Organizacje pozarządowe w demokracji. Polemika z tekstem Jana Winieckiego "Organizacje pozarządowe stały się największym hamulcem XXI wieku"
16 października 2005 mieliśmy okazję do zapoznania się na łamach czasopisma "Wprost" (nr 1193) z artykułem prof. Jana Winieckiego, pt. "Organizacje pozarządowe stały się największym hamulcem XXI wieku". Tekst ważny, bo pokazuje nieprawidłowości funkcjonowania pewnych organizacji pozarządowych, które zagubiły statutowe cele, a nawet – jak uważa autor cytując Patricka Moore’a – "zatraciły obiektywizm, moralność i humanizm". Takie głosy są cenne, gdyż zwracają uwagę na konieczność zmian.
Autor podaje przykłady fałszowania
prawdy przez Greenpeace oraz zwraca uwagę, że niektóre organizacje
ekologiczne czy antyglobalistyczne głoszą utopijne hasła, często
„niszcząc dorobek cywilizacji zachodniej, która dała ludziom
wolność”. Na tej podstawie, uogólniając wszystkie organizacje
pozarządowe twierdzi, że są one bezużyteczne („zajmują się
dyrdymałami”) bądź wręcz szkodliwe (propagują „patologiczne
ideologie” metodami „komunistycznej inżynierii społecznej”). Toż to
„wylewanie dziecka z kąpielą”, tym groźniejsze, że owych „dzieci”
(różnorodnych i w większości społecznie użytecznych organizacji)
jest wiele.
Ponadto, autor nie tylko porusza
kwestie, które były już wielokrotnie i wszechstronnie naświetlane w
literaturze przedmiotu, jak również szeroko rozumianej
publicystyce, ale przedstawia je w sposób tyleż uproszczony co
mylny. Niektóre tezy wymagają polemicznych odniesień.
Demokracja to coś więcej niż wybory i prawa osób w nich wybieranych. Podstawowa funkcja organizacji pozarządowych w demokracji.
Jednym z podstawowych przesłań
tekstu Jana Winieckiego jest to, że organizacje pozarządowe nie
powinny mieć żadnych praw „orzekania o tym, co dobre, a co złe” (a
więc i do jakiejkolwiek działalności) w społeczeństwie
demokratycznym, ponieważ ich działacze „nie są demokratycznie
wybierani”, czyli, tym samym - zdaniem autora - „nie reprezentują
właściwie nikogo”. To, że demokracja nie ogranicza się do sposobu
wybierania przywódców, wydawało by się truizmem. A jednak trzeba
powtórzyć, że demokracja nie jest systemem, który opiera się
jedynie na wolnych wyborach przedstawicieli do parlamentu,
samorządów i prezydenta, i w którym władzę czy wpływ na kształt
życia społecznego mają wyłącznie owi wybieralni
przedstawiciele.
Po pierwsze nie wybieramy nawet
większości politycznych decydentów. Po drugie wpływ jaki mamy na
tych, co samowolnie tworzą jakieś grupy społeczne, jest dokładnie
taki sam jak wpływ na tych, których do władz rządowych wybierają
inni.
Przede wszystkim jednak, pomijając
nawet fakt, że wiele stowarzyszeń czy fundacji reprezentuje nie
tylko siebie ale szeroką grupę własnych członków, darczyńców, czy
sympatyków (którzy po prostą wyrażają swoje poparcie nieco inaczej
niż w formie tzw. demokratycznych wyborów), to nie tylko osoby
wybieralne przez innych mają w prawa w demokratycznym
społeczeństwie.
Demokracja, to także prawo do
wolności słowa i działalności zarówno indywidualnych obywateli, jak
i samoorganizujących się grup. Jan Winiecki próbuje zaś negować te
prawa, mimo iż jednocześnie sam, jak i wielu innych publicystów –
dziennikarzy, korzysta z tego prawa („nieobieralnie” pisząc
publicystyczne teksty). Organizacje pozarządowe, to jedna z
najbardziej czytelnych manifestacji demokratycznej wolności i
decentralizacji. Dzięki nim obywatele mogą w sposób bezpośredni
mieć wpływ na kształt otaczającego świata. Jest to właśnie jedna z
ważniejszych funkcji organizacji pozarządowych w demokratycznym
państwie.
Jan Winiecki też twierdzi, że
ponieważ aktywistów ‘NGOsów’ nikt nie wybiera, to „nie odpowiadają
oni przed nikim”. Znowu nie można tego tak ująć. Tym samym można by
powiedzieć, że 99% obywateli państwa nie odpowiada przed nikim,
bowiem nie tylko nie jest przez nikogo wybieranych, a wręcz staje
się członkami społeczeństwa bez własnej woli. W rzeczywistości
więc, zarówno poszczególni obywatele, jak i organizacje są
odpowiedzialne przed prawem, opinią publiczną, a organizacje
dodatkowo przed darczyńcami (rządowymi czy indywidualnymi).
Przy okazji można też zauważyć, iż
autor zarzuca też to, że owe samowolne organizacje organizują swoje
akcje „za nasze – czytaj podatników – pieniądze”. Ciekawe, że owe
nasze pieniądze, z podatków, trafiają do organizacji za
pośrednictwem agencji rządowych – nie inaczej. Więc skoro autor
daje taką pełnię władzy organom wybieralnym, dlaczego nie mogą oni
decydować o alokacji naszych podatków? Przecież głównie do tego są
powołani. Niekonsekwencja autora artykułu.
Organizacje pozarządowe a niewydolności rządu. „Szkodliwy” wpływ na rządy
Jan Winiecki twierdzi, że
organizacje pozarządowe wywierają najczęściej szkodliwy wpływ na
rządy. Wyrażenie takiego poglądu świadczy o nieznajomości funkcji
sektora pozarządowego w społeczeństwie. Na ten temat powstały
tysiące stron literatury fachowej, a także paranaukowej. Ograniczę
się więc jedynie do zasygnalizowania kolejnej bardzo istotnej roli,
jaką odgrywają organizacje pozarządowe w stosunku do rządu w
społeczeństwie demokratycznym.
W tym kontekście najważniejszą
funkcją organizacji pozarządowych jest pilnowanie, aby programy
rządowe, kierujące się tzw. zasadami równości i większości (wedle
których wszystkie dostępne usługi publiczne powinny być standardowe
a także muszą uzyskać poparcie większości obywateli) nie
marginalizowały pewnych grup społecznych, które mają niestandardowe
- nie przejawiane przez większość - specyficzne potrzeby. W
literaturze mówi się, że organizacje pozarządowe są remedium na
niewydolności rządu (ang. government failures), który sam z siebie
nie jest w stanie realizować potrzeb wszystkich grup społecznych.
Przy założeniu więc, że demokracja to rządy większości przy
ochronie interesów mniejszości, organizacje pozarządowe pełnią
funkcję ochrony interesu mniejszości, grup marginalizowanych przez
politykę państwową, które właśnie dzięki zabiegom organizacji
pozarządowych (zwłaszcza tych o charakterze rzeczniczym) może się
doczekać realizacji swoich praw.
Można więc powiedzieć, że
działalność organizacji pozarządowych w demokracji może mieć
szkodliwy wpływ na rządy jedynie w tym sensie, że ingerują one w
politykę decydentów, a wiadomo, że im więcej podmiotów ingeruje,
tym mniej efektywne mogą być rządy, gdyż bardzo wiele czasu i
energii poświęca się negocjacjom i uzgadnianiu dobra wspólnego. Ale
idąc tym tropem trzeba powiedzieć, że cała demokracja, zezwalająca
na istnienie wielu partii politycznych a także okresowe wybory jest
systemem nieefektywnym. Czy więc Jan Winiecki jest zwolennikiem
jednostkowej efektywnej dyktatury? No, może z tą różnicą, że
obywatele mieliby prawo raz na kilka lat oddać głos w wyborach. Ale
na tym ich wpływ na życie polityczne musiałby się zakończyć. Jako
jedyna bowiem alternatywa sytuacji, którą tak krytykuje Winiecki,
rysuje się społeczeństwo, w którym władzę absolutną pełnią
wybierani oligarchowie, a zadaniem obywateli jest jedynie
nieprzeszkadzanie im w pełnieniu władzy i bierne dostosowywanie się
do ich decyzji.
Gdy cofniemy się trochę wstecz, do
ostatnich lat rządów komunistycznych w Polsce, a lektura tekstu
Jana Winieckiego, niedługo po obchodach 25-olecia powstania
Solidarności, wywołuje taką refleksję, to nie może nie narzucić się
myśl o najbardziej szkodliwym wpływie Solidarności na rządy
komunistyczne. Wpływ tak szkodliwy, że doprowadził aż do upadku
owych rządów. Gdyby nie „Solidarność”, którą można uznać albo za
ruch społeczny, albo za związek zawodowy, czyli pewną formę
organizacji pozarządowej, być może do dziś bylibyśmy państwem
komunistycznym. I czy sprawców upadku systemu komunistycznego
naprawdę uważa Winiecki za największy hamulec XXI wieku? Ta
nasuwająca się konkluzja dziwi szczególnie, jeśli powstaje pod
wpływem tekstu prof. Winieckiego, osoby skądinąd zasłużonej w
krytycznej ocenie wielu wynaturzeń systemu komunistycznego i
współtworzącej pozarządową „Solidarność”.
Ponieważ te nie wybierane przez
nikogo pozarządowe ruchy społeczne (Solidarność, a także Aksamitna
czy Pomarańczowa Rewolucja) i różne konspiracyjne organizacje
doprowadziły w dużym stopniu do upadku komunizmu w Polsce, a
następnie w innych krajach Europy środkowo-wschodniej, to w tym
kontekście przedstawiona przez Winieckiego ogólna teza, że
organizacje pozarządowe toczą wojnę z cywilizacją zachodnią,
wolnościami obywatelskimi, a ich ludzie najwyraźniej nienawidzą
Zachodu, kapitalizmu, a Ameryki w szczególności, jest tyleż błędna,
co wręcz komiczna. Amerykański sektor pozarządowy jest bowiem nie
tylko jednym z najlepiej rozwiniętych sektorów pozarządowych na
świecie, przez co Stany Zjednoczone uznaje się często za kolebkę
społeczeństwa obywatelskiego, ale przyczynił się w ogromnym stopniu
do budowania sektorów pozarządowych w krajach
postkomunistycznych.
Można by powiedzieć, że Jan
Winiecki nie pisał o Solidarności, czy innych organizacjach
wolnościowych. Ale tu unaocznia się kolejny zarzut do jego
artykułu: nieuzasadnione zrównywanie samorzutnych organizacji
współczesnych do kierowanych odgórnie organizacji komunistycznych,
czy kilku „nawiedzonych” organizacji ekologicznych do pozarządowych
organizacji w ogóle.
Obiektywizm i generalizacja
Autor krytykuje, już na samym
początku swojego artykułu, to, że opinia publiczna w sposób
niezwykle ignorancki uznaje działania „owych stowarzyszeń za
jednoznacznie pozytywne”. Jest to zasadny zarzut braku obiektywizmu
przywoływanej tzw. opinii publicznej. Czymże jednak jest wielce
jednostronny i niezwykle tendencyjny dobór przykładów przez
profesora Winickiego, w celu przedstawienia organizacji
pozarządowych jako samowolnych grup, walczących z wolnością,
kapitalizmem i których jedynymi efektami działań są „ na świecie
miliony zgonów spowodowane niedożywieniem bądź chorobami”? To nie
tylko kolejna niekonsekwencja ale albo nazbyt czytelny zabieg
demagogiczny albo też już całkowita ignorancja w temacie.
Żeby była jasność, nie twierdzę, iż
autor prezentując w swym tekście przykłady wypaczeń w działalności
organizacji pozarządowych mijał się z prawdą. Prezentując je jednak
jako reprezentatywne „wynaturzenia” dotyczące wszystkich czy nawet
większości organizacji pozarządowych, wykazał, iż nie zna bliżej
tej problematyki. Sektor ten bowiem obejmuje całą gamę różnorodnych
organizacji – tysiące organizacji pozarządowych, lokalnych,
krajowych, czy międzynarodowych, które każdego dnia, często
woluntarystycznie i z dobrego serca, ratują życie bądź godność
milionom istnień ludzkich na całym świecie, niezależnie od ustroju
politycznego, w którym przyszło im żyć. Można by więc wymieniać
nieskończoną liczbę organizacji pomagających chorym, ubogim,
bezrobotnym, samotnym, wykluczonym, niepełnosprawnym (w tym
oczywiście Fundację SYNAPSIS, pomagającą osobom z autyzmem, w
której mam zaszczyt pracować)… Banalnym jest stwierdzenie, że na
podstawie kilku negatywnych przypadków, nie można formułować
wniosków odnośnie wszystkich organizacji. W każdej dziedzinie można
znaleźć zaprzeczenia dobrych praktyk.
Omawiając szkodliwość kilku
organizacji pozarządowych (i jeszcze raz powtórzę: nie twierdzę, że
w tych konkretnych przypadkach mijał się z prawdą), Jan Winiecki
doszedł do wniosku, iż od tej pory, „jeśli organizacje te ogłaszają
cokolwiek, to można a priori przyjąć, że jest to albo bzdura, albo
kłamstwo”. Pomijając wątpliwą wartość naukową tego stwierdzenia,
zwłaszcza z dodatkiem „a priori”, powstaje co najmniej pytanie, czy
tezę tą autor sformułował a priori, czy też doszedł do niej na
bazie pewnej empirii. Ciekawi również, czy zgadzałby się z
poglądem, że krytyczna ocena jednostkowych tekstów dziennikarskich
z założenia przekreśla wartość całego publicystycznego dorobku ich
autora.
W przedstawionej polemice starałam
się wykazać, że działalność organizacji pozarządowych nie jest
zaprzeczeniem, a istotą demokracji, nawet jeśli działalność
niektórych budzi zastrzeżenia. Wolność indywidualnej inicjatywy czy
wolność zrzeszania są podstawowymi prawami demokratycznymi. Dzięki
nim, obywatele mają wpływ, między innymi, na politykę społeczną nie
tylko podczas co kilkuletnich wyborów, ale przez cały czas mogą
działać czy lobbować na rzecz wielu kwestii czy grup społecznych,
niejednokrotnie marginalizowanych przez politycznych decydentów.
Nie negując istnienia organizacji błahych, czy wręcz szkodliwych,
które są jedynie przejawem czy kosztem demokratycznej wolności [a
problem nieobywatelskich organizacji obywatelskich – ang. ‘uncivic
civic organizations’ jest w literaturze tak stary jak historia
sektora pozarządowego), moje wieloletnie zainteresowanie
teoretyczno-badawczo-praktyczne tą dziedziną działalności człowieka
(zarówno w Polsce jak i na arenie międzynarodowej) każe mi wierzyć,
że organizacji pożytku publicznego jest znacznie więcej niż
organizacji publicznej szkody.
W zakończeniu omawianego przeze
mnie artykułu, Jan Winiecki proponuje, aby „jako element
zwiększenia odporności społecznej Polaków na rozmaite szkodliwe
fobie, w ramach podstaw filozofii już w szkole średniej poświęcano
jedną lekcję rozmaitym utopiom (…) oraz praktycznym próbom
uszczęśliwiania ludzkości przez rewolucję francuską, nazizm i
komunizm…”. Tu także zgadzam się z prof. Winieckim. Dekretowanie
„jedynie słusznego ustroju” i kształtowanie „właściwego
społeczeństwa” metodą gilotyny, obozów zagłady, czy łagrów), to nie
tylko zaprzeczenie wolności, ale również niszczenia więzi
międzyludzkich wynikających z chrześcijaństwa czy choćby laickiego
humanizmu. Proponowałabym jednak dodać także zajęcia, na których
omawiano by istotę demokracji, gdzie akcentując wolność i
odpowiedzialność wskazywano by również na rolę i zadania
organizacji pozarządowych w społeczeństwie demokratycznym. Przy
okazji można byłoby też nadmienić, że generalizowanie tych
organizacji utrudnia obiektywną ich ocenę, a często prowadzi do
mylnych wskazań i wniosków.
Źródło: Fundacja SYNAPSIS