
osobiście w jego obliczu. Ale i problem społeczny: dzielący jak
rzadko który społeczeństwo na dwie części. Możliwe konsekwencje
takiego podziału opisuje uznawany za mistrza fantastyki i
literatury grozy Stephen King w swojej książce „Bezsenność”.
Konsekwencje wcale nie fantastyczne, choć z całą pewnością wiejące
grozą. Otóż do spokojnego amerykańskiego miasteczka ma przyjechać
znana działaczka ruchu kobiet. W części mieszkańców, przeciwników
aborcji, wyzwala to fanatyczny sprzeciw, skłaniający najbardziej
szalonego z nich do sięgnięcia po środki terroru. Jak wszystko u
Kinga, opis narastającego napięcia i zagrożenia dla życia
ewentualnych uczestników spotkania z bojowniczką o prawo kobiet do
wyboru, okraszone jest nadprzyrodzonymi zjawiskami i
niewyjaśnionymi racjonalnie zachowaniami bohaterów. Ale to w jakimś
sensie tylko tło opisywanych wydarzeń. Główny wątek – analiza
rozwoju sytuacji w miasteczku, poczynając od przygotowań do
przyjazdu prezeski Narodowej Organizacji Kobiet do momentu
rozpoczęcia spotkania z nią społeczności lokalnej, w tej
fantastycznej otoczce wypada bardziej wyraziście i naprawdę napawa
strachem. Przeciwnicy aborcji planują bowiem, że w czasie kiedy
uczestnicy spotkania – zwolennicy prawa kobiet do wyboru słuchać
będą w Centrum Obywatelskim wystąpienia zaproszonej działaczki,
spadnie na nich samolot. W wyniku tego ataku pilota-samobójcy
zginąć ma kilkanaście tysięcy osób. Celem przeciwników aborcji jest
także ośrodek opieki nad kobietami prowadzący – poza zabiegami
aborcji - poradnię rodziną, przyjmujący skargi dotyczące
okrucieństwa wobec współmałżonka i dziecka, prowadzący schronisko
dla maltretowanych kobiet (utrzymywane w tajemnicy w obawie przed
agresją obrońców życia). Społeczność miasteczka szybko dzieli się
na dwa obozy. Demonstracje przeciwko aborcji zyskują zwolenników,
gotowych na najbardziej ohydne wyrażanie swojego protestu.
Zwolennicy prawa wyboru dla kobiet czują się coraz bardziej
zagrożeni. Sympatia Kinga wydaje się być jednoznacznie po stronie
obozu pro-choice, łagodniejszego, pozbawionego agresji i
woli narzucania wszystkim swojego zdania. Przeciwnicy aborcji
przedstawieni są jako szaleńcy i oprawcy (pilot-samobójca to
sprawca poważnego pobicia żony za to, że podpisała petycję
zapraszającą bojowniczkę o prawa kobiet). Czytelnicy S. Kinga,
znający go z Lśnienia czy Carrie mogą uznać, że to fikcja
literacka, świat fantastyczny. Ale czy tylko? Wystarczyło być
chociaż raz na organizowanej z okazji Dnia Kobiet Manifie, żeby
przekonać się jak silne są tu emocje i jakie padają – ze strony jej
przeciwników – epitety. Podział na dwa obozy – z których jeden jest
zdecydowanie bardziej agresywny, obserwować można i dzisiaj.
Szczęśliwie bez aktów takiej przemocy, jaka opisywana jest przez
Kinga, ale to przecież nie znaczy, że bez przemocy w ogóle.
To jeden aspekt. Drugi związany jest z edukacją
seksualną i antykoncepcją. Nie trzeba specjalnych studiów i analiz,
aby stwierdzić, że im wyższa świadomość seksualna oraz znajomość
metod zapobiegania ciąży, tym mniejsza liczba ciąży niechcianych, a
więc sytuacji skłaniających do rozważania aborcji. Tu jednak nasi
posłowie także mają swoje propozycje. Chcą ograniczyć dostęp do
środków antykoncepcyjnych używając argumentów o ich szkodliwości.
„Antykoncepcja rozregulowuje organizm kobiety i prowadzi do
niepłodności” – twierdzi poseł PIS Marian Piłka (gazeta.pl z dn.
8.11.2006). Podpiera się także badaniami, jak pisze Ł. Antkiewicz –
które mają świadczyć o tym, że m.in. prezerwatywy zwiększyły
niepłodność u kobiet. A zatem, w trosce o zdrowie kobiety, o jej
nie zaburzone możliwości rozrodcze trzeba coś z tym zrobić:
zorganizować kampanię społeczną informującą o zagrożeniach
związanych z używaniem antykoncepcji, oznakować opakowania z
prezerwatywami i pigułkami tak, by przestrzegać ewentualnych
zainteresowanych przed ubocznymi skutkami ich stosowania. Kto wie,
jakie będą następne pomysły. Z jednej więc strony tym staraniom
przyświeca trosko o zdrowie kobiet, z drugiej jednak pojawiają się
argumenty o zagrożeniu rodziny. „Polska rodzina jest zagrożona, bo
mamy mało urodzeń” – uważa posłanka Anna Sobecka z Ruchu
Ludowo-Narodowego (gazeta.pl z dn. 8.11.2006). Jedną z przyczyn
takiego stanu rzeczy jest używanie prezerwatyw. To one – chciałoby
się powiedzieć – są sprawcą tzw. niskiej dzietności polskich
rodzin. Na tę liczbę urodzeń w Polsce zwraca uwagę Marta Dzido
(Wysokie Obcasy, 4.11.2006) w rozmowie z Anną Zawadzką. „wśród
krajów UE Polska może poszczycić się jedną z najbardziej
restrykcyjnych ustaw aborcyjnych i najniższym współczynnikiem
dzietności. (…) Dzieci chcą za to rodzić Szwedki i Francuzki –
jedne i drugie mają prawo do aborcji”. Dostęp do środków
antykoncepcyjnych nie jest tam także ograniczony. Za to kobiety,
które chcą mieć dzieci, korzystają ze świadomie prowadzonej przez
ich rządy polityki demograficznej. Zupełnie innej niż ta, którą
planuje się realizować w Polsce. Ograniczyć antykoncepcję i
zaostrzyć ustawę aborcyjną to obecnie główne pomysły na zwiększenie
współczynnika urodzeń. Nie mając innego wyjścia kobiety będą rodzić
dzieci lub … korzystać z istniejącego już i tak podziemia
aborcyjnego.
W tym kontekście warto jednak zwrócić uwagę na
jeszcze jeden aspekt. Robert J. Barro w „Nic świętego. Ekonomiczne
idee na nowe Millenium” wskazuje na związek pomiędzy aborcją a
przestępczością. Dokładniej spadkiem przestępczości. Uważa on, że
obserwowany od 1991 roku w Stanach Zjednoczonych spadek
przestępczości nie daje się wyjaśnić wyłącznie wyższymi wydatkami
na więzienia i policję czy lepszymi strategiami zapewniania
bezpieczeństwa. Wszystkie te działania rozpoczęły się znacznie
wcześniej i nie odniosły oczekiwanych sukcesów. „Najnowsze badania
Johna Donohue ze Stanford Law School i Stevena Levitta z wydziału
ekonomii Uniwersytetu z Chicago wysunęły jako nowy czynnik sprawczy
spadku przestępczości legalizację aborcji w początku lat 70-tych”.
Zdaniem badaczy duża liczba nienarodzonych dzieci w latach 70-tych
z bardzo wysokim prawdopodobieństwem dorastałaby w ubóstwie, w
środowisku charakteryzującym się różnego rodzaju patologiami i
uzależnieniem od pomocy społecznej. A ponieważ takie czynniki są
„zarodnikami przestępczości” część tych dzieci byłyby „czołowymi
kandydatami na kryminalistów w 15 do 25 lat później” – czyli w
okolicach 1990 roku. Donohue i Levitt – jak pisze Barro – na
potwierdzenie swojej teorii przedstawiają argument, że niektóre
stany zalegalizowały aborcję 3 lata wcześniej niż wydano werdykt
Sądu Najwyższego w 1973 roku - w tych stanach spadek stopy
przestępczości nastąpił wcześniej niż w pozostałych. Ponadto, w
różnych stanach stopa aborcji występowała z różną siłą – nawet po
jej zalegalizowaniu. „Stany z najwyższą stopą aborcji w latach
- doświadczyły najszybszego spadku przestępczości w latach
1990”. Barro pisze, że efekt aborcyjny wyjaśnia połowę spadku
przestępczości w latach 1991-1997, reszta natomiast wynika ze
wspomnianych wcześniej czynników takich jak przyrost liczby więzień
czy wzmocnienie policji. Zarówno autorzy badań, Donohue i Levitt,
jak i sam Barro są zgodni co do konieczności prowadzenia dalszych
analiz nad determinantami przestępczości. Barro uważa, że nawet
jeśli wpływ aborcji na poziom przestępczości zostanie potwierdzony
„zapewne nie zmieni, na rzecz większego umiarkowania, poglądów
obrońców życia nie narodzonego”. Twierdzi jednak, że jeśli te
dodatkowe badania wykażą, że „prawo do aborcji jest ważnym
czynnikiem w walce z przestępczością, wówczas opinia publiczna może
się przesunąć na jego korzyść”. W Polsce zakaz aborcji wprowadzono
w 1993 roku. Czy upłynęło już wystarczająco dużo czasu, żeby tu, u
nas, zacząć badać zależność, o której pisze Robert J. Barro?
Banałem byłoby twierdzić, że nie ma prostych
rozwiązań trudnych problemów. Ale nie ma! Jako osoba prywatna mogę
równie dobrze uważać, że zapłodniona komórka jest dzieckiem, jak
sądzić, że jest to nadużycie semantyczne. Mogę być
zwolenniczką/zwolennikiem poglądu, że nie ma okoliczności, w
których aborcja powinna być legalna, jak i uważać, że są takie
sytuacje, w których zmuszanie kobiety do urodzenia dziecka jest
nieludzkie. Ja, osoba prywatna, mogę wyznawać dowolny z tych
poglądów i żyć zgodnie z nim. Czy mam jednak prawo żądać, aby inni
zgodnie z nim żyli? Gdzie przebiega granica? Gdzie kończy się moja
wolność, a zaczyna wolność innego człowieka? I gdzie przebiega
granica ingerencji państwa i jego instytucji w prywatne życie
każdego z nas? Prawo nie nakazuje dokonania aborcji komuś, kto
wierzy, że to grzech. Czy może zakazywać komuś, kto w to nie
wierzy? Dlaczego rozmowa toczy się o zaostrzeniu obecnie
obowiązującej ustawy, a nie jej liberalizacji? Jaka wizja kobiety
stoi za np. propozycjami Ligi Polskich Rodzin? Do czego mogą zmusić
je pomysły posłów? Jakie mogą spowodować konsekwencje społeczne?
Jakim kosztem poszczególnych jednostek chcą realizować interes
narodowy, wyrażony liczbą urodzeń? Gdzie w dyskusjach posłów jest
kobieta-osoba i jej życie?