O najgorszym czekaniu świata, o tym jak ułamek sekundy może zmienić całe życie, co zrobić, kiedy wali się już wszystko, i jak zaufać swojej intuicji – opowiada Justyna Dec, Prezes Fundacji Oko w Oko z Rakiem.
„Dziś już wiem, że do momentu, kiedy nie masz nic do stracenia, jest ci ciepło i puchato, to fruwasz sobie w tej swojej bezpiecznej i przewidywalnej bańce mydlanej. Dopiero kiedy jakieś wydarzenie czy choroba wytrąca Cię z twojej strefy komfortu, dochodzi do głosu prawdziwe „Ja” i wtedy nie ma już żadnych przeszkód, wtedy dzieje się magia”.
Kiedy zamykają się jedne drzwi – otwierają się drugie
I tak też było w moim przypadku. Przy tej chorobie otworzyła mi się totalnie inna świadomość i pojmowanie czasu. Czułam, że być może nie mam go już za wiele i nie chcę stąd odchodzić w poczuciu braku i niespełnienia swoich marzeń. Od zawsze zdrowo się odżywiałam, moim konikiem i pasją było zdrowe odżywianie, sama z wykształcenia jestem psychodietykiem i doradcą żywieniowym. W takim właśnie kierunku chciałam poprowadzić swoje życie, ale nigdy nie było na to czasu, bo zawsze było coś innego do zrobienia. I nagle, to wszystko, o czym myślałam wcześniej, zrealizowałam na przyśpieszonych obrotach, podczas bycia w terapii onkologicznej. Założyłam własną firmę dietetyczną, zorganizowałam duży bieg przeciw rakowi i po dwóch latach otworzyłam swoją fundację.
Dziś już wiem, że do momentu, kiedy nie masz nic do stracenia, jest ci ciepło i puchato, to fruwasz sobie w tej swojej bezpiecznej i przewidywalnej bańce mydlanej. Dopiero kiedy jakieś wydarzenie czy choroba wytrąca Cię z twojej strefy komfortu, dochodzi do głosu prawdziwe „Ja” i wtedy nie ma już żadnych przeszkód, wtedy dzieje się magia.
Chcesz rozśmieszyć Boga? Opowiedz mu o swoich planach
Wiedziałam, że jestem w grupie ryzyka, bo na raka piersi chorowała moja mama, dlatego samobadanie się nie było dla mnie czymś obcym. Podczas jednej z kąpieli, zamarło mi nagle serce. To, co znalazłam na swojej piersi, podcięło mi dosłownie nogi. W tej jednej, krótkiej chwili, w ułamku sekundy, zatrzymuje się nagle całe twoje życie. Wszystkie plany i marzenia musisz odłożyć nagle na górną półkę i nie wiadomo, czy kiedykolwiek będzie Ci jeszcze dane po nie sięgnąć.
Za młoda na raka
Umówiłam się na mammografię. Wynik nie sugerował niczego złego. Lekarze pocieszali mnie, mówiąc, że jestem przecież za młoda raka. Kazali mi się stawić na kontroli za pół roku. Jednak moja pierś z tygodnia na tydzień wyglądała coraz gorzej. Czułam podskórnie, że nie mają racji, a to co rozwija się we mnie, jest naprawdę groźne. Okropnie się bałam, ale gdzieś obok tego lęku zadziałała moja intuicja, która bardzo często jest z nami wtedy, kiedy znajdujemy się w „sytuacji bez wyjścia”. I tak też było w moim przypadku.
Umiesz liczyć – licz na siebie
Postanowiłam działać na własną rękę. Gdziekolwiek nie poszłam, gdziekolwiek bym nie szukała pomocy, wszyscy lekarze patrzyli na mnie, jak na hipochondryczkę. Mówiłam, że jestem w grupie ryzyka, tłumaczyłam, że dzieje się coś niedobrego, moja zmiana na piersi ma już 4, 5 cm i to jest fakt, a nie żaden wymysł.
Żyłam jak w matrixie, w którym nikt nie jest w stanie mi pomóc, bo nie widzi problemu. Więc na placu boju zostałam ja – kontra mój „niegroźny” guz, i cały tabun ludzi, którzy patrzą na mnie z politowaniem i bezradnie rozkładają ręce.
Niby nic, a jednak…
Pamiętam dokładnie ten dzień. Siedziałam w szpitalnej poczekalni. Spędziłam tam 8 długich godzin, czekając na wynik badania jak na wyrok, a przez ten czas, w mojej głowie panował jeden wielki chaos. To czekanie, to było najgorsze czekanie świata, a wyrok, który usłyszałam, powalił mnie z nóg. Potwierdziły się moje przypuszczenia – miałam raka. Lekarze kazali mi zrobić cały szereg badań płuc, wątroby i innych narządów i dopiero wtedy zrozumiałam, że „to coś” jest rzeczywiście w środku mnie i tam mieszka. Ta świadomość była przerażająca, ale przerażające było również to, że prawie pół roku minęło od wykrycia guza do postawienia diagnozy. Dla chorej osoby, to są całe lata świetlne, ale na szczęście wpadłam w szybką terapię onkologiczną.
Wiedziałam, że nie mam za wiele czasu i że efekty terapii onkologicznej mogą być różne. Wiedziałam, że muszę pozałatwiać swoje sprawy, żeby w razie czego moje dzieci były zabezpieczone. Nie ma nic trudniejszego na świecie, jak rozmowa z własnym dzieckiem o tym, że za chwilę może mnie tu nie być. Zaprosiłam córkę do kawiarni na sok i ciastko, dałam jej kopertę ze wszystkimi papierami z banków, ubezpieczeń i urzędów. Powiedziałam, że jak umrę, to w tej kopercie jest wszystko.
Kwestia psychiki
Uprzedzono mnie, że w ciągu 2 tygodni od chemii mogę pożegnać się włosami, wylecą mi też brwi i rzęsy. Słuchając tego, wiedziałam jedno – nie mogę teraz „siąść psychicznie”. Teraz dopiero zaczyna się prawdziwa walka – walka z własną psychiką, bo kiedy „siada człowiekowi głowa”, siądzie również bardzo szybko cały układ odpornościowy, co przy tej chorobie zmierza tylko w jednym, wiadomym kierunku. Starałam się zaopiekować przede wszystkim sobą, poszłam do kosmetyczki, kupiłam sobie okulary, perukę, kosmetyki… Wiedziałam, że albo wezmę się w garść, albo to będzie koniec.
Bieg, który zmienił wszystko
Choroba która mnie spotkała, zabrała mi wiele. Zabrała mi zwykły, spokojny sen, pewność i poczucie stabilności, w zamian za to, otworzyła moją świadomość i przekierunkowała ją na inne rzeczy. Pewnego dnia wstałam rano z łóżka i pomyślałam, że zorganizuję bieg przeciw rakowi. I tak też zrobiłam. W kwietniu 2018 roku zorganizowałam I edycję biegu w skansenie chorzowskim, pod patronatem zaprzyjaźnionej fundacji, na który zgłosiło się ponad 400 osób.
Zainteresowanie tym tematem było tak ogromne, że stwierdziłam, że będę to robić, ale już w ramach własnej fundacji i tak właśnie powstała Fundacja Oko w Oko z Rakiem, która daje wsparcie pacjentom onkologicznym w aspektach zdrowego odżywiania, aktywności fizycznej i wsparcia psychologicznego. W tym roku odbędzie się już 4. edycja imprezy. Chciałam pokazać wszystkim, że kiedy się chce, można naprawdę wszystko. To nieważne, ile będziemy żyć, ale jak będziemy żyć. Warto przeżyć to życie dla innych, warto im coś dać.
Dlaczego ja?
Wiele razy zadawałam sobie to pytanie. Ta myśl wracała do mnie jak bumerang. Co zrobiłam nie tak w swoim życiu? Za co mam pokutować? Dużo płakałam, dużo miałam w sobie złości, frustracji, obwiniania innych. W okresie kiedy czekałam na wynik po chemii, przyśniła mi się moja babcia, która stoi nade mną z kolorowym parasolem. Czułam, że teraz będzie już tylko dobrze, wiedziałam, że jestem zaopiekowana. Nie myliłam się. Wyniki były bardzo dobre!
Tak, tak, tam w lustrze to już inna Ja
Dziś dbam o siebie bardziej niż przed chorobą. Często rozważam i kalkuluję, czy warto coś zrobić i się w coś angażować, czy może po prostu zwyczajnie odpuścić w imię świętego spokoju. Nie przejmuję się już rzeczami, które wcześniej sprawiały, że od razu „walił mi się cały świat”. Dzisiaj te rzeczy nie mają dla mnie kompletnie żadnego znaczenia.
Choroba przewartościowuje całe życie i sposób myślenia. To banał, ale uczy jednego, aby cieszyć się każdym dniem.
Mówi się, że: „jeśli chcesz oswoić wroga, musisz się z nim zaprzyjaźnić”. Uważam, że to nieprawda. Ja mojego wroga tylko toleruję, bo mam świadomość, że jest w moim ciele na stałe, i w każdej chwili może wrócić ze zdwojoną siłą. Nauczyłam się bycia ostrożną, bo wiem, że z raka nie wychodzi się nigdy, tak samo, jak nigdy się z nim nie zaprzyjaźnię, mimo że dzięki niemu dowiedziałam się przecież, kim jestem.
Rozmawiała Katarzyna Karbowniczek z Centrum Organizacji Pozarządowych w Katowicach, ul. Kopernika 14, 40-064 Katowice.