13 czerwca wybory do Parlamentu Europejskiego. Nasze wejście na europejską scenę demokracji. Jeśli przyznać, że Polskę do Unii wniósł na rękach sektor pozarządowy i praca tysięcy wolontariuszy, to nic dziwnego, że pojawiło się w sektorze pytanie, w jaki sposób skonsumować pierwsze europejskie wybory. Co się stało zatem z Inicjatywą Społeczną TAK!, czy zarejestrowano inne komitety niezwiązane z partiami, a za to związane z organizacjami,jak w sytuacji wyborczej odnaleźli się Zieloni…
Europejska wyborcza agora będzie składać się po 1 maja z kilkuset milionów wyborców. 13 czerwca znaczna ich część zdecyduje o wyborze swoich reprezentantów do największej i najbardziej demokratycznej unijnej instytucji - Parlamentu Europejskiego. Pojęcie o tym, co może a czego nie może eurodeputowany jest nikłe nie tylko w krajach przystępujących, których przedstawiciele od niedawna zdobywają tam polityczne szlify jako obserwatorzy. Również wyborcy unijnej piętnastki mają problemy z właściwą oceną roli, kompetencji i możliwości tej instytucji, często traktując eurowybory jako wydarzenie drugiej, po elekcji krajowych parlamentów, kategorii. Procedury parlamentarnej gry są rzeczywiście skomplikowane. Niemniej jednak poszerzony Parlament, jako jedyna w Unii Europejskiej instytucja z tak silną demokratyczną legitymacją, to potężny i niezwykle ważny projekt polityczny. Jak go mądrze zrealizować?
Sektor pozarządowy w rozmaity sposób angażował się w realizowanie projektu wspólnej Europy zanim
jeszcze sfinalizowano negocjacje, a politycznym leitmotivem stało się wyliczanie dopłat rolniczych.
Debaty europejskie, środki przedakcesyjne, fundusze strukturalne, informowanie, promowanie,
szkolenie - to wszystko realizowały rozmaite, często bardzo lokalne organizacje. Nic więc dziwnego,
że czują się oni współautorami projektu pod nazwą rozszerzenie. Pojawiło się pytanie, czy Parlament
Europejski może być aby kontynuacją tego projektu. Zrazu zakiełkowała myśl, że jest to polityka
zgoła innego wymiaru, w której (wreszcie) mogą odnaleźć się działacze pozarządowi.
Jakub Wygnański ze Stowarzyszenia na rzecz FIP przekonywał, że Parlament tworzy przestrzeń dla
inicjatyw niepowiązanych z partyjnym establishmentem: - Wybory do Parlamentu Europejskiego nie są
dokładnie tym samym, co wybory do parlamentu krajowego. Ten parlament nie wybiera władz. Chodzi tam
natomiast o to, aby reprezentować Polskę, a nie być zakładnikiem którejś z krajowych frakcji
partyjnych.
Deputowany pozarządowy
Jeszcze w 2003 roku pojawiły się zatem pierwsze projekty stworzenia poza- lub ponadpartyjnej
listy kandydatów, która uchroniłaby wyborców od konieczności posyłania do Strasburga lokatorów
krajowych ław sejmowych - w powszechnej opinii chluby nam nie przysparzających. Chętni do jej
budowania zwracali się głównie do Fundacji Schumana. Był czas, kiedy drzwi siedziby Fundacji
praktycznie się nie zamykały.
- Byliśmy pod dużym naciskiem - mówi prezes Fundacji Róża Thun - Okazało się, że jest rzeczywiście
sporo osób z tego środowiska, które zdają sobie sprawę z powagi sytuacji. Że szalenie zależy im na
tym, żeby mieć mądrą reprezentację w Parlamencie Europejskim. Zaproponowaliśmy im - dogadajcie się
między sobą, a my wam damy adres internetowy. Sami nie chcieliśmy natomiast znaleźć się w jakimś
projekcie partyjnym, poza tym nie mamy takich sił przerobowych, żeby zbierać podpisy i robić
kampanię.
Integracja środowisk proeuropejskich, osobiste osiągnięcia, moralne i profesjonalne kompetencje
kandydatów były motorami powołania Inicjatywy Społecznej TAK!, skupiającej głównie młode środowisko
Fundacji Schumana (chociaż nie pod marką samej Fundacji), Młode Centrum, a także znane osoby ze
środowiska organizacji pozarządowych - Kubę Wygnańskiego, Kubę Boratyńskiego i Różę Thun, którzy
poparli przedsięwzięcie mimo, że sami nie zamierzali kandydować. Jedyną publiczną ekspozycją
Inicjatywy była konwencja inauguracyjna. Pomysł pogrzebano jednak niespełna dwa tygodnie
później.
- Inicjatywa powstała za późno. Zabrakło jej wystarczającego impetu. Decyzja Fundacji Schumana
spowodowała brak wyrazistego ośrodka koordynacji całego przedsięwzięcia - mówi Kuba Wygnański. Za
małe było zainteresowanie tym przedsięwzięciem ze strony samych organizacji, a te które się
zgłaszały, czasem mogły raczej zapowiadać kłopoty niż "nową jakość" w polityce. W
sektorze pozarządowym nie brakuje, jak sądzę, ludzi o niezbędnych kwalifikacjach, jednak namówienie
ich do udziału w podobnym przedsięwzięciu i kandydowania, wymaga sporo czasu i w ogóle czegoś w
rodzaju "rekolekcji" na temat roli środowisk pozarządowych w działaniach politycznych i
odpowiedzialności za sferę publiczną. Ta rozmowa jest, jak sądzę, jeszcze przed nami.
Wydawało się, że po rozwiązaniu Inicjatywy Społecznej TAK! na wyborczym horyzoncie zostaną
jedynie listy partyjne. Tymczasem zarejestrował się jeszcze Komitet "Razem dla
Przyszłości". "Razem dla Przyszłości" odwołuje się do mocnej, antypartyjnej
retoryki: "liczymy na wsparcie drobnych przedsiębiorców, emerytów, rencistów, bezrobotnych i
wyniszczanych przez deprecjację grup zawodowych - nauczycieli, służbę zdrowia" - czytamy na
stronie internetowej Komitetu. Poparcia i pomocy organizacyjnej udzieliło Komitetowi ponad 25
lokalnych organizacji. Komitetowi udało się zarejestrować listę w Warszawie.
Pewnego rodzaju pozarządową hybrydą były pomysły na stworzenie obywatelskiej listy w oparciu o
Stowarzyszenie Ordynacka, która miała uzyskać poparcie prezydenta. Mówiło się też, że prezydent
poprze Inicjatywę Tak!, związaną z Fundacją Schumana. Ani jedno, ani drugie przedsięwzięcie nie
wypaliło. Prezydent ubolewał w mediach, że nie było zainteresowania pomysłem utworzenia listy
obywatelskiej (Przekrój, nr 17).Warto przy okazji wyjaśnić, że nikt ze środowiska pozarządowego: z
Fundacji Schumana czy Inicjatywy Społecznej Tak! - Ordynackiej do współpracy nie zapraszał.
Podsumowując, należy odnotować, że na 31 komitetów 12 to komitety wyborcze wyborców - to one
właśnie były furtką dla niepartyjnych inicjatyw. Na razie nie ogłoszono oficjalnie, które z nich
zdołały zarejestrować listy kandydatów - w tym celu należało zebrać 10 000 podpisów.
Po pierwsze, do urn
Okazało się, że kampanii wyborczej nie ma jak i kim w sektorze przeprowadzić oraz że nikt tak
naprawdę jej robić nie chce. Fundacja Schumana realizuje ostatecznie pomysł kampanii frekwencyjnej,
zachęcającej do świadomych i mądrych wyborów.
- Wybory to nie jest heca - powtarza Róża Thun. Kampania będzie wsparta przez akcję informowania na
temat samego Parlamentu Europejskiego, w którą - realizowaną również z europejskich funduszy -
zaangażują się także organizacje na poziomie lokalnym. Bo skoro nie dajemy się wybrać, to idźmy
chociaż wybierać…
Są również plany, aby publicznie przesłuchiwać kandydatów lub upubliczniać podstawowe informacje o
nich i przyzwyczajać do nich wyborców. Kim są, co umieją, gdzie działali, i wreszcie - co wiedzą o
Parlamencie Europejskim?
Organizacje i ich przedstawiciele zwykle nie mówią o udziale w życiu publicznym, poparciu dla
konkretnych ugrupowań czy projektów, wyborach parlamentarnych, bo to pachnie utratą niewinności.
Jednocześnie jednak zamyka się w pewien sposób kanał rozmowy o współodpowiedzialności za kształt
życia publicznego i o tym, jak środowisko pozarządowe chciałoby w nim uczestniczyć.
Podwójne życie Zielonych
Problem zaangażowania w politykę rozwiązało środowisko związane z Zielonymi 2004. Sympatycy tego
ruchu przezwyciężyli dylemat w prosty sposób - jasną deklaracją o założeniu partii politycznej.
Grupy, którym zależy na realizacji postulatów Zielonych, wiedzą, z kim mają do czynienia.
Priorytety są jasne, marka - ze względu na europejską tradycję - rozpoznawalna, program czytelny. W
sposób naturalny przyciąga on organizacje feministyczne, ekologiczne, prawnoczłowiecze i działające
na rzecz mniejszości.
- My z natury rzeczy jesteśmy pozarządowi - mówi Radek Gawlik - współprzewodniczący Jacek Bożek
szefuje Klubowi Gaja, ja sam działam w Dolnośląskiej Fundacji Ekorozwoju. Dużą rolę w powołaniu
Zielonych do życia odegrał Polski Klub Ekologiczny. Wybory do Parlamentu Europejskiego to nasz
chrzest i pierwszy eksperyment, czy takie podwójne życie - polityczne i pozarządowe - da się
pogodzić i utrzymać.
Zieloni 2004 zmagali się z wymogiem ordynacji wyborczej (przewidującej, że rejestracja listy wymaga
10 tysięcy podpisów w minimum siedmiu z trzynastu okręgów wyborczych). Na własnej skórze sprawdzili
więc, że dla inicjatyw obywatelskich i środowisk nowych, tych bez partyjnego zaplecza i
terytorialnego aparatu, to legislacyjna rafa niemalże nie do pokonania.
- Zbieranie podpisów idzie o wiele za wolno - przyznawał Radek Gawlik. - Walczymy ciężko, ale są
regiony, gdzie poparcie jest bardzo słabe. Na dzień dzisiejszy można liczyć na zarejestrowanie
listy w dwóch, może trzech okręgach.
Środowisko pozarządowe odnosi się do przedwyborczych wysiłków Zielonych 2004 przychylnie, ale z
dystansem.
- Jest dla nas wiele przychylności i zrozumienia, ale też sporo rezerwy. Wielu ludzi mówi nam, że
będzie nas wspierać, ale bezpośrednio nie może się zaangażować, bo będzie miało kłopoty z rozwojem
własnej organizacji.
- Z zaangażowaniem jest problem -wyjaśniała Magda Mosiewicz, współprzewodnicząca Zielonych 2004. -
Wszyscy nam mówią: podziwiamy was, że chce wam się narażać, trzymamy za was kciuki. Pamiętam, że
sama, na wieść o powstaniu Zielonych, powiedziałam "świetnie, będę na was głosować".
Zieloni zarejestrowali listy w czterech okręgach wyborczych: mazowieckim (Warszawa), w
Wielkopolsce, na Górnym Śląsku, i w okręgu Dolny Śląsk i Opolszczyzna.
Lekcję z obywatelskiego zaangażowania odrobił również ruch kobiecy. Organizacje kobiece od dawna mówią, że działanie na rzecz odnowy życia politycznego należy do ich priorytetów. Kobiety chcą mieć wpływ na życie publiczne, część z postulatów równościowych da się załatwić jedynie poprzez odpowiednie projekty prawne i polityczne, więc udział w tym procesie staje się tego naturalną konsekwencją. Nie ma kompleksu, jest potrzeba.
Środowisku zależy na zwiększeniu reprezentacji kobiet w gremiach decyzyjnych, więc pierwsze eurowybory są przedmiotem szczególnej troski i przyczynkiem do budowania koalicji.
- Pewnie się nie dogadamy w kwestiach poglądów politycznych, zaplecza światopoglądowego, itp. - mówiła dr Magdalena Środa na zorganizowanej niedawno konferencji poświęconej wyborom. - Ale możemy się dogadać w kwestiach ekonomicznych, przemocy czy mobbingu w pracy. Warto ustalić konsensualną listę postulatów, będących "racją stanu", związanego z kobiecością.
Przedstawicielki organizacji kobiecych organizują dużo spotkań z kandydatkami do PE na terenie całego kraju.
Lekcję z obywatelskiego zaangażowania ma jednak do odrobienia cały sektor pozarządowy. - Dla Kuby Wygnańskiego kampania do Parlamentu Europejskiego to początek budowania ruchu obywatelskiego, który miałby wymiar sięgający poza te wybory.
- Wielu ludzi działających w sektorze pozarządowym do pracy w nim popycha właśnie przywiązanie do wartości dobra wspólnego. Naszą trudną powinnością jest jednak zabieganie o renesans wartości w polityce, o powrót do rozumienia jej jako służby, a nie jako procederu zorganizowanej grabieży. To w sektorze nieodrobiona lekcja. Nie sposób dłużej hamletyzować w tej sprawie, trzeba przestać unikać tematu, trzeba się z nim zmierzyć. Chcę przez to powiedzieć, że prawdziwie trudnym wyzwaniem, strategią poniekąd równoległą do startowania działaczy w wyborach, powinna być szeroka działalność edukacyjna, adresowana do wyborców. Konieczne jest wsparcie ich pamięci, pomoc w dokonywaniu świadomych wyborów, przeciwstawiona obstawianiu politycznych loterii.
- Mam wrażenie, że to będzie trwało lata - mówi Magda Mosiewicz - przekonywanie, że trzeba się
zaangażować, bo inaczej oddaje się pole innym. Szczególnie młodych ludzi. Dla nich polityka wciąż
dzieje się obok, bezpośrednio ich nie dotyczy, można ją co najwyżej obśmiać. Przekonanie się, że
polityka ma bezpośrednie przełożenie na nasze życie i portfele jest dla nich często szokujące.
Źródło: inf. własna