Rozwój technologiczny i idące za nim ułatwienia w życiu codziennym kobiet oraz nasilający się indywidualizm nie były jedynymi czynnikami wpływającymi na zanikające zainteresowanie reformami społecznymi i troską o wspólne dobro. Pojawił się jeszcze jeden poważny powód – nasilające się ataki skierowane przeciwko organizacjom kobiecym wywodzone ze sprzeciwu wobec… groźby komunizmu.
Skutki rewolucji w Rosji dotknęły także społeczeństwo amerykańskie. A kobiety, ze swoimi postulatami o poprawę warunków pracy i zakaz pracy dzieci natychmiast stały się głównymi podejrzanymi. Fala strajków, która przetoczyła się przez Stany Zjednoczone i uczulenie na punkcie dalszych roszczeń spowodowała, że opinia publiczna, powodowana strachem i obawą przed „Czerwoną Gwiazdą” winowajców szukała wśród związkowców, obcokrajowców, różnego rodzaju mniejszości, pacyfistów i feministek.
Dwa aspekty działalności organizacji kobiecych budziły, u super-patriotów i obrońców amerykańskiego status quo, szczególną irytację:
- uczestnictwo kobiet w rozwijającym się międzynarodowym ruchu na rzecz pokoju.
- rzecznictwo w sprawie rozwiązań socjalnych, mających na celu zapewnienie opieki młodym matkom i małym dzieciom (i idące za tym konsekwencje dla zatrudniających je przedsiębiorców),
W ocenie krytyków organizacje kobiece niebezpiecznie przypominały … bolszewików. A po drugie, za cel przyjęły sobie ponoć destrukcję dobrej, amerykańskiej rodziny. Trzeba było naprawdę oślepnąć na rzeczywistość, żeby walkę o zakaz pracy dzieci uznać za chęć ich znacjonalizowania i podejrzewać zamiar ograniczenia władzy rodzicielskiej. Częścią kampanii przeciwko naruszeniu tradycyjnego, opartego o płeć podziału ról było opracowanie – w Departamencie Obrony – stanowiska, w którym wyraźnie określono ukryty cel działania wszelkich organizacji kobiecych. Zdaniem autorów powstały one po to, aby osłabić wartości społeczne, uśpić czujność społeczeństwa amerykańskiego i przygotować grunt dla rewolucji komunistycznej. To stanowisko, znane pod nazwą „Pajęcza sieć” i towarzyszący mu – podobny w wymowie – wiersz, stały się główną bronią obrońców moralności i wolności.
W wolnym tłumaczeniu fragment wiersza brzmi tak:
Panna Bolszewik przybyła do miasta
w radzieckiej czapce i niemieckiej sukni,
W klubie dla kobiet, znajdziesz ją na pewno,
Jej celem osłabienie Ameryki.
Wkrada się do filmów i szkół,
jej usta pełne są propagandy
a celem jej osłabienie Ameryki.
Po serii ostrych protestów ze strony organizacji kobiecych, rząd zażądał zaprzestania dystrybucji obydwu „dokumentów”. Odtąd nie miały już funkcjonować one na prawach oficjalnych dokumentów, co w niczym nie przeszkodziło upowszechniać je w prywatnej prasie. Jednym z pism, które z upodobaniem publikowało tego rodzaju teksty był Dearborn Independent, którego właścicielem był nie kto inny tylko Henry Ford. Ale nie był jedyny. Na fali obaw i lęków utworzona została kolejna organizacja – Kobiety Patriotki – otwarcie występująca z podejrzeniami o powiązania z komunistami dotychczas działających organizacji kobiecych. Wydawany przez nią dwutygodnik pod takim samym tytułem jak nazwa organizacji opatrzony był komentarzem: poświęcony obronie rodziny i Stanu przed feminizmem i socjalizmem. Swoistą obsesją tego pisma było poszukiwanie radzieckich agentek w klubach samopomocy i lokalnych kółkach zainteresowań. Opinia publiczna karmiona była kolejnymi tajnymi instrukcjami, do których udało się dotrzeć. Nic więc dziwnego, że liczba członków i członkiń organizacji kobiecych malała. Nikt nie chciał być podejrzany o sympatyzowanie z komunizmem, nikt nie chciał być podejrzany o agenturalne związki. Nawet odporny na ataki Wspólny Komitet Kobiet w Kongresie nie wytrzymał – rozpad organizacji członkowskich doprowadził także do jego upadku. Było zdecydowanie coraz gorzej. Atmosfera nieustających podejrzeń, pomówień i nagonki rodziła lęk i chęć zejścia ze sceny publicznej.
Jak w tej sytuacji mogło dojść do reaktywacji Narodowej Partii Kobiet? Partii, która nie tylko nie przestraszyła się ewentualnych oskarżeń, ale co więcej – w przeciwieństwie do nieśmiało formułowanych postulatów Komitetu Kobiet - wystąpiła z jasnym komunikatem, że sprawa kobiet nie została zakończona. W swojej deklaracji wyraźnie zażądała zaprzestania wszelkich form dyskryminacji kobiet i likwidacji podwójnych standardów dla mężczyzn i kobiet we wszystkich obszarach życia. Narodowa Partia Kobiet nie udawała - żeby się nie narażać - że chce czegoś innego. Mówiła wprost: chcemy pełnej równości kobiet i mężczyzn wobec prawa; chcemy pełnej równości kobiet i mężczyzn w rodzinie, chcemy zmiany dotychczasowych relacji małżeńskich, w których kobieta staje się obiektem wykorzystywania. W przeciwieństwie do innych organizacji, których strategia zakładała stopniowe dochodzenie do celów, a reformy społeczne wynikały z troski o los społeczeństwa, Narodowa Partia Kobiet chciała walczyć o kobiety i dla kobiet. Jej cele abstrahowały od sytuacji społecznej, na pierwszym planie były kobiety i zakaz dyskryminacji. I o tę sprawę Narodowa Partia Kobiet energicznie, żeby nie powiedzieć agresywnie, ruszyła do walki.
na podstawie: “Women together. A history in documents of women’s movement in the United States”, Judith Papachristou, 1976.
Jestem kobietą! Wydaje się, że to niewinne oświadczenie. Wypowiedziane zwyczajnie, bez dumy, zażenowania, po prostu: jestem kobietą. Może nawet zbędne, bo potwierdzające to, co i tak widać. Czy zawsze było tak było? No właśnie! To ciekawy wątek. Organizacje kobiece, a zwłaszcza feministyczne, doskonale znają historię ruchu kobiecego. Wiedzą, ile już udało się osiągnąć i co jeszcze zostało do zrobienia, żeby to proste oświadczenie nie niosło ze sobą zbędnych konotacji, żeby nie dzieliło, nie wskazywało z góry miejsca w hierarchii społecznej. Dla pozostałych, tych, którzy mają szczęście, że są kobietą albo to szczęście, że są mężczyzną, ale nie zajmują się tą problematyką na co dzień, ta historia przemian świadomościowych, nawet jeśli amerykańska, też może być ciekawa.
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.