STRZEMBOSZ: Czym innym jest dostępność dzieł na wolnej licencji z prawem do przetwarzania go przez kogokolwiek, a czym innym dostęp za darmo do dóbr kultury. I za tym drugim się opowiadam.
Pięć lat temu rozpoczęła się dyskusja na temat Obywatelskiej Ustawy Medialnej. Bardzo polecam tym, którzy jej nie znają, a dyskutują o otwartych zasobach, przeczytanie jednego rozdziału tej Ustawy. Rozdziału o Portalu Mediów Publicznych.
Przypomnę, że brzmienie wspomnianego rozdziału było wynegocjowane i zaakceptowane przez środowiska obywatelskie: zarówno pozarządowe, jak i twórcze. Dodam, że ten rozdział budował kompromis dotyczący upowszechniania kultury, a opisane tam rozwiązanie było realne do wprowadzenia.
Istnieje zasadnicza różnica między tym, czy dane dzieło jest dostępne na wolnej licencji, przy jednoczesnym prawie przetwarzania go przez kogokolwiek – na przykład, można mój scenariusz czy wiersz wykorzystać jako ilustrację wystawienia ekskrementów w muzeum. Szanuję wolność twórczą, więc jeśli ktoś chce wystawiać ekskrementy w muzeum, to jego sprawa, ale nie zgadzam się, żeby moje dzieło było do tego użyte, nie chcę być częścią tej wystawy. Nie chcę też, żeby ktoś wziął moje opowiadanie i bez pytania mnie o zgodę przerobił na swój scenariusz.
Czym innym jest natomiast dostęp za darmo do dóbr kultury. I za tym drugim rozwiązaniem ja się opowiadam.
Pieniądze z abonamentu radiowo-telewizyjnego na cyfryzację dzieł istniejących
Dyskusja na temat Obywatelskiej Ustawy Medialnej rozpoczęła się w 2008 roku. Zakładała ona uszczelnienie abonamentu poprzez system ściągania powszechnej opłaty audiowizualnej razem z PIT–em (kwota miała wynosić 8 zł od każdej pracującej osoby, przy czym byłaby odliczana od podstawy opodatkowania dla wszystkich obywateli, czyli realny koszt mniej to więcej 6,50, przy czym najbiedniejsi w ogóle odliczaliby ją od podatku, więc koszt wynosiłby zero). Dzięki temu pojawiałoby się więcej pieniędzy na działania mające na celu odpolitycznienie telewizji, jej uspołecznienie i dekomercjalizację. Idea była taka – pewien konkretny procent abonamentu, procent istotny, bo 25 %, idzie na powstanie i prowadzenie Portalu Mediów Publicznych. Następnie te pieniądze miały być przeznaczane – po pierwsze: na cyfryzację istniejącej kultury; jest bowiem całe mnóstwo polskich dzieł, które są niezcyfryzowane, a co do których nie jest problemem prawnym je udostępnić poprzez media publiczne (o ile nie jest to na otwartej licencji). Po drugie – na upowszechnienie istniejących dzieł na wspomnianym portalu. Nie ma bowiem żadnego problemu, by poprzez taki portal móc zawsze sięgnąć do obejrzenia w streamingu na przykład „Stawki większej niż życie” czy „Kabaretu Starszych Panów”. I to była odpowiedź na pytanie, co zrobić z istniejącymi dziełami, by były dostępne w Internecie.
Siedem lat komercjalizacji dzieła – potem nieodpłatny dostęp w streamingu
Trzeci krok, polegał na tym, że określono okres komercjalizacji dzieła, które powstało za pieniądze mediów publicznych i pieniądze prywatne. Najdłuższy okres komercjalizacji wyłącznej dzieła miał wynosić siedem lat. Chodziło o to, że jeżeli prywatny inwestor daje wspólnie z Polskim Radiem pieniądze na koncert Pendereckiego to następnie przez siedem lat ma wspólnie z Polskim Radiem wyłączność do eksploatacji dzieła na wszystkich polach. Jednak ze względu na to, że przy powstaniu tego koncertu brały udział pieniądze mediów publicznych, to najpóźniej, siedmiu latach ten koncert Pendereckiego miał się pojawić na Portalu Mediów Publicznych w streamingu (przy czym – nadal prawa handlowe do DVD, do sprzedaży za granicę mieli mieć ci, którzy wyłożyli pieniądze na powstanie tego koncertu, a więc w ustalonej proporcji inwestor prywatny i Polskie Radio). Polski odbiorca miał więc mieć prawo, aby wysłuchać lub obejrzeć za darmo najdalej po siedmiu latach, kiedy chce i o której chce wszystko to, na co media publiczne wykładają pieniądze (co nie znaczy, że polski odbiorca miał mieć prawo to nagrać, zrobić swoją okładkę i sprzedawać pod własnym nazwiskiem).
Po trzecie – w ramach Portalu Mediów Publicznych miały także powstać działy dla sztuk, które nie istnieją telewizyjnie czy radiowo. Na to też były specjalne pieniądze. Czyli na przykład, na prezentację instalacji Bałki z Tate Gallery, odpowiednio wcześniej sfilmowaną i zmontowaną. Krótko mówiąc, ten portal miał być silnym narzędziem udostępniania kultury w Polsce. Więcej – były też specjalne pieniądze na promocję wydarzeń kultury. I specjalne, osobne pieniądze na powstawanie dzieł na wolnej licencji. Nie jesteśmy bowiem przeciwko wolnej licencji, ale przeciwko temu, by twórca i producent nie mieli wyboru. Te pieniądze na dzieła na wolnej licencji byłyby pozytywną zachętą dla twórców, by otwierać swoje dzieła, ale bez administracyjnego przymusu.
Ustawa obywatelska była gotowa w marcu 2010. I gdyby Platforma Obywatelska się z niej nie wycofała, to dziś nie byłoby w ogóle tego chorego sporu o otwieranie zasobów. Ani być może wcześniejszego sporu o ACTA w aktualnym kształcie, bo wcześniej uchwalona ustawa determinowałaby polskie stanowisko. Dlatego sugerowałbym powrót do tamtej ustawy i tamtych ustaleń. Moim zdaniem są one dla nas wszystkich najlepszym, a zarazem realnym rozwiązaniem.
Źródło: inf. własna ngo.pl