Demokracja jako system bardzo łatwo się degeneruje, a jednym z zaproponowanych panaceów jest wyłączenie sfer najistotniejszych spod jej bezpośredniego wpływu i powierzenie decyzji niezależnym instytucjom. Jakie racje za tym przemawiają i jakie skutki niesie ze sobą delegowanie demokracji - próbowano dociekać podczas merytorycznej, i bez dwóch zdań naukowej, debaty Fundacji im. Stefana Batorego i redakcji Tygodnika Powszechnego.
Kadencyjność, krótkowzroczność, irracjonalne decyzje polityczne, psucie prawa i gospodarki – to i jeszcze więcej może się przydarzyć demokracji. W obawie przed nieobliczalnością własnych decyzji mogących prowadzić do degradacji, a nawet upadku państwa, systemy demokratyczne, dzięki rozwojowi myśli prawnej, konstytucyjnej i politycznej, wystawiają tylną straż – powołują do życia instytucje wyłączone z bieżącej politycznej gry i demokratycznych procesów. Trybunał konstytucyjny – na straży praworządności, rzecznik praw obywatelskich – w obronie przyrodzonej godności i wolności jednostki, niezależny bank centralny – na straży wartości pieniądza i gospodarczej stabilności – to nie jedyni „pretorianie” systemu demokratycznego, wyłączający ważne dziedziny życia zbiorowego spod decyzji parlamentów, czyli pośrednio obywateli. Podczas debaty w Fundacji Batorego przywoływano zdanie amerykańskiego politologa Fareeda Zakarii: jeśli stawka w grze jest wysoka, przestajemy ufać sami sobie.
Niezależne instytucje są w systemach demokratycznych umocowane w konstytucji. Nie podlegają wyborczej rotacji, mają składać się z niezależnych ekspertów, nie ma ich dotyczyć polityczna gra interesów. Istnienie tych instytucji i zakres podległych im spraw może budzić wątpliwości. Nie trzeba przypominać, jak gorące spory dotyczyły i dotyczą w Polsce Narodowego Banku Polskiego, Rady Polityki Pieniężnej czy Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. W debacie Fundacji Batorego udział wzięli wyśmienici goście, także główni aktorzy życia publicznego: Leszek Balcerowicz i Andrzej Zoll, a także Mirosław Wyrzykowski i Marcin Król - by wymienić tylko panelistów. Wystąpienia nie dotknęły jednak tematu stanu tych organów w Polsce, co nie było zresztą zamierzeniem spotkania. Próbowano tymczasem w sposób najrzetelniejszy – co gwarantowały nazwiska zarówno panelistów, jak i zaproszonych gości – dociec, jakie filozoficzne i systemowe racje kryją się za ich istnieniem niezależnych instytucji oraz co z tego dla demokracji wynika.
Jak rozstawiano straż
Prof. Marcin Król wymienił trzy procesy, które spowodowały powstanie autonomicznych instytucji: kryzys parlamentaryzmu, skomplikowanie życia politycznego oraz długotrwałość demokratycznych procedur utrudniającą decyzje w sprawach najwyższej wagi:
- Od momentu powstania w XIX wieku wielkich partii politycznych parlament jest miejscem ucierania się politycznych interesów. Dziś w parlamencie szuka się większości, a nie rozwiązań najlepszych, dlatego też należało wyjąć pewne sprawy spod władzy ciał ustawodawczych.
Drugi powód pojawienia się niezależnych instytucji to skomplikowanie życia politycznego:
- Dzisiejsza demokracja wymyka się ocenie przeciętnego obywatela, mimo istnienia otwartej publicznej debaty mającej temu zapobiegać. Życie polityczne jest niezwykle złożone. Pewnych rzeczy nie da się wyjaśnić ani wyborcom ani posłom, jako - koniec końców - normalnym obywatelom, wybranym ze względu na swoje kompetencje polityczne, nie przygotowanie eksperckie. Tymczasem w sprawach strategicznych lub wyprzedzających czas potrzeba decyzji nie tylko trafnych, ale i szybkich.
Zdecydowanie bronił autonomii konstytucyjnych organów prof. Leszek Balcerowicz.
- Można bronić niezależności tych instytucji odrzucając wadliwą koncepcję demokracji. Jedynie demokracja ateńska zakładała nieograniczoną władzę ludu. Dzięki rozwojowi myśli politycznej i konstytucyjnej mamy dziś konstytucyjny liberalizm oraz ideę podziału władz, a istnienie niezależnych instytucji gwarantuje ich wzajemną równowagę.
Obiekcje
Pojawiły się w dyskusji niemal natychmiast, nie ma bowiem systemów idealnych. Jeśli problemem jest mizeria parlamentu, to powołanie autonomicznych instytucji wcale tego kryzysu nie rozwiązuje – podnoszono. Owszem, im gorszy stan parlamentaryzmu, tym więcej spraw chciałoby się wyłączyć spod jego zgubnego wpływu, ale tym samym gorsi kandydaci, chętni by utorować sobie ścieżkę do niezależnych organów.
Najsilniej w obronie demokracji przedstawicielskiej stanął Ryszard Bugaj:
- Dotykamy tu rzeczy spornych. Jeżeli mówimy, że coś spod demokracji chcemy wyłączyć, to staje przed nami wielkie pytanie o to, kto jest podmiotem tego wyłączenia, kto o nim decyduje? W Polsce problem polega na tym, że są to wyłączenia pozorne. Większość parlamentarna wyłącza coś, by mieć na to wpływ za pomocą innych struktur będących również pod kontrolą bądź wpływem parlamentu. Jeżeli sam znam większość byłych i obecnych sędziów TK, część członków RPP i KRRiTV – wszystkich z działalności politycznej, to powoływanie niezależnych instytucji jest szukaniem innego klucza dla rozwiązań politycznych.
Istnieje jeszcze drugi problem. Jeżeli uznamy, że przedmiotem wyłączenia jest ta przestrzeń, którą można rozstrzygać profesjonalnie, to dlaczego RPP podejmuje większość swych decyzji przewagą 5 głosów do 5 i decyduje przewodniczący? Dlaczego Trybunał Konstytucyjny orzeka większością głosów 5:4? Jeżeli tak jest, to oznacza, że ta przestrzeń słabo się nadaje do takich rozstrzygnięć. Jeśli decyzje można podjąć rzeczywiście profesjonalnie – w porządku, jeśli wyłoniono to ciało rzeczywiście poza politycznym wpływem – także zgoda. Ale jeśli tego warunku nie potrafimy spełnić, to może lepiej zebrać większość w parlamencie?
Wątpił również prof. Leszek Moczulski:
- Czy nie dobrze by było z góry założyć, że nie są to organy zastępujące instytucje demokratyczne, ale je wspomagające? Innymi słowy, czy organy te nie mogłyby pomagać władzy demokratycznej, a nie ją zastępować?
Replikował prof. Leszek Balcerowicz:
- Po pierwsze, różnice głosów w instytucji niezależnej dowodzą jedynie, że materia jest na tyle poważna, iż nawet na gruncie fachowym wywołuje spory. Nie możemy być pewni, jaką motywacją będzie się kierował w sprawach tej wagi parlament. Po drugie, konotacje słowa pomoc i wsparcie są bardzo pozytywne - jeśli ktoś kogoś nie wspiera, to bardzo źle. Ale jeśli o tym, czy instytucja niezależna „pomaga” czy „nie pomaga” orzeka inna władza, to koniec z niezależnością.
Źródło: inf. własna