TEUTSCH: Państwu zależy przede wszystkim na tym, żeby obywatele i obywatelki wzięli na swoje barki ciężar własnego utrzymania, a nie żeby się stowarzyszali.
Hierarchia wymuszona ustawą
Jeśli chodzi o samo Prawo o stowarzyszeniach, to pierwszy problem, jaki widzę, to sama treść tej ustawy. Nie wiadomo, dlaczego stowarzyszenie można powołać dopiero przy 15 członkach/członkiniach. We Francji i Holandii wystarczą zaledwie dwie, a w Niemczech – siedem osób. Jestem też przekonana, że ustawowe wymuszanie na osobach stowarzyszających się hierarchicznej struktury – konieczność sformowania zarządu, podziału funkcji w zarządzie etc. zniechęca wiele aktywnych osób do stowarzyszania się.
Nigdy nie stowarzyszyła się Ulica Siostrzana – dobrowolne, nieformalne zrzeszenie kobiet, w którym od 12 lat działam, choć jest grupą najbardziej odpowiadającą definicji stowarzyszenia, jaką znam. Jest „dobrowolnym, samorządnym, trwałym zrzeszeniem o celach niezarobkowych”, „samodzielnie określa swoje cele, programy działania i struktury organizacyjne”, „opiera swoją działalność na pracy społecznej członków”. Słowem – co do litery spełnia założenia ustawy.
Nie potrzebujemy zatem rejestrowania się do tego, żeby bardziej poczuć, że się stowarzyszamy – w działania Ulicy zaangażowanych jest kilkanaście osób, to więcej niż w którymkolwiek stowarzyszeniu, jakie znam. Kłopotem dla nas byłyby natomiast formalizmy, jak np. posiadanie siedziby z adresem. Osobiście obawiałabym się także tego, że wymuszona prawem hierarchia (zarząd i delegowanie różnych powinności na członkinie zarządu) w konsekwencji zabiłaby Ulicę.
Nierówne w przywilejach
Drugim kłopotem jest to, że organizacje społeczne nie są zrównane w przywilejach i stowarzyszenia mają ich mniej. Na pewno w porównaniu ze związkami wyznaniowymi. Przywileje podatkowe (np. odpis od darowizny) różnicują sytuację organizacji – na niekorzyść stowarzyszeń. Należałoby zrównać w prawach wszystkie rodzaje organizacji obywatelskich.
Prawo zachęca do ucieczki w fundację
Po trzecie w końcu, należałoby sprawdzić, w jakich formach ludzie się obecnie zrzeszają i integrują – a prawo powinno odpowiedzieć na ich potrzeby, na rzeczywistość.
Funkcjonuje coraz więcej innych form stowarzyszeniowych – kolektywy, kooperatywy, ruchy, wspólnoty. Wyobrażam sobie, że oprócz istniejących dziś wspólnot mieszkaniowych mogłyby istnieć nienastawione na zysk wspólnoty zarządzające ruchomościami (samochodami, rowerami, itp.), zorientowane na to, aby utrzymać istniejący stan albo aktywność członków i członkiń. Albo też wspólnoty edukacyjne, opiekuńcze, spożywcze.
Istniejące prawo nie uwzględnia faktycznego zaangażowania osób w sprawy publiczne. Wymusza też „ucieczkę w fundację” – wiele z nich to de facto stowarzyszenia mniejszej liczby osób niż ustawowa piętnastka, a nie żaden spersonifikowany majątek.
Nie jestem zwolenniczką tego, aby każda forma samoorganizacji podlegała regulacji prawnej, bo cenię sobie wolność inicjatywy, ale na pewno katalog organizacji obywatelskich, które mają prawo, np. do współpracy z administracją lub przywilej korzystania np. z ofiarności publicznej, powinien zostać poszerzony.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)