Organizacjo, załóż spółkę? NGO-sy są nie po to, żeby zarabiać kasę, ale...
BOCZOŃ: Jedną z najważniejszych cech konstytuujących organizacje obywatelskie jest ich niezależność. To ona gwarantuje nie tylko możliwość nieoglądania się na „nadzwyczajne” uwarunkowania ekonomiczne, polityczne czy tak zwany dobry lub zły „klimat” przy podejmowaniu działania, ale jest – a przynajmniej być powinna – wartością autoteliczną dla całego sektora pozarządowego, gdyż tylko wtedy jego istnienie jest w pełni uzasadnione.
No, chyba że ktoś uważa, że podstawowym zadaniem trzeciego sektora jest wspieranie władzy w realizacji zadań na rzecz społeczności lokalnej, zwłaszcza jeśli są to zadania ze sfery pożytku publicznego. Nawet jeśli taki pogląd jest dość szeroko rozpowszechniony, szczególnie, choć nie tylko, wśród przedstawicieli administracji samorządowej – mimo rażącej niezgodności z konstytucyjną zasadą pomocniczości – to trudno się z nim zgodzić.
Postępujące rozwarstwienie
Niezależność od władzy, od biznesu, od aktualnej koniunktury politycznej czy modnego nurtu społecznych rozwiązań pozwala na pełną wrażliwość i adekwatne dla dostrzeżonych potrzeb reakcje. Nie wchodząc w szczegółowe dywagacje nad tym, ilu z nas, działaczy sektora obywatelskiego, utraciło czy choćby ograniczyło swą niezależność w działaniu ze względu na bieżące interesy organizacji, którymi zarządzamy, w imię dobrych przyszłych relacji między potencjalnymi partnerami (szczególnie z różnych sektorów) – o tak zwanej poprawności politycznej już nie mówiąc, to trzeba stwierdzić, że proces taki z pewnością ma miejsce i, co gorsze, niespecjalnie jest postrzegany – także w środowisku pozarządowym – jako coś złego czy choćby tylko niezgodnego z podstawowymi zasadami obywatelskiej działalności.
Jednym z największych utrudnień w prowadzeniu działalności obywatelskiej w naszym kraju jest niezwykle wąski dostęp do funduszy. Większość środków, które mogą być wykorzystane na cele społeczne, znajdują się w budżetach samorządów i są mocno „chronione” przed zakusami społeczników. Sformułowany przed prawie dwudziestu pięciu laty postulat przeznaczania co najmniej 1% z budżetu samorządu na dzieła prowadzone przez niezależne podmioty obywatelskie jest ledwie osiągany, a już taki stan włodarze lokalni uznają za wielki sukces. Nawet największy rządowy program, a więc FIO, zaspokaja jedynie 20% potrzeb ujawnionych przez organizacje, a 500 milionów z podatku dochodowego trafia do bardzo określonej i specyficznej grupy organizacji, słabo wspierając rozmaitą działalność na rzecz lokalnych społeczności.
Z kolei fundusze europejskie, będące od kilkunastu lat stałym elementem westchnień samorządów, wskazujących to źródło jako najbardziej odpowiednie dla NGO-sów, są dostępne dla organizacji w znikomych zakresie, dzieląc trzeci sektor na tych, „którzy wiedzą i mają” oraz na tych, „którzy nie wiedzą i nie mają”, powodując niezwykle niebezpieczne rozwarstwienie, które będzie miało prawdopodobnie daleko idące, negatywne skutki w rozwoju aktywności i obywatelskości w ogóle.
Zrozumieć zagrożenia
W tych warunkach część organizacji podjęła, często dość dramatyczną, decyzję o zarobkowaniu, próbując w ten sposób ratować możliwość kontynuowania swojego zagrożonego co jakiś czas dzieła, ale także chroniąc swoją upadającą niezależność.
Czy jednak przekształcając NGO-sy – z jednej strony – w sprawne „maszynki” do realizacji projektów, z drugiej zaś w przedsiębiorstwa (nawet z przymiotnikiem społeczne), nie gubimy tego, co było i co może być w nich najcenniejszego, a mianowicie wrażliwych na dobro i zło instrumentów samoobrony społecznej?
W tak kształtującym się rozwoju III sektora widzę kilka poważnych zagrożeń:
– „walka” o efektywność ekonomiczną może (i prawie zawsze tak się dzieje) trochę odciągać zaangażowany do tej pory w sprawy społeczne zespół od realizacji celów społecznych i misji organizacji, a postulat, by tego typu funkcje były podejmowane przez specjalnie do tego zaangażowanych ludzi, w większości przypadków nie może być zrealizowany ze względu na słabość instytucjonalną i finansową większości organizacji;
– w związku z takim podejściem, pojawia się zjawisko napływu do sektora osób, którym obojętne jest to, w jakich strukturach zarabiać będą pieniądze, i które wchodzą do organizacji jak do każdego innego zakładu pracy, w którym zaczyna rządzić efektywność ekonomiczna. Osoby takie skutecznie wpływają na zmianę etosu organizacji, nie dając często w zamian oczekiwanych wartości biznesowych;
– przyjęcie modelu „projektowo-biznesowego” jako wiodącego może spowodować, iż władze lokalne będą jednoznacznie oczekiwać od „swoich” NGO-sów takiego kierunku rozwoju, zabijając często ich inwencję w lokalnych sprawach społecznych, gdyż lokalny rynek będzie zbyt płytki dla rozwoju takiego modelu;
– organizacje pozarządowe nadal mają nie najlepsze zrozumienie w środowisku lokalnym. Podejmując „walkę” o klienta, który zapłaci przynajmniej za część oferowanych usług, również w lokalnej społeczności mogą narazić się na brak zrozumienia i zwiększoną niechęć, jako kolejnego drenującego i tak już niezamożną kieszeń mieszkańca;
Można zidentyfikować jeszcze wiele zagrożeń, jakie mogą spotkać organizacje pozarządowe, związanych z masową ekonomizacją działań NGO-sów.
Potrzeba świadomości
Wydaje się jednak, że jakieś formy zarobkowania przez organizacje pozarządowe są nieodzowne, chociażby ze względu na konieczność lepszego wykorzystania często bardzo znaczących zasobów, jak również poszerzania obszaru niezależności.
Ważne jest to, aby organizacje bardzo świadomie podejmowały decyzję w tej sferze, poszukując nowych możliwości poszerzenia i dywersyfikacji źródeł finansowania swoich działań. Szukając nowych obszarów do częściowej komercjalizacji, trzeba wierzyć, że zawsze można sprzedać coś, co umiemy robić dobrze, a czego do tej pory nie oferowaliśmy za damo.
Myślę, że cała sfera ekonomii społecznej, która idzie raczej w kierunku tworzenia godnych, wartościowych miejsc pracy, również w sektorze pozarządowym, choć moim zdaniem nie jest tożsama z problematyką ekonomizacji (komercjalizacji) sektora pozarządowego, może być swego rodzaju polem doświadczalnym – część rozwiązań wypracowanych w różnych modelach ES, może pomóc w przemianie sektora obywatelskiego w tym zakresie.
Liczę, iż po otrząśnięciu się z „amoku” przesuwania wszelkich aktywności na zdobywanie środki unijnych i liczenia na własną zaradność NGO-sów, samorządy pomogą w tworzeniu dostępu do znaczących środków finansowych swoim najaktywniejszym obywatelom w taki sposób, aby mogły one nie tylko realizować swoje zadania własne, ale również tworzyć przestrzeń do twórczej i satysfakcjonującej działalności na rzecz środowiska lokalnego.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)