Pan płaci, pani płaci… Pytanie kiedy? Czy płacenie za rezultat to rzeczywiście lepsze rozwiązanie?
Z zainteresowaniem przeczytałam artykuł Piotra Krośniaka, pt. „Płacenie za rezultat nowym pomysłem na projekty z EFS?”, który ukazał się w portalu ekonomiaspoleczna.pl (oraz ngo.pl) 18 kwietnia. Chętnie włączę się do dyskusji nad proponowanymi przez Autora rozwiązaniami. Zgadzam się bowiem, że warto o nich rozmawiać. Na tym jednak spójność naszych poglądów się kończy.
Co wiemy o rezultatach projektów UE?
Piotr Krośniak słusznie stwierdził, iż „nikt w zasadzie nie interesuje się tym, co w ramach projektów zostało osiągnięte w stosunku do założeń, kontrola merytoryczna ogranicza się do sprawdzenia przez dwoje audytorów wniosku i założeń, a jeżeli w finansach wszystko się zgadza, to projekt uznawany jest za w pełni zrealizowany”. W mediach mowa jest o środkach „wydatkowanych”, „zakontraktowanych”, ale jak to się przekłada na rzeczywistość (i czy w ogóle!) w istocie mało kto mówi.
Receptą na taki stan rzeczy miałoby być opóźnienie płatności do momentu osiągnięcia rezultatu projektu (o tym szczegółowo niżej). Tutaj nasunęło mi się jednak następujące pytanie: czy rezultaty projektów nie są osiągane lub są osiągane w niewystarczającym stopniu (taka jest wymowa artykułu)? Czy też może nie wprowadzają one pożądanej (i chyba zakładanej w Programach i Działaniach) zmiany społecznej? Jeśli mielibyśmy do czynienia z drugą ewentualnością, sprawa byłaby dużo bardziej skomplikowana i nie płacenie za rezultat, a rzetelne diagnozy i ewaluacje ex-ante mogłyby to zmienić.
Na podstawie mojego, a więc jednostkowego, przyznaję, doświadczenia (ale nie ma stosownych badań), mogę powiedzieć, iż rzadko zdarza się, aby w projektach PO KL nie osiągano zakładnych rezultatów. Efekty udaje się osiągnąć, nazwijmy to, uczciwie, lub mówiąc kolokwialnie, dzięki „kombinowaniu”. Aby osiągnąć założone we wniosku wskaźniki i rezultaty beneficjenci czasem stosują różne operacje (być może część z nich wyłącznie na papierze) i „wszystko się zgadza”.
Podczas kontroli merytorycznej i finansowej sprawdzane są odpowiednie dokumenty. Trudno sobie wyobrazić, jak inaczej takie kontrole miałyby przebiegać, nawet gdyby kontrolerów rezultaty ze wszech miar interesowały. Wizje lokalne czy wywiady środowiskowe, ze względu na dużą liczbę realizowanych projektów, nie wchodzą zapewne w rachubę.
Jeśliby zatem przyjąć zasadę płacenia ze efekty (i za stopień ich osiągnięcia, o czym pisze Autor), trzeba by z pewnością zmienić system kontroli. Jestem zdania, że nie udałoby się tutaj bez kolejnych, nowych przepisów, pogłębiających jeszcze bardziej gąszcz biurokracji. Chyba nie tędy droga…
Płacenie za efekt a płynność finansowa
Autor artykułu, który zachęcił mnie do dyskusji, zwrócił uwagę, iż płacenie w momencie osiągnięcia rezultatu oznacza opóźnienie płatności, co dla wielu organizacji może być poważną barierą w realizacji projektów. Rozwiązanie takie przyczyniłoby na pewno do faworyzowania dużych, bogatych organizacji kosztem tych mniejszych. Jasne jest, że taki obrót spraw nie jest korzystny ani pożądany.
Ponadto, jeśliby zagwarantować, jak chce Autor, np. 20% środków na początek realizacji projektu, mielibyśmy do czynienia z sytuacją, w której wnioskodawca otrzymuje pieniądze wcale nie na działania merytoryczne, czyli decydujące o rezultacie! Te 20% musiałby zostać przeznaczone na zarządzanie i na – wszechobecną w projektach UE (ale to kolejny temat) – promocję! Wszystkie pomieszczenia, w których realizowany jest projekt, zostałyby więc poprawnie oznakowane, zatrudnienie trenerów i przeprowadzenie profesjonalnych szkoleń byłoby już jednak wyzwaniem finansowym.
Z płaceniem za efekt wiążą się jednak i inne zagadnienia. Nie wszystkie działania w projekcie są tak samo postrzegane przez poszczególne osoby go realizujące. Perspektywę „całościową” ma (lub powinien mieć) realizator projektu. On zna założenia swego przedsięwzięcia i wie np., że w rezultacie prowadzonych szkoleń co najmniej połowa osób ma podnieść swoje kompetencje zawodowe. Ale jak na to patrzą zatrudnieni trenerzy, eksperci prowadzący szkolenia i warsztaty? Oni po prostu przekazują uczestnikom wiedzę, nie muszą mieć tej szerszej perspektywy. A już na pewno nie mają obowiązku przyjmować owej wydłużonej „perspektywy finansowej” i na wynagrodzenie czekać, aż ich słuchacze znajdą pracę! Trenerom trzeba będzie więc zapłacić po zakończeniu przez nich szkoleń. Problem płynności finansowej zatem wraca.
Rezultat a oddziaływanie – za co płacić?
Człowiek to najlepsza inwestycja!
Nie wydaje się, aby powodem było tu tylko „kombinowanie” i osiąganie efektów wyłącznie na papierze, choć takie przypadki bez wątpienia mają miejsce. Poważniejszym problemem jest moim zdaniem, pisanie projektów „pod konkursy”. Takie przedsięwzięcia nie są zakorzenione w realnych potrzebach, a wpisują się reguły podane w dokumentacji konkursowej. Wówczas nie ma znaczenia, czy rezultat osiągniemy naprawdę, czy wyłącznie na papierze, bo nie odnosi się on bezpośrednio do rzeczywistych i istotnych problemów. Projekty są wpisane w logikę interwencji publicznej, ta zaś wyrażona w poszczególnych Programach. Jeśli one opierają się na błędnych założeniach, efekty realizowanych projektów nie będą odpowiadać rzeczywistości, bez względu na to, kiedy się płaci realizatorom projektów.
Prawdziwe bolączki konkretnych środowisk lokalnych przyszli realizatorzy projektów często po raz pierwszy i niestety ostatni wyłaniają na szkoleniu dotyczącym „pisania wniosków”. Rysują wtedy „drzewo problemów” i „drzewo celów”. W drzewie problemów podają te, z którymi borykają się ich społeczności, po czym, bardzo uważnie określają cele – tak, aby były one odpowiedzią na zdefiniowane wcześniej problemy. Na szkoleniach powstają logiczne i potrzebne projekty, wiele z nich nie wytrzymuje niestety jednak zderzenia z „rzeczywistością konkursową”.
Pobierz
-
201204181617090726
767175_201204181617090726 ・38.72 kB
Źródło: inf. nadesłana