W 2012 roku MPiPS ogłosiło, że szuka trzech organizacji, które realizowałyby projekty w ramach eksperymentalnie wprowadzonego do Programu Operacyjnego Fundusz Inicjatyw Obywatelskich komponentu wolontariatu długoterminowego. Wiele organizacji aplikowało – sprawa oczywista – i ministerstwo znalazło trzy, które kryteriom najlepiej odpowiadały.
Od października do sierpnia NGO-sy swoją robotę w ramach tej formuły realizowały, potem była ewaluacja, a potem… Potem ciągle jeszcze trwa, bo na rozwiązanie systemowe – program rządowy, który wolontariat długoterminowy w Polsce by umożliwił – czekamy.
O losach wolontariatu długoterminowego piszemy w artykule: "Wolontariat długoterminowy. Wrócimy do tematu".
A było tak fajnie
– Formuła wolontariatu długoterminowego pozwala wolontariuszom na poważnie zaangażować się w działalność organizacji goszczących – mówi Aleksandra Sadowska z gdyńskiego Centrum Współpracy Młodzieży, jednej z trzech organizacji, których projekt był realizowany w ramach komponentu. – Wolontariusz jest na miejscu kilka miesięcy, więc nie kończy współpracy jeszcze zanim pozna wszystkie zasady i możliwości fundacji czy stowarzyszenia. Poza tym pracuje poza miejscem swojego zamieszkania, więc w nowym środowisku poznaje nowego siebie. Nabiera odwagi, ale i przekonania co do swoich możliwości, zalet, ale i uświadamia obszary do rozwoju, pracy nad sobą.
Tak było w przypadku ich programu. Jedną z wolontariuszek była Marta Otrębska. Przyjechała do Gdyni na wolontariat długoterminowy do Fundacji Dogtor z Gdyni, która zajmuje się dogoterapią. Spędziła tam prawie rok i została. Przekonuje, że w tamtym czasie, czyli w październiku 2012 roku, to była najlepsza decyzja, na jaką mogła się zdobyć. Nie wiedziała bowiem, co chce w życiu robić, w czym jest dobra. Wiedziała tylko, że chce zmienić Kraków, w którym studiowała, na jakieś inne miasto.
– Bo to dobre miejsce na studiowanie, ale społeczność jest zbyt hermetyczna, by tam pracować. Gdynia pod tym względem okazała się idealna, a Fundacja Dogtor odpowiednia dla mnie. Po tych 11 miesiącach wolontariatu już wiem, w czym jestem dobra, a co przychodzi mi z trudem. Ale najważniejsze, że odkryłam, co chcę w życiu robić – opowiada Marta.
Przekonuje, że czas spędzony poza domem, w nowym środowisku, z nowymi wyzwaniami wiele nauczył ją o samej sobie. Gdyby nie ta wiedza, to prawdopodobnie do dziś szukałaby swojego powołania. A tak pracuje trzecim sektorze – między innymi w Dogtorze. Jej zadania to między innymi opieka nad stroną internetową i działania promocyjne.
– Dzięki temu, że Marta była z nami tak długo, dowiedzieliśmy się o sobie nawzajem dość dużo, by móc stwierdzić, że jest nam razem po drodze. Ona poznała nasze oczekiwania, my odkryliśmy jej możliwości – mówi Magdalena Madajczyk z Fundacji Dogtor. – Gdyby była u nas miesiąc, dwa, to byłoby znacznie trudniejsze.
Czas w organizacji zajmującej się dogoterapią jest kluczowy. W przypadku drugiej z wolontariuszek, które trafiły w ramach komponentu do Dogtora, szczególnie. Zajmowała się ona pracą z dziećmi i psami, a tam potrzebne jest zaufanie.
Czas ma też kluczowe miejsce w zdobywaniu zaufania dla samego siebie. Czas z małymi organizacjami na polskich wsiach dała w ramach komponentu swoim wolontariuszom Federacja Inicjatyw Oświatowych w partnerstwie z Fundacją Wspierania Aktywności Lokalnej „Fala”. W 25 organizacjach na terenie całego kraju gościło 27 wolontariuszy. Pracowali oni przede wszystkich przy organizacjach oświatowych i kulturalnych.
– Dlatego szukaliśmy osób przede wszystkim z wyższym wykształceniem, już dojrzałych samodzielnych – opowiada Małgorzata Suwaj z „Fali”. – Niektóre wsie były oddalone od większych aglomeracji, a do tego zimą ciężko było z nich wyjechać. Potrzebowaliśmy więc wolontariuszy, którzy dzielnie i bez depresji znieśliby taką rozłąkę nie tylko z domem, ale z resztą świata – mówi.
Ale zdecydowana większość uczestników się sprawdziła. Nawet osoby starsze, bo i takie znalazły się w programie. A może nawet przede wszystkim one. Jeden z panów na przykład organizował życie koła seniorek. Przygotowywał z nimi wywiady do lokalnej prasy, tworzył wiejską gazetkę. Wszystko się udało, wiele osób wyjechało z tych wsi z zupełnie nowymi doświadczeniami, z pomysłami na siebie. Według Małgorzaty Suwaj, zabrakło jednak w komponencie pieniędzy na kontakt wolontariusza z mentorem, na stały kontakt koordynatora z podopiecznym, by pomagać mu rozwijać się w działaniu. Ale to nie jedyny mankament komponentu. Było ich więcej.
Trzeba czegoś więcej
Jednym z podstawowych problemów było chudziutkie uposażenie wolontariuszy. Miesięczne kieszonkowe w postaci około 300 złotych i 1000 złotych na jedzenie, to sumy, które powodowały, że obiad często kończył się na zupce chińskiej. – Tak właśnie było w przypadku naszych wolontariuszek. Uposażenie powinno być większe – mówi Magdalena Madajczyk z Fundacji Dogtor z Gdyni.
Spore kłopoty pojawiały się w trakcie rozliczania z urzędem skarbowym. Karol Krzyczkowski z warszawskiego Centrum Wolontariatu, organizacji, która też znalazła swoje miejsce w komponencie, przyznaje, że pierwszy raz podczas długiej już pracy dla trzeciego sektora, nabił sobie guza w zderzeniu z interpretacją podatkową.
– Nie było jasne, czy od kieszonkowego, trzeba płacić podatek dochodowy. Co więcej, okazało się, że dwa Urzędy Skarbowe mogą wydawać różne interpretacje w podobnych sprawach i obie są wiążące. Każda dla tej organizacji, która w danym urzędzie złożyła zapytanie – mówi Karol Krzyczkowski. – Skończyło się na tym, że namawialiśmy organizacje goszczące wolontariuszy, by płaciły podatek zawsze, gdy zachodziło podejrzenie, że trzeba go zapłacić. Było to działanie bezpieczniejsze dla organizacji, ponieważ za nieuiszczenie opłaty, gdy jest ona konieczna, mandat bowiem jest, a za zapłacenie daniny, gdy nie jest ona konieczna, mandatu nie ma. Tą regułą się kierowaliśmy – dodaje.
By więc wolontariat długoterminowy działał w naszym kraju, trzeba by dostosować do niego prawo podatkowe. Trzeba by też ustanowić instytucje mentora, który miałby regularny kontakt z wolontariuszem, bo pozostawiony sam sobie, nie rozwija się tak, jak by mógł. Jest też problem, że w sytuacji konfliktowej, dyskomfortu psychicznego, pozostanie sam na sam ze swoimi problemami. Dlatego niektóre organizacje starały się, by wolontariusze rozrzuceni byli w promieniu maksymalnie 200 kilometrów, a inne przykładały szczególną staranność, by przed programem bardzo dobrze poznali się oni z ludźmi z organizacji goszczących.
– Ale ten problem powinna rozwiązywać funkcja mentora i regularnych spotkań całej grupy wolontariuszy uczestniczących w programie – mówi Wojciech Staniewski z wrocławskiego Stowarzyszenia Tratwa, które od lat zajmuje się wolontariatem długoterminowym. – Bez mentora i bez regularnych spotkań, warsztatów, na których razem wyciągają oni wnioski ze swojej pracy, wolontariat długoterminowy jest zwykłym stażem. Traci wymiar edukacji nieformalnej – dodaje.
O innych problemach, z którymi zetknęły się organizacje goszczące, piszemy w artykule: "Wolontariat długoterminowy. Wrócimy do tematu".
Źródło: inf. własna (ngo.pl)