Postanowiłyśmy otworzyć bibliotekę tak szeroko, jak to tylko możliwe. Dlatego też zawsze jest u nas kawa, którą parzymy w termosie, w ramach naszych zadań. I wie pan co? Jeszcze nigdy nie kupowałyśmy nowego opakowania. Co jakiś czas wdzięczny czytelnik nam po prostu kawę przynosi – mówi Mariola Różańska, dyrektorka Miejskiej Biblioteki Publicznej w Ciechocinku.
Ignacy Dudkiewicz: – Powiedziała pani, że biblioteka to książki, ale przede wszystkim ludzie, którzy w niej bywają… Kto u was bywa?
Mariola Różańska, dyrektorka Miejskiej Biblioteki Publicznej w Ciechocinku: – Ciechocinek, jako uzdrowisko, jest pod tym względem specyficznym miejscem. Nasza biblioteka – oprócz stałych czytelników i użytkowników miejscowych – przyjmuje także przyjezdnych z całej Polski, ale też i z Europy.
Głównie seniorów kuracjuszy?
M.R.: – Wie pan, czytałam ostatnio raport Biblioteki Narodowej o tym, że młodzież czyta coraz więcej. A u nas jest to słabo widoczne – w Ciechocinku czytają ludzie w średnim wieku i starsi. W ostatnich dwóch, trzech latach obserwujemy powrót do biblioteki osób, które kiedyś czytały, potem przestały ze względu na zawodowe bądź rodzinne obowiązki, a teraz wracają do dawnych nawyków czytelniczych.
Jak zatem staracie się dotrzeć do młodych?
M.R.: – Obecnie kręcimy na przykład film, a konkretniej kręcą go dla nas i o nas młodzi ludzie, związani z biblioteką, uczniowie liceum i harcerze. Na razie mogę tylko powiedzieć, że będzie to film niekonwencjonalny, zaskakujący. Nie wiemy, jak to zostanie przyjęte przez różne grupy wiekowe, ale myślimy, że akurat do młodych trafi.
Czy odpowiedzią na tę przewagę osób starszych wśród czytelników jest również „Mamoteka”?
M.R.: – Tak. Jej idea narodziła się trzy lata temu, kiedy uzyskaliśmy nowy lokal o znacznie większej powierzchni, dający nam spore możliwości działania. I rzeczywiście, obserwując, że czytają głównie ludzie starsi, starałyśmy się otworzyć na nowe działania mające na celu aktywizację dzieci. Jeżeli sami nie wychowamy sobie czytelnika, to w czasach, w których elektronika nieustannie idzie naprzód, nie mamy szans przebić się do jego świadomości ze zwykłą, drukowaną książką. Dlatego też postanowiłyśmy przyciągnąć do nas mamy z najmłodszymi dziećmi.
A konkretniej?
M.R.: – Myślałyśmy o dzieciach między trzecim rokiem życia a trzecią klasą szkoły podstawowej. Ale obecnie przychodzą do nas rodzice zarówno z niemowlakami, jak i ze starszymi dziećmi. Spotykamy się co tydzień i robimy najróżniejsze rzeczy – od spotkań z psychologiem po pieczenie chleba. Pomysł bardzo chwycił.
Wyraźnie nie boicie się hałasu i bałaganu w bibliotece…
M.R.: – Rzeczywiście. Biblioteka nie może już być sanktuarium. Chociaż takie przekonanie jeszcze niekiedy pokutuje w społeczeństwie. Spotykamy się wciąż z tym, że ludzie przychodzą do nas i mówią: „ale tu u państwa ruch, ale tu u pani głośno”. Niestety, coś za coś. Książka wciąż jest dla mnie najważniejsza, książkę drukowaną uwielbiam, jestem jej fanką. Ale trzeba iść naprzód. Musimy się otworzyć się na nowoczesność, na młodych, na dzieci – to jest nasza przyszłość.
Stąd też idea Klubu Gier Niekomputerowych?
M.R.: – Pomysł pojawił się wraz z zatrudnieniem nowej bibliotekarki – młodej, bardzo kreatywnej i energicznej. Zaproponowała właśnie prowadzenie spotkań z grami planszowymi i fabularnymi. Zainteresowanie przerosło nasze najśmielsze oczekiwania – chętnych jest więcej, niż jesteśmy w stanie przyjąć.
Prowadzicie też warsztaty ekologiczne pod hasłem „Ekorycerze – planeta energii”…
M.R.: – Gdy przyszła do nas zaprzyjaźniona z biblioteką działaczka i mama związana z „Mamoteką” i zaproponowała wspólne działanie, od razu się zgodziłyśmy. Robi to charytatywnie, pokazując dzieciom na przykład różne aspekty ekologii, wytapiając świece z pszczelego wosku, prezentując doświadczenia chemiczne… Wynikło z tego też porozumienie ze szkołą i tamtejszym kółkiem biologicznym.
Czy jakieś spotkanie „Mamoteki” wspomina pani szczególnie?
M.R.: – Było takich spotkań mnóstwo. Najważniejsze było chyba jedno z pierwszych, kiedy to przyszły mamy, babcie i zgłaszały swój akces. Nagle okazało się, że uruchomił się gejzer pomysłów. W ramach „Mamoteki” wiele osób się otworzyło, pokazując i dzieląc się tym, co robią w domowym zaciszu: rękodziełem, wyszywaniem, biżuterią z filcu, decoupagem… Okazało się, że jest to też szansa na dowartościowanie takich ludzi, którzy mają mnóstwo fajnych pomysłów – trzeba im tylko dać szansę ich pokazania i rozwinięcia.
Przychodzą z nimi sami czy trzeba ich do biblioteki ściągnąć?
M.R.: – Sporadycznie się zdarza, jak w przypadku wspomnianej działaczki ekologicznej, że ktoś przyjdzie do nas z własnej inicjatywy. Trzeba szukać wciąż nowych sposobów dotarcia do mieszkańców. Pracuję w zawodzie już ponad trzydzieści lat i obserwuję, że biblioteka ewoluuje nieustannie. Ale kiedy się już ludzi zachęci, okazuje się, że jest w nich energia. Stworzyłyśmy u nas w bibliotece cykl spotkań pod hasłem: „Pochwal się swoim hobby, pochwal się tym, co potrafisz”. Okazało się, że różne osoby, które wstydziły się pokazać swoje prace gdzie indziej, bo miały przekonanie, że są miejsca, w których tylko poważni artyści się wystawiają, nie mają tych oporów w przypadku biblioteki. Stworzyliśmy więc mini galerię sztuki.
I działa?
M.R.: – Pojawiły się wystawy fotografii, rysunków, pasteli, mezzotinty… Często naprawdę udanych, ale wcześniej robionych tylko dla siebie i rodziny. A my staramy się zaproponować nasze wystawy także jednostkom w innych miastach: w Toruniu czy w Aleksandrowie. Pomóc tej sztuce naprawdę wyjść z domu.
Co jeszcze oferujecie dorosłym?
M.R.: – Z uzdrowiskowego charakteru miasta wynika także to, że u nas wszyscy, jak my to mówimy, „robią kulturę”, prezentując recitale, filmy, teatr czy burleskę. Szukałyśmy więc niszy przystającej do działań biblioteki. Zrobiłyśmy warsztaty komputerowe dla osób w wieku 50+, pomagające w rozpoczęciu pracy z komputerem tym, którzy do tej pory nie mieli z nim zupełnie styczności. Razem z Uniwersytetem Trzeciego Wieku organizujemy też spotkania Saloniku Literackiego, a same proponujemy spotkania Dyskusyjnego Klubu Książki w ramach Klubu Ludzi Uśmiechniętych. Praktycznie każdy dzień przynosi coś nowego.
Czy wizerunek biblioteki się dzięki tym wszystkim działaniom wyraźnie zmienia?
M.R.: – Wie pan, biblioteka to moje dziecko. I ja tym żyję, i moje panie tak samo. Dbamy o to, by ten wizerunek rzeczywiście się zmieniał. Nie jest to możliwe bez zaangażowania całego personelu, który naprawdę jest wspaniały. Na ulicy ludzie nas rozpoznają, wiedzą, kim jesteśmy – udało nam się dotrzeć do ich świadomości. Otworzyć drzwi biblioteki.
Czytając różne powieści, w których opisywane były amerykańskie czy brytyjskie biblioteki pełne kanap, na których siadają ludzie, piją kawę, czytają, rozmawiają, zawsze marzyłam o tym, by tak samo działała moja biblioteka. I od kiedy mamy nowy lokal, to staramy się to wprowadzać. Pojawiły się kanapy, może wciąż niedużo, ale jednak. Postanowiłyśmy otworzyć bibliotekę tak szeroko, jak to tylko możliwe. Spotyka się u nas koło diabetyków, spotykają się kombatanci, studenci Uniwersytetu dla Aktywnych… Staramy się, żeby każda grupa do nas dotarła i oswoiła się z tym, że biblioteka działa i że można do niej przyjść. Dlatego też zawsze jest u nas kawa, którą parzymy w termosie w ramach naszych zadań.
I wie pan co? Jeszcze nigdy nie kupowałyśmy nowego opakowania. Co jakiś czas wdzięczny czytelnik nam po prostu kawę przynosi.
Źródło: Fundacja Rozwoju Społeczeństwa Informacyjnego