Podczas debaty „Wanted: polski George Soros” nikt nie odkrył kamienia filozoficznego dla rozwoju polskiej filantropii, czego zresztą trudno było się po niej spodziewać. Powtórzono za to znane diagnozy i zidentyfikowano nienowe problemy.
Dyskusja nad tym, jak zapewnić stabilność finansowania polskiego III sektora przyciągnęła do Baru Studio bardzo liczną widownię. Wyjaśniając inspirację do podjęcia tego tematu, Filip Pazderski z Instytutu Spraw Publicznych zwrócił uwagę na fakt, że strumień unijnych pieniędzy będzie się w najbliższych latach zmniejszał: – Warto się zastanowić nad tym, w jaki sposób wykorzystać dostępne środki do kształtowania umiejętności i kompetencji pracowników i działaczy III sektora, które pozwolą ich organizacjom na działalność pomimo zmian w finansowaniu.
Jak wynika z badań, filantropia nie jest mocną stroną ani polskiego społeczeństwa, ani polskiego biznesu – stanowi wciąż marginalny odsetek wpływów do pozarządowej kasy.
Kluczem jest szkoła
Uczestnicy dyskusji zgodnie stwierdzili, że duży udział w kształtowaniu postaw filantropii powinna mieć szkoła. Przywołując dane, z których wynika, że podczas gdy najbogatsi Amerykanie przeznaczają na cele społeczne około 8 miliardów dolarów, drobni, indywidualni donatorzy wspólnie przekazują aż kilkaset, Lidia Kołucka-Żuk, wieloletnia dyrektorka programowa na Polskę w Fundacji Trust for Civil Society, mówiła: – Siłą w USA jest indywidualna filantropia, która bierze się nie tylko z porywu serca, ale również z modelu funkcjonowania, który jest głęboko zakorzeniony w Amerykanach od najmłodszych lat.
W ramach przykładu opowiedziała o tym, w jaki sposób budowana była odpowiedzialność za wspólnotę w szkole jej syna, gdy mieszkała w Stanach: – Nie miałam wtedy samochodu. Bez mojej prośby, z inicjatywy innych rodziców, ustalili oni dyżury, kiedy które z nich zawoziło i odbierało moje dziecko ze szkoły. Edukacja jest kluczem do rozwoju filantropii
Podobne zdanie wyraził profesor Helmut Anheier, socjolog z Hertie School of Governance, stwierdzając wprost: – Trzeba inwestować w następne pokolenia, nie licząc, że poziom filantropii wzrośnie wyraźnie już teraz.
Niechętny biznes, niechętni biznesowi?
Jako możliwe drogi pobudzania filantropii w krótszej perspektywie, profesor Anheier wskazał między innymi na tworzenie zachęt dla biznesu. Również Ewa Krupa z Fundacji Orange i Forum Darczyńców przekonywała, że brakuje w Polsce podobnych mechanizmów. – Naszą wielką troską jest to, żeby nauczyć organizacje i biznes rozmawiać ze sobą. Jeśli udaje się stworzyć wspólną płaszczyznę do realizacji działań, to razem mogą bardzo wiele wynieść i zdziałać.
Włodzimierz Grudziński ze Związku Banków Polskich i Towarzystwa Inwestycji Społeczno-Ekonomicznych wskazywał na okoliczności, które trzeba brać pod uwagę oceniając zaangażowanie polskiego biznesu w działalność społeczną, z których kluczową jest choćby jego liczebność: średnich i dużych firm, mogących realnie wspierać działalność organizacji, jest zaledwie kilkanaście tysięcy.
Według niego wiele organizacji podchodzi zresztą do biznesu bez zaufania: – Nieodmiennie mnie dziwi niechęć środowiska NGO-sów do biznesu, który w ich oczach jest po to, żeby dawać pieniądze, bo robią ważne rzeczy. A żeby wziąć od kogoś pieniądze, trzeba rozmawiać z nim o wspólnym projekcie.
Pułapka projektu
Nie bez znaczenia jest jednak także to, jaki to będzie projekt. – Tęsknię za długoterminowymi projektami, a nie takimi, które trwają dwa lata, kiedy robi się fantastyczne rzeczy, ale potem ich efekt ginie – mówił Grudziński. – Ważne jest, żeby znaleźć partnerstwo długoterminowe, ale do tego potrzebny jest długoterminowy plan. W innym wypadku biznes daje na „charytatywę”, bo jest najbardziej spektakularna i chwyta za serce.
Odnosząc się do tej wypowiedzi, Kołucka-Żuk przekonywała, że podobne działania zostały po części wymuszone na organizacjach przez specyfikę wsparcia z Unii, ale także sam biznes, którego niektórzy przedstawiciele preferują krótkie projekty o wyraźnym rezultacie. – Wskutek tego organizacje przestały myśleć w kategoriach misji, a zaczęły myśleć w kategoriach znalezienia środków na przetrwanie.
Na podobne zagrożenie zwracał uwagę Tomasz Thun-Janowski, dyrektor Biura Kultury w stołecznym magistracie: – Może się okazać, że wpadniemy w pułapkę spełniania kryteriów konkursowych, a nie realizowania zadań, które wyrastają ze wspólnotowych interesów.
Uwzględniać specyfikę
Nie bez znaczenia jest również to, że nie wszystkie organizacje mogą bezproblemowo korzystać ze wsparcia biznesu. Kołucka-Żuk wskazała w tym kontekście przede wszystkim na organizacje strażnicze, które ze względu na specyfikę swojego działania mają poważny problem we współpracy z firmami. Kłopot ten może jednak dotyczyć także organizacji zajmujących się choćby ekologią czy prawami pracowniczymi.
– Nie wszyscy możecie pozwolić sobie na korzystanie ze wsparcia biznesu lub środków publicznych – kontrował Grudziński. – Ale olbrzymia większość organizacji tylko tam szuka pieniędzy.
Według niego, polskie organizacje (a także system prawny) potrzebują większego otwarcia się zarówno na projekty ekonomii społecznej, jak i na prowadzenie działalności gospodarczej, pozwalającej NGO-som zapewnić sobie stabilizację finansową.
Inne drogi
Szukając jeszcze innych sposobów na zapewnienie organizacjom możliwości prowadzenia działalności, Joanna Erbel, miejska aktywistka, podkreśliła potrzebę „wyjścia poza ramę finansową” i tego, by nie mówić ciągle o pieniądzach. – Mamy do czynienia z kryzysem finansowania, co może przerażać, ale daje także szansę otwarcia się na nowe możliwości.
W tym kontekście wymieniła alternatywne, lokalne waluty, jak choćby warszawska „alterka” wprowadzona na portalu „Wymiennik”, które są, jak stwierdziła, ciekawym wyzwaniem dla biznesu i instytucji miejskich.
Co symptomatyczne, bardzo wiele miejsca dyskutanci poświęcili crowdfundingowi, który z oczywistych względów nie rozwiąże podstawowych problemów finansowania organizacji pozarządowych. Profesor Anheier słusznie zwrócił uwagę, że jest on użyteczny do finansowania projektów, a nie do długofalowego wspierania NGO-sów.
Przyszłość
Profesor Anheier rozwiał marzenia tych, którzy chcieliby polskiego Sorosa znaleźć w krótkiej perspektywie. – Jeszcze długo poczekacie na swojego Sorosa. Z przykładów innych krajów wiemy, że to nie ludzie z wielkimi fortunami finansują najwięcej działań społecznych. Ale żeby wykształciła się grupa wielu „Sorosów z mniejszymi fortunami”, potrzeba wielu, wielu lat.
Zgodził się z nim także Thun-Janowski, który stwierdził, że niemożliwe jest wynalezienie cudownego remedium na ograniczone środki, którymi dysponujemy. – Trzeba z pokorą pracować nad modelem, który będzie wspólny i skuteczny dla wszystkich czterech stron współpracy: państwa, NGO-sów, biznesu i społeczeństwa – mówił, wskazując na konieczność zrozumienia współodpowiedzialności za jakość międzysektorowej współpracy. – Jakość konkursów, które organizujemy i jakość działań zależy zarówno od środków, jakie możemy przekazywać, jak również od działań organizacji. Zdarza nam się często czytać wnioski, które są kopiami wniosków sprzed lat.
Za to, czy filantropia będzie się rozwijać, z pewnością odpowiadają bowiem zarówno władze państwowe i lokalne, biznes, jak również same organizacje pozarządowe. To wciąż otwarte pole do refleksji.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)