Wśród działaczek organizacji kobiecych można z grubsza wyróżnić dwie frakcje, czy dwa sposoby przekonywania przeciwników do kwestii równouprawnienia. Pierwszy sposób to cierpliwe tłumaczenie, przytaczanie argumentów, rozwiewanie wątpliwości dotyczących kwestii równości. Druga frakcja natomiast jest zdania, że tłumaczenie nic nie daje i przeciwników równouprawnienia odsyła do książek i innych publikacji na ten temat. We mnie także, w zależności od rozmówcy/rozmówczyni, ta niechęć do tłumaczenia raz rośnie, raz maleje i w zależności od sytuacji albo cierpliwie tłumaczę, albo odsyłam do lektur. Zarówno jedna jak i druga opcja ma swoje plusy i minusy. Spróbuję więc stanąć gdzieś pośrodku – pisze Joanna Piotrowska z Fundacji OŚKa.
Wiele feministek wie z doświadczenia, że w tej bitwie na słowa to
najczęściej na feministkach spoczywa obowiązek rzetelnego przygotowania się do dyskusji - muszą
znać na pamięć dane statystyczne nie tylko z Polski, ale i z całego świata, jak z rękawa sypać
przykładami, danymi, cytatami, bo za brak tej wiedzy natychmiast zostaną wypunktowane i posądzone o
brak kompetencji. Przeciwnicy natomiast nie muszą wkładać w swoją argumentację żadnego wysiłku. W
dyskusji najczęściej posługują się stereotypami, pobłażliwymi uśmieszkami i protekcjonalnym
traktowaniem zwolenniczek równouprawnienia. Nic więc dziwnego, że część działaczek nie ma już na to
ochoty, bo nie widzi, by cierpliwe tłumaczenia przynosiły jakiekolwiek skutki.
We mnie także, w zależności od rozmówcy/rozmówczyni, ta niechęć do
tłumaczenia raz rośnie, raz maleje i w zależności od sytuacji albo cierpliwie tłumaczę, albo
odsyłam do lektur. Zarówno jedna jak i druga opcja ma swoje plusy i minusy. Spróbuję więc stanąć
gdzieś pośrodku.
Dla mnie stawianie takiego pytania jest co najmniej dziwne, jeżeli:
- mężczyźni dominują na stanowiskach decyzyjnych. W Unii Europejskiej kobiety stanowią zaledwie 25,4 proc. wszystkich parlamentarzystów, w biznesie zajmują tylko 30 proc. stanowisk kierowniczych.
- Wśród 54 polskich deputowanych do Parlamentu Europejskiego są tylko trzy kobiety.
- Kobiety częściej niż mężczyźni stają się ofiarami mobbingu i dyskryminacji w miejscu pracy. Z badań Głównego Inspektoratu Pracy wynika, że zjawisko dyskryminacji dotyka prawie 60 procent kobiet.
- Pracujące kobiety w większości mają co najmniej średnie wykształcenie, rzadko jednak zajmują stanowiska kierownicze, szczególnie wyższego szczebla. W grupie zawodów kierowniczych kobiety stanowiły w 2003 r. 35%. Tylko 29% pracodawców to kobiety.
- Wynagrodzenia kobiet są zazwyczaj niższe niż mężczyzn. Jak wynika z badań zatrudnienia i wynagrodzeń według zawodów, w październiku 2002 roku mężczyźni osiągnęli wynagrodzenie o 8,8 procent wyższe od średniego w skali kraju, natomiast kobiety o 16,9 procent niższe. Przeciętne wynagrodzenie kobiet było o 17 procent niższe od przeciętnego wynagrodzenia mężczyzn.
- W ostatnich wyborach parlamentarnych wystartowało 8.272 osoby, kobiety stanowiły ok. 23 procent.
- W polskim parlamencie zasiadają 93 posłanki i 23 senatorki. Oznacza to, że kobiety stanowią w parlamencie 20,2 procent, co sytuuje nas na 35. miejscu w Europie.
- Większość bezrobotnych to kobiety. W dodatku podczas zwolnień to kobiety w pierwszej kolejności tracą pracę, trudniej też im dostać nową.
To znaczy, że kobiety są dyskryminowane w życiu społecznym,
gospodarczym i politycznym. To znaczy, że mają utrudniony dostęp do edukacji, awansu, kariery
politycznej, pracy itd., a to z kolei oznacza, że połowie społeczeństwa tylko dlatego, że ma
określoną płeć, żyje się gorzej. To jest niesprawiedliwe, to nie jest dobre i tak nie powinno być.
Bez względu na to czy jesteśmy kobietami, czy mężczyznami przysługiwać nam powinny te same prawa,
zaś rolą osób wrażliwych społecznie (a do takich zaliczam działaczki i działaczy organizacji
pozarządowych) jest przyczynienie się do tego, by tę niesprawiedliwość zmniejszać, a to
oznacza zaangażowanie się także w działalność na rzecz równouprawnienia kobiet i mężczyzn.
Nie chodzi o to, by teraz na przykład organizacje ekologiczne
realizowały programy dotyczące równouprawnienia. Tak naprawdę jest to znacznie prostsze - wystarczy
zacząć od siebie i wprowadzić chociażby w swoim domu równy podział obowiązków domowych, wziąć
połowę urlopu rodzicielskiego, w swojej organizacji walczyć ze stereotypami na temat płci (jakie to
są stereotypy i jak z nimi walczyć można dowiedzieć się podczas seminariów i warsztatów
organizowanych przez Fundację Partners Polska), można w końcu organizując na przykład debaty
polityczne do grona dyskutantów zapraszać nie tylko polityków, ale i polityczki. I wspierać
działania organizacji, które zabiegają o równouprawnienie, popierać zmiany prawne itp. To wymaga
jedynie odrobiny dobrej woli.
Zdaję sobie sprawę, że wśród osób, które będą czytały ten artykuł z pewnością znajdą się i takie, dla których przytoczone dane nie są żadnymi argumentami i nadal będą twierdzić, że kobiety nie są dyskryminowane i że równouprawnienie nie jest potrzebne. Albo, że same są sobie winne, że gdyby chciały, to byłyby w parlamentach, rządach, na wysokich stanowiskach. Zdaję sobie również sprawę z tego, że żadne dodatkowe tłumaczenie tutaj nie pomoże. Dlatego zamiast zapełniania kolejnych stron moimi wywodami, podaje listę pomocnych lektur:
Agnieszka Graff "Świat bez kobiet", Elżbieta Adamiak "Milcząca obecność", Sławomira Walczewska "Damy, rycerze, feministki", prof. Maria Janion "Kobiety i duch inności", Pierre Bourdieu "Męska dominacja", Marry Roth Walsh (red.) "Kobiety, mężczyźni i płeć. Debata w toku", prof. Renata Siemieńska "Aktorzy życia publicznego. Płeć jako czynnik różnicujący?", "Psychologia uprzedzeń" , David Gilmore "Mizoginia czyli męska choroba".
Jeszcze więcej książek i publikacji na ten temat można znaleźć w bibliotece i archiwum Fundacji OŚKa, do której serdecznie zapraszam.
Natomiast tym spośród czytelniczek/czytelników, których nie przekonują tzw. twarde dane, a do lektur nie mają ochoty sięgnąć, dedykuję poniższy cytat:
"Równość ludzi i poczucie sprawiedliwości wymagają równouprawnienia kobiet. Ci, co tego nie rozumieją, potrzebują wychowania, a nie dowodów" (Leon Petrażycki, 1906 rok ).