Politycy sobie, wyborcy sobie - Internet w kampanii wyborczej 2011
Wyborcy nie szukają informacji o politykach w internecie. Ci, co szukają mogą się rozczarować. Jak wynika z raportu Instytutu Spraw Publicznych, zdecydowana większość kandydatów startujących w ostatnich wyborach parlamentarnych nie miała nawet własnej strony internetowej.
Internet w ostatniej kampanii parlamentarnej był wykorzystywany przez kandydatów w niewielkim stopniu. Własnych stron internetowych nie posiadali nie tylko „zwykli” kandydaci, ale także liderzy największych partii politycznych, jak Donald Tusk czy Jarosław Kaczyński. Obecność polityków w serwisach społecznościowych również była znikoma.
- Politycy nie docenili jeszcze znaczenia internetu. Jest to jednak krótkowzroczne, bowiem dla coraz większej liczby wyborców internet będzie się stawał najważniejszym źródłem wiedzy o polityce – uważa dr Jarosław Zbieranek z Instytutu Spraw Publicznych.
Z raportu Instytut Spraw Publicznych wynika, że zeszłoroczna kampania wyborcza była prowadzona głównie przez komitety i tylko niektórzy politycy zadbali o dostępność informacji na swój temat w sieci. Porównując ugrupowania, najczęściej własne strony prowadzili kandydaci Platformy Obywatelskiej (53%), a najrzadziej – kandydaci Polskiej Partii Pracy (3%). Dwukrotnie częściej strony www mieli kandydaci zajmujący pierwsze miejsca na listach wyborczych niż osoby na dalszych miejscach. Dwa razy więcej było również stron kandydatów niż kandydatek. Z raportu wynika też, że szwankuje komunikacja polityków z wyborcami.
- Jak na razie ogromny potencjał internetu, jakim jest możliwość zainicjowania dwustronnej komunikacji pomiędzy politykami i wyborcami nie jest wykorzystywany – twierdzi dr Zbieranek. - Niewiątpliwie jest to rezultat niewielkiej obecności kandydatów w sieci i słabej jakości kampanii internetowej.
Potwierdza to raport. Strony kandydatów pełniły najczęściej funkcje informacyjne, a więc typowe dla innych mediów. Rzadziej korzystano z innych możliwości, bardziej specyficznych dla internetu. Najrzadziej kandydaci decydowali się na mobilizowanie już pozyskanych zwolenników do aktywnego udziału i wspieraniu ich w kampanii.
Blado również wypada aktywność polityków w serwisach społecznościowych. Zdecydowanie najczęściej wykorzystywany był Facebook, choć tylko część polityków miała swój fanpage. Zasięg kandydatów i komitetów na Facebooku był jednak zazwyczaj niewielki. Znacznie aktywniej kampanię na Facebooku prowadziły komitety wyborcze, chociażby Ruch Poparcia Palikota, który przyciągnął i zaangażował wielu fanów.
- Internet choć nadal nie jest najważniejszym medium w komunikacji politycznej, dla niektórych grup wyborców może być kluczowy. Przykładem dobrego dopasowania treści i sposobów komunikacji do elektoratu może być Palikot, który względnie niskimi kosztami stał się jednym z najpopularniejszych polityków w sieci – twierdzi Marcin Nagraba, współautor raportu.
Politycy lubili też ćwierkać na Twitterze. Ale jak zaobserwowali badacze, Twitter służy politykom przede wszystkim nie do komunikacji z wyborcami, ale jako kanał szybkiego dotarcia do dziennikarzy i innych polityków.
- Kandydaci – z nielicznymi wyjątkami – nie potrafili efektywnie wykorzystać potencjału mediów społecznościowych. W wielu wypadkach brakowało spójnej strategii, ale też umiejętności angażowania internautów w poruszane tematy. Niejednokrotnie profile w serwisach społecznościowych były prowadzone wręcz nieprofesjonalnie – uważa Marcin Nagraba.
Co ciekawe, choć internet jest coraz ważniejszym medium, to miał zaskakująco małe znaczenie jako źródło informacji dla wyborców. Do treści o komitetach i kandydatach w sieci dotarło około jednej czwartej dorosłych Polaków. Według deklaracji, znacznie ważniejszym źródłem informacji o kandydatach była telewizja, a także radio i prasa. Co więcej, internauci często nie byli usatysfakcjonowani wynikami poszukiwań, choć zarazem aż 20% głosujących stwierdziło, że informacje znalezione w Internecie pomogły im podjąć decyzję na kogo głosować lub na kogo nie głosować.
Źródło: Instytut Spraw Publicznych