GAŁĄZKA: Wprowadzenie konkursów jako podstawowej formuły do przekazywania publicznych pieniędzy to zmiana niemalże cywilizacyjna.
Wśród sukcesów: zmiana niemalże cywilizacyjna
To, co w ustawie po pożytku wydaje mi się najważniejsze, to uregulowanie relacji organizacji pozarządowych z administracją – zwłaszcza samorządową, nazwanie jej współpracą. Fundamentalne wydaje mi się określenie filozofii tej współpracy, tj. przywołanie zasad: pomocniczości, suwerenności stron, partnerstwa, efektywności, uczciwej konkurencji i jawności. To zmienia pozycję organizacji obywatelskich, które przynajmniej w teorii stały się partnerem. Oczywiście, różnie to w rzeczywistości bywa, ale jest prawo, do którego można się odwoływać. Ma to też funkcję edukacyjną: obie strony uczą się powoli, jak ze sobą się komunikować i jak razem działać dla dobra swego miasta czy gminy.
Od strony praktycznej we współpracy ważne są dwie kwestie: przede wszystkim wprowadzenie konkursów dotacyjnych jako podstawowej formuły przekazywania pieniędzy publicznych na projekty realizowane przez organizacje. To zmiana niemalże cywilizacyjna. I druga: lokalne rady pożytku publicznego – czyli ciała, które naprawdę mogą mieć wpływ na lokalną politykę społeczną.
Co jeszcze? Niezwykle istotne i potrzebne moim zdaniem było zdefiniowanie tego, czym jest wolontariat – np. że nie jest to bezpłatna praca dla firm. Ważne społecznie okazało się też wprowadzenie możliwości przekazywania 1% podatku organizacjom, które uzyskały status pożytku publicznego. Choć praktyka okazała się inna niż było to planowane, i 1% wypełnia przede wszystkim luki w służbie zdrowia, to nie można się na to obrażać. Może warto na to spojrzeć tak, że po raz kolejny obywatele organizują się tam, gdzie państwo jest niewydolne i starają się sami sobie pomóc.
Myślę, że już te kilka osiągnięć ustawy o pożytku świadczy o tym, że naprawdę była ona konieczna!
Do zmiany: ograniczyć biurokratyczne wymagania
Co warto byłoby zmienić? Podstawowym postulatem jest zmniejszenie wymagań biurokratycznych wobec organizacji, które robią coś dla społeczności za publiczne pieniądze. Pamiętajmy, że bez względu na to, czy rozlicza się projekt wart 1000 zł, czy milion – trzeba stosować się do tych samych wymogów. W ogóle nacisk na rozliczenie finansowe i udowodnienie uczciwości, a nie na osiągnięty rezultat, powoduje moim zdaniem patologiczny przerost biurokracji i po stronie urzędów, i organizacji.
Trudne okazuje się znalezienie wspólnego mianownika dla małych gmin, np. wiejskich, i wielkich miast. Ostatnia nowelizacja, która określiła rolę tzw. ekspertów w konkursach dotacyjnych dla Warszawy okazała się krokiem w tył, a argumentem za wprowadzeniem takiego brzmienia zapisu był interes małych gmin. Zatem: warto rozdzielić wielkie skupiska organizacji od miejsc, gdzie jest ich najwyżej kilka. Innym drobiazgiem szalenie utrudniającym życie jest zapis art. 16 dotyczący podwykonawców. Jest nie do końca jasny, więc podlega rozmaitym interpretacjom prawnym, a na końcu zawsze i tak cierpią na tym organizacje.
Szalenie istotna wydaje mi się kwestia zupełnie nowego podejścia do regrantingu, czyli możliwości, by np. organizacja przeprowadziła i rozstrzygnęła konkurs dotacyjny. W praktyce ten mechanizm nie jest więc stosowany. Obecne zapisy pozwalają mniej więcej na to, by regranter zorganizował kawę dla osób oceniających projekty. Kiedy patrzy się na niewydolne urzędnicze tryby, to naprawdę nie sposób zrozumieć okopania się na tej pozycji.
I ostatnia sprawa: warto zastanowić się, czy rzeczywiście pieniądze publiczne nie mogłyby w jakiejś części iść na rozwój organizacji – a nie tylko na realizację zadań publicznych. Uważam, że da się tu wymyślić rozsądne rozwiązania. Bo przecież organizacje realizują zadania publiczne, tak jak np. instytucje czy inne publiczne jednostki i nie dyskutuje się z tym, że mają się one rozwijać. Zatem w interesie każdej władzy jest to, by partnerzy byli silni, stabilni i przewidywalni.
Źródło: inf. własna ngo.pl