Ostatki naszej prywatności. Rocznica 11 września w dobie pandemii
Dziewiętnaście lat, które minęły od 11 września, to prawdziwa epoka. W tym czasie poziom ochrony naszej prywatności radykalnie spadł. Jeśli trend się utrzyma, bez większych oporów pozbędziemy się jej resztek. Pandemia może ten proces przyspieszyć.
Pamiętam ten dzień, choć miałem tylko dziesięć lat. Wiele osób go pamięta. To taka chwila, gdy miliony (miliardy?) ludzi na całym świecie siedzą ze wzrokiem wlepionym w ekran telewizora, zadając sobie pytanie: „i co teraz będzie?”.
Dziewiętnaście lat temu, 11 września 2001 roku, samoloty porwane przez terrorystów związanych z Al-Ka’idą uderzyły w wieże World Trade Center w Nowym Jorku oraz w budynek Pentagonu w Waszyngtonie. Ostatni porwany samolot rozbił się, zanim doleciał do celu.
*
Padło wiele słów. Wieszczono „koniec świata, jaki znamy”. Wybuchły wojny. Doszło do kolejnych zamachów – także bliżej nas, w europejskich stolicach. Zmienił się sposób podróżowania samolotami. Ludzie zaczęli się bać, swój strach kierując w stronę nieuchwytnego wroga, który może uderzyć zawsze i zewsząd.
Pytano, jak to możliwe, że służby największej potęgi militarnej i gospodarczej świata dopuściły, by ktoś na ich terytorium zabił 2996 osób. Szukano winnych, ale też rozwiązań. W Stanach Zjednoczonych, a także w Europie, zaczęto zwiększać uprawnienia służb specjalnych. Rozszerzono ich możliwości podsłuchiwania, inwigilowania, śledzenia – często bez kontroli i bez weryfikacji, czy podejmowane działania są adekwatne i nie zagrażają wolności obywateli.
*
Wątpliwości rosły. W 2010 roku, właśnie 11 września, grupa organizacji oraz aktywistów i aktywistek z całego świata ogłosiła Międzynarodowy Dzień Sprzeciwu Wobec Inwigilacji. Jego angielska nazwa mówi jeszcze więcej: „Dzień Wolności, nie Strachu” (ang. Freedom not Fear Day). Inicjatorzy akcji napisali, że chcą „protestować przeciwko instrumentalnemu wykorzystywaniu tej tragedii do zwiększenia kontroli nad społeczeństwami, przeciwko polityce strachu i nasilającej się inwigilacji oraz by promować powrót do języka podstawowych praw i wolności”. Wśród wskazywanych celów wskazali promowanie dialogu i otwartości w miejsce nieufności i strachu; poszanowanie prywatności jako warunku zachowania naszej ludzkiej godności; sprzeciw wobec traktowania każdego człowieka jako potencjalnie podejrzanego; sprzeciw wobec systematycznego ograniczania podstawowych praw i wolności w imię iluzji bezpieczeństwa.
*
Czy dziś obserwujemy podobne zagrożenia? Czy czas pandemii uruchomił analogiczne mechanizmy? Wytworzył lustrzane pokusy wśród rządzących? Czy władze w różnych miejscach świata tym pokusom uległy?
*
W opublikowanym niedawno w „Nowej Europie Wschodniej” oraz na portalu Onet.pl artykule „Maseczka stała się kagańcem. Koronawirus jest wygodnym pretekstem” dyrektorka polskiej sekcji Amnesty International, Draginja Nadaždin pisze: „Nie jest łatwo stwierdzić, gdzie kończy się troska o obywatela, a zaczyna brutalna inwigilacja”.
Opisuje represjonowanie dziennikarzy informujących o koronawirusie (na przykład w Czeczenii i na Węgrzech), ograniczanie wolności słowa, szykanowanie pracowników i pracownic ochrony zdrowia mówiących o sytuacji w szpitalach. Przywołuje przypadki brutalnego traktowania obywateli i obywatelek, którzy nie podporządkowali się restrykcjom. Wskazuje na kraje (takie jak Serbia), w których spec-ustawy koronawirusowe zostały wykorzystane do uderzania w opozycję. Pisze wreszcie o gromadzeniu przez rządy ogromu informacji o obywatelach i obywatelkach: „Wcześniej było to niemożliwe albo przynajmniej trudniejsze. Władze wykorzystują do tego aplikacje, które mają chronić ludzi przed zarażeniem się koronawirusem”.
*
Nadaždin skupia się na krajach Europy środkowo-wschodniej. Nie znaczy to, że w państwach Zachodu problem nie istnieje. Opisane przez nią praktyki można dostrzec także w Stanach Zjednoczonych czy w Europie zachodniej.
Analogia do sytuacji z 2001 roku (jak każde porównanie wydarzeń i uwarunkowań odległych od siebie o dwie dekady) jest dalece niepełna. Podobieństwa jednak istnieją. Pojawiły się także nowe zagrożenia dla wolności obywatelskich i prywatności specyficzne dla walki z pandemią, która – w porównaniu z „wojną z terroryzmem” – angażuje większą liczbę instytucji państwowych.
*
Rozmawiam o tym między innymi z Wojciechem Klickim z Fundacji Panoptykon.
– Analogia między tymi wydarzeniami, owszem, jest niepełna, ale trafiona. Prezydent Francji, Emmanuel Macron, wprost mówi, że jesteśmy w stanie wojny – wojny z Covidem. Retoryka wskazująca na zagrożenie, na to, że jest się czego bać, jest cały czas obecna w przestrzeni publicznej.
Z punktu widzenia praw i wolności obywatelskich jest jednak także zasadnicza różnica między 11 września a koronawirusem.
Jaka?
– W aktualnej „wojnie” nie ma przeciwnika, którym byłby drugi człowiek. Dla „wojny z terroryzmem” kluczowa była figura „innego”. Byli nim terroryści, a potem cały świat muzułmański. Ówczesna retoryka nie tylko pozwoliła na zwiększenie uprawnień służb, ale też stworzyła grunt pod silne nastroje antyuchodźcze. A dziś? Na razie wszyscy jesteśmy na froncie walki z pandemią i wszyscy ponosimy jej koszty. Póki co nie obraca się to tak mocno przeciwko konkretnym grupom społecznym, czego bardzo się obawialiśmy – tego, że zostaną wskazane kategorie ludzi, którzy będą uznani za odpowiedzialnych za pandemię. Na razie się to na większą skalę nie dzieje.
*
Podobne mechanizmy zachodzą na mniejszą skalę. Ofiarami stereotypizacji stali się przez pewien czas mieszkańcy i mieszkanki Śląska, gdy to w tym regionie notowano najwięcej zachorowań. Społeczna niechęć dotknęła również przedstawicieli i przedstawicielki zawodów medycznych: w mediach tradycyjnych i społecznościowych nie brakowało doniesień o przemocy słownej, niszczeniu mienia, agresywnych listach czy wypraszaniu z niektórych przestrzeni osób pracujących w szpitalach.
Rzeczywiście trudno porównywać to do sytuacji sprzed dwóch dekad. Wtedy wróg miał twarz człowieka, dziś ma oblicze wirusa. Wówczas uchodził za wcielenie etycznego zła, dziś jest zimny i obiektywny, nie można go oskarżyć o niemoralność.
Są jednak także podobieństwa. Zarówno wówczas, jak i obecnie, wróg jest nieodgadniony, tajemniczy, ukryty, trudny do namierzenia i unieszkodliwienia. Może być daleko od nas, ale może być też tuż obok nas – nieświadomych zagrożenia. Zagrożenia, które może przynieść każdy.
Może więc jest gorzej? Może wcale nie jest tak, że dziś wróg, ów „inny”, ten, kto niesie zagrożenie, nie ma oblicza? Może wręcz przeciwnie, ma ich miliony, bo ma twarz każdego? A jeśli tak, to tym bardziej każdego powinniśmy poddać kontroli i obserwacji?
*
Rozmawiam także z Jackiem Cichockim, byłym urzędnikiem państwowym, niegdyś między innymi Sekretarzem Kolegium ds. Służb Specjalnych przy Radzie Ministrów.
– Zagrożenia sprzed dwóch dekad i z dziś, choć różne, zaczynają się w ludzkiej świadomości łączyć. Pojawiają się – nie tylko w eksperckich spekulacjach, ale także w społeczeństwie – scenariusze zakładające, że terroryzm zacznie używać do swoich celów medycyny: już nie podkładać bomby, ale rozpylać coś w powietrzu, wypuszczać wirusy i tak dalej. To potęguje poczucie zagrożenia.
*
Na takim gruncie tym łatwiej rosną teorie spiskowe (uderzająco podobne do opowieści o studniach zatruwanych przez te lub owe grupy społeczne). Wzrasta też akceptacja dla wyzbywania się prywatności.
W coraz większej liczbie krajów powstają i wchodzą do użytku aplikacje oparte na mechanizmie „contact tracing”, których celem jest śledzenie podejmowanych przez nas interakcji społecznych – i celowych, i przypadkowych. Czy jej użytkownik spotka się na kawę z przyjacielem, czy minie z kimś na ulicy – telefon będzie o tym wiedział i odnotuje to w bazie danych. Cel? Szczytny. Jeśli okaże się, że spotkana przez użytkownika osoba jest chora, informacja o tym dotrze do zagrożonego obywatela wyjątkowo sprawnie.
*
Cichocki wskazuje, że również to pokazuje różnicę między procesami, które rozpoczęły się po 9/11, a dzisiejszą sytuacją.
– Dziewiętnaście lat temu kluczowym narzędziem zwiększania inwigilacji było rozszerzenie służbom specjalnym dostępu do treści – rozmów telefonicznych, maili, SMS-ów – żeby mogły szybciej i łatwiej identyfikować osoby mające niecne zamiary.
A dziś?
– Dziś przedmiotem zbierania informacji przez państwo nie są treści, ale nasza aktywność fizyczna i relacje. Gdzie chodzimy? Z kim się spotykamy? Jakimi trasami podróżujemy? To wszystko też dotyczy naszej prywatności. I musimy pytać, czy wykorzystanie tej wiedzy jest kontrolowane. Czy nie jest wykorzystywane do innych celów? Czy obywatel może się nie zgodzić na zbieranie tych danych, czy też jest bezbronny wobec woli państwa? To kluczowe kwestie, bo jeśli państwo jest zdolne do powiązania szczegółowych danych z konkretnym człowiekiem, to dowie się o obywatelu rzeczy, których wiedzieć nie powinno.
*
Aplikacje mają też to do siebie, że są zawodne. Wyraźnie pokazuje to przykład Rosji. Jak pisze Nadaždin: „Setki, jeśli nie tysiące moskwian zostało automatycznie ukaranych z powodu błędu aplikacji, która oceniła, że naruszyli zasady kwarantanny. (…) W żaden sposób nie poinformowano, jak jej [aplikacji] używać i jakie zachowania będą karane”. W efekcie wiele osób otrzymało grzywny.
Błędy aplikacji, choć budzą słuszne poczucie niesprawiedliwości, zdają się jednak jedynie przedsmakiem poważniejszych problemów. Kluczowe pytanie brzmi: czy aplikacje będą obowiązkowe? W Europie prawdopodobnie tak się nie stanie, gdyż sprzeciwia się temu (przynajmniej na razie) Komisja Europejska. Nie oznacza to, że ryzyka nie istnieją.
Jednym z nich jest wyciek. Jak żartują informatycy, bazy danych dzielą się na te, które już wyciekły, oraz te, które dopiero wyciekną. Trudno to uznać za powód do śmiechu. Podobnie jak wizję tego, w jaki sposób władze mogłyby wykorzystywać pozyskiwane w ten sposób dane.
*
Pytam o to Klickiego.
Na czym konkretnie polega ryzyko związane z aplikacjami śledzącymi nasze kontakty?
– Rząd może mieć w ten sposób dostęp nie tylko do naszych niezobowiązujących spotkań towarzyskich, ale też tych objętych tajemnicą adwokacką czy dziennikarską. Wyobraź sobie, jak masz w takich warunkach robić śledztwo dziennikarskie i zapewniać anonimowość swoim źródłom?
Albo prowadzić działalność obywatelską w sferach, które nie podobają się władzy…
– Otóż to. Takie aplikacje dają służbom państwowym możliwość odtworzenia siatki społecznej opozycjonistów, dziennikarzy, aktywistów i tak dalej.
Istnieje jeszcze inne ryzyko.
Jakie?
– Jeżeli dziś w ramach „stanu wyjątkowego” zgodzimy się, żeby oddać swoją prywatność, bo ktoś obiecuje, że dzięki temu powstrzymamy pandemię, to powstanie precedens. Nic nie będzie stało na przeszkodzie, żeby logikę stanu wyjątkowego wykorzystać względem osób chorych na grypę. I tak dalej.
*
Doświadczenia z czasów po 2001 roku mogą być dziś przestrogą. Rozwiązania wprowadzane tylko „na chwilę” okazały się trwałe. Amerykańskie służby jak mogły wszystko, tak wciąż mogą niemal wszystko. W Europie dzieje się podobnie. Także dziś zasadna jest obawa przed oswojeniem się ze stanem wyjątkowym. Bo, jak wskazuje Cichocki, raz oddaną cząstkę wolności trudno odzyskać.
I można do tego przywyknąć.
*
– To na pierwszy rzut oka racjonalny mechanizm. Spójrz: Stany Zjednoczone zostały zaatakowane, tak?
Tak.
– Zwiększono uprawnienia służb, żeby zapobiec powtórce takich wydarzeń. Do dziś na terenie USA nie doszło do podobnego ataku, ale dochodziło do nich w kolejnych latach w Europie, tak?
Tak.
– Można z tego wyciągnąć dwa wnioski. Pierwszy…
Że to działa.
– Oraz drugi: że to się zawsze może powtórzyć, więc służby powinny wciąż móc korzystać ze swoich uprawnień. Terroryzm nie zniknął. Może wrócić. Podobnie jak zagrożenie epidemiologiczne.
A prawa człowieka?
– Audyty wykonane znacznie później pokazały, że uprawnienia, które otrzymały służby amerykańskie, są szalenie szerokie i niepoddane kontroli. Dopiero później zaczęło się to częściowo zmieniać, głównie dzięki wysiłkowi organizacji pozarządowych, mediów i obywateli. Znaczna część uprawnień jednak została. Bo każda instytucja, nie tylko służby, kiedy już coś dostanie, to szybko się przyzwyczaja, że to ma. I będzie długo udowadniać, że tego potrzebuje.
*
Jednym z pojęć, które zyskały popularność w czasie pandemii, jest tak zwana „nowa normalność”. Określano nią – skrótowo rzecz ujmując – rzeczywistość, w której konieczność zmagania się z koronawirusem staje się codziennością, stanem nie wyjątkowym, lecz permanentnym. W takiej sytuacji mielibyśmy się przyzwyczaić do innego sposobu funkcjonowania: innej formy pracy, odpoczynku, spotkań, przemieszczania się, kontaktu z ochroną zdrowia, edukacji etc. Do innego rozumienia niektórych zjawisk i symboli (na przykład zamaskowania). Do innego, naznaczonego wirusem, życia.
Owa „nowa normalność” może przy tym oznaczać również „nową inwigilację”, nowe formy funkcjonowania – nowe przestrzenie rezygnacji z prywatności, a nowe rozumienie niektórych pojęć objąć może także „wolność” i „bezpieczeństwo”.
Mało kto miał chyba taką wyobraźnię, by przewidzieć, jak wiele spraw rządzący mogą zmienić pod tym jednym hasłem – walki z pandemią. Szczegółowa lektura kolejnych „tarcz antykryzysowych” udowadnia, że władza wykorzystała ten moment, by przepchnąć sporo rozwiązań, które mają mało wspólnego z przeciwdziałaniem rozprzestrzenianiu się wirusa, za to wiele z nowelizacją kodeksu karnego, prawa o ochronie przyrody, prawa budowlanego etc.
*
Klicki podaje przykład wprost związany ze sferą praw obywatelskich.
– W jednej ze spec-ustaw anty-Covidowych, zwanych „tarczami”, służba więzienna dostała możliwość wykorzystywania paralizatorów wobec osadzonych.
Po co?
– „Bo tak”, bez uzasadnienia. Rozwiązanie to oparto na przewidywaniu, że więźniowie potencjalnie mogą źle znosić pandemię. Rzeczywiście, we Włoszech odbywały się strajki osadzonych. Dlatego w Polsce, niejako na wszelki wypadek, zalegalizowano użycie bardzo kontrowersyjnego urządzenia wobec więźniów.
Drugi przykład to znajdujące się w toku prac legislacyjnych wyłączenie odpowiedzialności karnej wobec osób, które naruszyły prawo w celu przeciwdziałania pandemii. Przepis jest tak sformułowany, że dotyczy nie tylko administracji rządowej czy służb (choć już wtedy byłoby to groźne), ale wszystkich.
Co to znaczy w praktyce?
– Że jeżeli wypchniesz pasażera z autobusu, bo nie miał maseczki, a on sobie uszkodzi ciało, to możesz pozostać bezkarny, jeśli udowodnisz, że działałeś przeciw roznoszeniu wirusa.
*
Po 9/11 w Stanach, po zamachach w innych krajach, w sytuacjach wyjątkowych, zawsze i wszędzie władze korzystają z nadzwyczajnych okoliczności, by poszerzać sferę swoich uprawnień. Rzekomo dla dobra obywateli i obywatelek. W praktyce – często z pominięciem ich praw. Orientowanie się społeczeństw na władzę w sytuacjach zagrożenia, zwłaszcza gdy czasu na podjęcie i dyskutowanie decyzji jest mało, to mechanizm prosty do wytłumaczenia i zrozumiały. Niestety, gdy zagrożenie maleje lub znika, często nie udaje się już cofnąć tego, co władza zdążyła w prawie zmienić.
Pytanie, czy po pandemii koronawirusa społeczeństwo polskie będzie miało siłę, by się o to upomnieć. I co to w zasadzie znaczy „po pandemii”?
*
Gdy mowa o „nowej normalności”, pojawia się też kontrowersyjny, póki co niezmaterializowany, koncept „certyfikatów odporności”. Czy kiedyś wszyscy będziemy nosić ze sobą dokumenty poświadczające, czy przeszliśmy wirusa oraz czy zostaliśmy zaszczepieni? Co będą one warte w kontekście niekonkluzywnych badań dotyczących skuteczności nabycia odporności przez osoby, które przebyły chorobę? Oraz w perspektywie mutacji, którym może podlegać koronawirus? Wreszcie: co dla społecznej spójności (potężnie naruszonej przez zmiany prawa, kryzys ekonomiczny oraz skutki pandemii dla funkcjonowania systemów edukacji i ochrony zdrowia) może oznaczać wizja, w której taki certyfikat miałby stać się, na przykład, przepustką do przekraczania granicy albo do swobodniejszego przemieszczania się w przestrzeni publicznej? Jak wyznaczyć zakres jego wpływu? Czy certyfikat będzie potrzebny do kupienia biletów do kina? Do muzeum? A na koncert plenerowy? Do chodzenia do stacjonarnej szkoły? Gdzie kończy się uprawniona ingerencja i przymus wynikające z dbałości o zdrowie publiczne, a zaczyna dyskryminacja i segregacja?
*
9/11 i koronawirus nie są przy tym jedynymi powodami, dla których ochrona naszej prywatności jest dziś mniejsza niż dziewiętnaście lat temu. Kluczowe znaczenie w tej sferze ma też choćby dynamiczny rozwój technologii oraz mediów społecznościowych. Nie wszystkiemu, co w kwestii przestrzegania prawa do prywatności złe, winne jest przecież państwo i jego służby. Choć i one korzystają z coraz bardziej wyrafinowanych technik.
*
Klicki stwierdza:
– Wiara w to, że technologia będzie rozwiązaniem wszystkich problemów z pandemią, jest niepokojąca, podobnie jak w przypadku innych skomplikowanych problemów społecznych, którym rzekomo miałaby zaradzić technika. Taką wiarę nazywam „technosolucjonizmem”. A często mówimy o technologii, która wiąże się z zagrożeniami dla praw i wolności.
*
Czy zatem regulacje jakkolwiek nadążają za rozwojem technologii, uprawnień państwa oraz metod działania biznesu? Ekspert Panoptykonu nie ma wątpliwości.
– W żadnym razie. Kilka dni temu amerykański sąd uznał, że jeden z ujawnionych przez Edwarda Snowdena programów działań służb był niezgodny z prawem i naruszał amerykańską Konstytucję.
To chyba dobrze?
– Jasne, to zwycięstwo. Ale od działań Snowdena minęło siedem lat, a programy, o których mówimy, działają od początku XXI wieku. I nie przez przypadek używam czasu teraźniejszego. Ten wyrok nie oznacza, że w dniu jego wydania program przestał działać.
*
Jak zgodnie wskazują Klicki i Cichocki, problem wynikający ze wzrostu możliwości technologicznych zarówno firm, jak i państwa, jest poważny. Wyjątkowo jaskrawym tego przykładem jest oprogramowanie Pegasus – narzędzie do pełnej inwigilacji zainfekowanego telefonu oraz osoby z niego korzystającej, która przestaje mieć w kieszeni smartfona, a zaczyna mieć całodobowego szpiega. Podsłuchiwanie kogokolwiek przez przepięcie kabli – jak w starych filmach szpiegowskich – odeszło dawno do lamusa.
Za tak znaczącym rozwojem technik operacyjnych służb policyjnych i specjalnych nie idzie zwiększenie kontroli nad ich działaniem. Tak, jak w latach 90. nie stworzono jej skutecznych mechanizmów, tak nie ma ich do dziś. Przepaść między możliwościami a prawnymi regulacjami się jedynie pogłębia. Zamiast temu przeciwdziałać, polskie państwo daje dostęp do naszych danych kolejnym instytucjom. Również tym do tego nieprzygotowanym.
*
Cichocki:
– Dostęp do olbrzymiej wiedzy na nasz temat otrzymują instytucje państwowe, które – w przeciwieństwie do służb specjalnych – nie miały dotąd doświadczenia w zbieraniu i zabezpieczaniu tak poważnych danych. Próbowałeś się w czasie pandemii dodzwonić do Sanepidu?
Moja żona próbowała. Jednego dnia dzwoniła prawie trzysta razy. Bez skutku.
– Dlaczego więc dostęp do danych wrażliwych milionów obywateli ma mieć instytucja, która nie jest przygotowana do tego, by profesjonalnie obsłużyć linię telefoniczną?
*
W efekcie jednym ze skutków pandemii koronawirusa może być także dalszy spadek zaufania obywateli i obywatelek do państwa. Jak bowiem ufać państwu, które nie zapewnia odpowiedniej opieki zdrowotnej, zbiera nasze dane, nie dając gwarancji, że odpowiednio je zabezpieczy i ich nie wykorzysta w niepożądany przez nas sposób, za to wykorzystuje okazję, by pod pozorem walki z pandemią zapewnić bezkarność swoim urzędnikom oraz przepchnąć zmiany niezwiązane ze zdrowiem publicznym?
Jak się przed takim państwem bronić? Czy to w ogóle dobrze sformułowany problem przy tak poważnej dysproporcji sił i możliwości?
*
Klicki:
– Pytanie, co obywatel może zrobić, żeby się chronić przed służbami, jest pójściem w ślepą uliczkę wyścigu zbrojeń pomiędzy obywatelami i ich państwem. Nie tędy droga. Obywatele są zawsze na przegranej pozycji – to pokazuje przykład Pegasusa.
To którędy droga?
– Trzeba zadbać o to, by obywatele mieli możliwość zaufania swojemu państwu. Powinny powstać mechanizmy, które będą to zaufanie budować.
*
Jak to robić w praktyce, pokazuje dokument „Jak osiodłać Pegaza”, przygotowany przez działającą przy Rzeczniku Praw Obywatelskich Komisję Ekspertów ds. przestrzegania praw obywatelskich w działaniach służb specjalnych, której członkami są Cichocki i Klicki.
Dwie kluczowe rekomendacje Komisji to powstanie instytucji kontrolnej dla służb oraz stworzenie mechanizmu informowania jednostki o tym, że była inwigilowana.
Pierwszy postulat wynika z uznania, że tylko niezależny organ kontrolny uzbrojony w szerokie prerogatywy będzie w stanie realnie kontrolować służby. Obecnie funkcjonujące mechanizmy – nadzór premiera oraz sejmowej komisji – w ocenie Cichockiego nie wystarczą. Sądy, które udzielają zgody na inwigilację, działają natomiast pod presją czasu i w efekcie często nie wnikają w celowość podejmowanych przez służby działań. Służby kontrolują się więc same. I różnie z tym bywa.
Druga rekomendacja jest bliźniacza wobec rozwiązań funkcjonujących w 18 państwach Unii Europejskiej. W myśl tego mechanizmu osoba poddawana inwigilacji ma prawo do wiedzy o tym fakcie – na przykład po roku od jego zaistnienia. Dzięki temu jednostka może dochodzić swoich praw na drodze sądowej, jeśli uważa, że zostały one pogwałcone.
Czy te postulaty zostaną usłyszane? Trudno się tego spodziewać. W takich warunkach tym cenniejsza jest działalność takich organizacji jak Fundacja Panoptykon, Helsińska Fundacja Praw Człowieka oraz niezależność Rzecznika Praw Obywatelskich. Nie bez znaczenia są również regulacje międzynarodowe, co pokazuje choćby wspomniane stanowisko Komisji Europejskiej w sprawie aplikacji „contact tracing”. Inny przykład to RODO. Można się zżymać na niektóre elementy implementacji unijnej dyrektywy o ochronie danych osobowych. Można uznawać, że to przesada. Można krytykować, że wydarzyło się to za późno. Niemniej to właśnie Unia Europejska zaczyna dbać o przestrzeganie standardów tam, gdzie technologia wyprzedziła świadomość społeczną i prawo zbyt wyraźnie.
*
Cichocki:
– RODO pokazuje, że tylko duże, ponadnarodowe instytucje jak Unia Europejska mogą narzucić pewne standardy i wymusić ich przestrzeganie. Państwa narodowe są tu zbyt słabe.
A poziom ochrony naszej prywatności w ostatnich dwóch dekadach radykalnie spadł. Nie jest to efektem jedynie działań służb, zwiększania ich uprawnień, inwigilacji czy globalnych zagrożeń. Kluczowe znaczenie mają technologie cyfrowe i to, w jaki sposób z nich korzystamy. Wielu obywateli ma świadomość, jak wiele danych gromadzi i jak się nimi dzieli, ale nie przejmuje się tym ze względu na wygodę. Powiedzmy to klarownie: jeszcze nigdy ludzkość nie gromadziła tak wielu danych o sobie.
*
Skoro sami na to pozwalamy, to czemu mielibyśmy mieć coś przeciwko zbieraniu danych przez organy państwowe, które, przynajmniej teoretycznie, chcą dla nas dobrze i chronią nas przed epidemią czy zagrożeniem terrorystycznym? Powszechnie, dla łatwiejszego życia, dzielimy się swoją lokalizacją, a w efekcie po części także tym, z kim się widujemy, z wielkimi korporacjami, takimi jak Facebook czy Google. Skoro im ufamy, to może tym bardziej powinniśmy zaufać własnemu państwu?
*
To dowód na tryumf narracji neoliberalnej w społeczeństwach Zachodu. Wiara, że wolnemu rynkowi, wielkiemu kapitałowi, globalnym korporacjom można ufać bardziej niż własnemu państwu i demokratycznie wybranym władzom, oparta jest w większym stopniu na ideologicznych założeniach niż na racjonalnych argumentach. Nie ma powodu, by ślepo ufać państwu, które nie wytworzyło adekwatnych do zagrożeń mechanizmów kontroli. Korporacje nie są jednak pod tym względem lepsze. Przekonanie, że ze strony biznesu grozi nam co najwyżej bardziej namolne podsyłanie ofert produktów i usług, nie może się ostać po aferze Cambridge Analityca oraz szeregu krytycznych prac na temat wpływu mediów społecznościowych na demokrację.
Globalne korporacje usiłują nam dziś – niekiedy bardzo skutecznie – sprzedać nie tylko szampony i buty, nawet nie tylko marzenia i aspiracje, ale także – często w pakiecie – poglądy, sympatie i antypatie.
*
Cichocki potwierdza te obawy:
– Nadmierne dzielenie się wiedzą o sobie może sprawić, że staniemy się podatni na manipulację. To się powszechnie dzieje w biznesie. Jeżeli ktoś chce nam coś sprzedać, to najpierw zbiera bardzo dużo danych o nas, a potem przygotowuje produkt w taki sposób, żebyśmy kupili go najlepiej bez zastanowienia.
Może to nie takie groźne?
– Podobny mechanizm może przełożyć się na działanie państwa, procedury demokratyczne, manipulacje wyborcze, nastroje społeczne, spójność społeczną czy poczucie bezpieczeństwa. Mogą w ten sposób działać podmioty, które niekoniecznie są przestępcze, ale które mają określone cele do osiągnięcia. Nadmierna wiedza o nas sprawia, że będziemy wobec takich manipulacji bezbronni.
*
Nie tylko nasze poglądy wiele o nas mówią. Zarówno dla państwa, jak i dla biznesu atrakcyjne są również inne informacje na nasz temat, związane także z funkcjonowaniem w pandemii. Wiele można osiągnąć, gdy wie się, kto i czego się boi. Kto się izoluje, a kto nie może zostać w domu. Kto nie nosi maseczki i dlaczego. Kto wierzy w teorie spiskowe. Kto decyduje się na opiekę nad dzieckiem w domu, a kto prowadzi je do przedszkola. Tę wyliczankę można ciągnąć bez końca.
*
Dziewiętnaście lat, które minęły od 11 września, to – w przestrzeni zmian społecznych – prawdziwa epoka, zarówno na świecie, jak i w Polsce. W tym czasie upadały rządy, wybuchały wojny, świat przeorał kryzys ekonomiczny, który wraz z wojną z terroryzmem położył kres narracji o „końcu historii”, popularnej jeszcze pod koniec XX wieku. Zmiany klimatu dają się coraz bardziej we znaki. Ruchy migracyjne coraz mocniej wpływają na rzeczywistość. Zmienił się geopolityczny układ sił. Media tradycyjne – choćby budujące swą rozpoznawalność i markę podczas relacjonowania wydarzeń z 11 września TVN24 – są coraz mocniej wypychane przez media społecznościowe, co orze naszą świadomość i debatę publiczną. Ostatnio z Unii Europejskiej kraj wyszedł, a nie do niej dołączył. Dziś pandemia przynosi kolejny globalny kryzys i kolejne pytania bez prostych odpowiedzi.
W zglobalizowanym świecie można narysować wiele linii łączących poszczególne zjawiska z powyższej (niepełnej) listy. Wiele z nich wpłynęło również na rozumienie prawa do prywatności, jego ochronę, praktyki z nią związane czy uprawnienia służb. Jeśli trend się utrzyma, niebawem pozbędziemy się ostatków prywatności. Czy jest jeszcze możliwość, by ten trend odwrócić? Można mieć uzasadnione wątpliwości.
Ignacy Dudkiewicz – filozof i bioetyk, redaktor naczelny Magazynu „Kontakt”, stały współpracownik portalu NGO.pl, działacz społeczny i nauczyciel.
Źródło: inf. własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.