Jeden dzień zajęło białoruskiej telewizji zidentyfikowanie współpracujących z Polską organizacji. Wystarczyło, że MSZ opublikowało na stronie listę swoich grantobiorców. Wniosek? Jeśli chcemy pomagać organizacjom i działaczom praw człowieka na Wschodzie, to wsparcie musi być tajne. Pytanie - czy może?
Rok temu białoruska telewizja wyemitowała materiał o polskiej agenturze, wskazując białoruskie organizacje, które dostały MSZ-owski grant. Wspierając prodemokratyczne działania MSZ i inni donatorzy realizują zadanie publiczne, więc teoretycznie podlegają ustawie o dostępie do informacji publicznej i powinni te informacje ujawniać. Dla białoruskich organizacji i działaczy oznacza to utratę bezpieczeństwa. Skrajne konsekwencje za „przyjmowanie polskiej pomocy” poniósł rok temu Aleś Bialacki, działacz praw człowieka i szef białoruskiego Centrum Obrony Praw Człowieka "Wiosna". Numery jego polskich i litewskich kont, założonych, by móc otrzymywać wsparcie, przekazała Białorusi polska prokuratura. W konsekwencji skazano go na 4,5 roku więzienia za przestępstwa podatkowe. Jak podpowiada Bogna Chmielewska z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, taka sytuacja może wkrótce dotyczyć nie tylko Białorusi.
– Rosja i Ukraina zmierzają w tym samym kierunku – mówi.
Tu Białoruś, proszę o informację
Stowarzyszenie Grupa Zagranica apelowało w 2011 roku do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, żeby nie publikowało listy grantów przyznanych białoruskich organizacjom i działaczom. Ministerstwo stało jednak na stanowisku, że prawo nie daje takiej możliwości.
– Nie mogłem wówczas nic zrobić, bo publikowanie listy dotacji przewiduje Ustawa o finansach publicznych, a wyników konkursów Ustawa o pożytku publicznym i o wolontariacie – mówi Krzysztof Stanowski, wówczas podsekretarz stanu w MSZ, a dziś prezes Fundacji "Wiedzieć Jak".
Być może Grupa Zagranica nie będzie miała powodów do apelu, bo większość grantów białoruskich w tym roku przeszła z MSZ do Polskiej Fundacji Międzynarodowej Współpracy na Rzecz Rozwoju "Wiedzieć Jak". Ta, po pierwsze – nie podlega Ustawie o pożytku publicznym i o wolontariacie, a po drugie – nie publikuje nazw organizacji-beneficjenów i tytułów wrażliwych projektów, tylko numery wniosków. Do Fundacji wpłynęło jednak zapytanie o informacje publiczną, czyli prośba, aby ujawnić te dane.
– Dostęp do informacji publicznej jest ważnym osiągnięciem społeczeństwa obywatelskiego – mówi Krzysztof Stanowski. – Okazało się jednak, że są sytuacje, kiedy dosłowne stosowanie Ustawy może być niebezpieczne dla realizatorów projektów (polskich organizacji pozarządowych) i ich partnerów na Białorusi czy w innych krajach autorytarnych.
Fundacja nie odpowiedziała i nie zamierza odpowiadać, licząc też na to, że pytający jej nie ponowi. Szef Fundacji deklaruje, że byłby gotowy ponieść konsekwencje nieujawnienia informacji – takie, jakie przewiduje ustawa o dostępie do informacji publicznej. To w świetle ustawy mogłoby oznaczać – na wstępie – sądowy nakaz ujawnienia informacji, a w przypadku odmowy wykonania nakazu: grzywnę, ograniczenie lub roczne pozbawienie wolności.
Pozarządowe tajne przez poufne
Co do tego, że nie ma potrzeby ponoszenia tych konsekwencji, jest przekonany Krzysztof Izdebski, ekspert Stowarzyszenia Liderów Lokalnych Grup Obywatelskich, od lat zajmujący się kwestią dostępu do informacji publicznej. Dla organizacji udzielających wsparcia aktywistom i aktywistkom z tzw. krajów wrażliwych ma dość rozstrzygającą rekomendację: nadanie informacjom klauzuli tajności – na podstawie Ustawy o ochronie informacji niejawnych.
– Ustawa pozwala na utajnienie informacji dla ochrony interesu Rzeczypospolitej – mówi Krzysztof Izdebski. – Minusem tej ustawy jest to, że pozwala na utajnienie zbyt wielu informacji, o czym kilkukrotnie informowało SLLGO, ale w tym przypadku jest zasadne. Jeśli wysyłamy ryż np. do Etiopii, nie ma potrzeby utajniać tej informacji, ale jeśli polski rząd płaci białoruskim opozycjonistom za np. druk antyreżimowych publikacji, to w sensie formalnym, ochrona tych informacji służy „ochronie interesów” państwa.
Aby skorzystać z ustawy o ochronie informacji niejawnych, organizacja musiałaby nadać informacjom klauzulę tajności i wyznaczyć osobę, która będzie je chronić. Krzysztof Stanowski urealnia ten pomysł. – Niosłoby to za sobą konieczność wprowadzenia całego systemu zabezpieczeń: dopuszczania do takich informacji (postępowanie sprawdzające), fizycznego zabezpieczania dokumentów (wyposażenie posiadające stosowne certyfikaty) oraz akredytacji przez ABW systemu teleinformatycznego, w których są przetwarzane lub tworzone. My [Fundacja Wiedzieć Jak – przyp. red.] jesteśmy zdolni spełnić te wymagania. Dla większości polskich organizacji pozarządowych również organizacji realizujących projekty np. w Białorusi byłaby to przeszkoda trudna do pokonania.
– Rozumiem to – odpowiada z kolei Krzysztof Izdebski – ale jeśli organizacje prowadzą taką działalność [wspierania krajów „wrażliwych” – przyp. red.] i dokumenty, które tego dotyczą, są niezabezpieczone, to jest to po prostu nieodpowiedzialne.
Polska pomoc nie może szkodzić
Wątpliwości, co do tego, że stosowanie ustawy o informacjach niejawnych byłoby organizacyjnie możliwe, ma również dr Adam Bodnar z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
– Koszty administracyjne byłyby tak wysokie, że działania w krajach autorytarnych prawdopodobnie przestałyby się opłacać – mówi Adam Bodnar. – Tak samo jednak, jak pełne egzekwowanie dostępu do informacji publicznej: aktywistom z krajów „wrażliwych politycznie” nie opłaca się bowiem narażanie swojego bezpieczeństwa po to, żeby dostać polską pomoc. W związku z tym równie dobrze moglibyśmy wycofać się z uczestnictwa w takich projektach.
Dodaje też, że ma to szczególne znaczenie w przypadku Fundacji "Wiedzieć Jak". – Istotą funkcjonowania Fundacji „Wiedzieć Jak” jest to, że wspiera działalność w krajach „wrażliwych” politycznie. Więc jej działania mają ścisłe powiązanie z polską polityką zagraniczną.
Eksperci Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka stoją na stanowisku, że jest to prawnie możliwe. Adam Bodnar mówi, że Fundacji "Wiedzieć Jak" pozwala na to ustawa o polskiej współpracy rozwojowej. – W ustawie o współpracy rozwojowej przewidziano istnienie Rady Programowej z udziałem posłów i senatorów. Oznacza to, że demokratycznie wybrani reprezentanci mają wgląd w to, jak Fundacja wydaje środki. Dla mnie, jako obywatela, jest to w tym przypadku wystarczająca gwarancja tego, że nad działaniami Fundacji sprawowany jest pewien poziom kontroli, a z drugiej strony nie są narażone interesy beneficjentów takiej pomocy – tłumaczy.
Inne organizacje mogłyby skorzystać z art. 61 Konstytucji, który ogranicza prawo do informacji "ze względu na określone w ustawach ochronę wolności i praw innych osób i podmiotów gospodarczych". Bogna Chmielewska z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka zalicza do nich – rozszerzająco – także organizacje pozarządowe.
– We wspieraniu tzw. krajów wrażliwych powinna obowiązywać ta sama zasada, co w medycynie: po pierwsze, nie szkodzić – dodaje Bogna Chmielewska – Stoimy na stanowisku, że można by nie publikować tych danych, jeśli mogą doprowadzić do szkody wyrządzonej z tego powodu innym osobom.
Tym bardziej, że "szkoda" oznaczała – w skrajnym przypadku Alesia Bialackiego – cztery i pół roku więzienia o zaostrzonym rygorze.
Pobierz
-
201210241515270728
814331_201210241515270728 ・38.72 kB
Źródło: własne