Ruch kobiecy nie bał się podnoszenia kontrowersyjnych tematów. Już dyskusja wokół podwójnych standardów: jednych dotyczących kobiet i zupełnie innych dla mężczyzn oraz kwestionowanie dotychczasowego rozumienia pozycji kobiety w rodzinie, wywoływała u wielu szok i zdziwienie Jeśli jednak porównać je z zagadnieniami, które dopiero miały dopiero pojawić się w przestrzeni publicznego dyskursu, były to zupełnie niewinne kwestie. Strażnicy moralności jeszcze nie przeczuwali, jak wielkie oburzenie przyjdzie im przeżyć.
Sprawa
rozwodów i praw kobiet do opieki nad dziećmi pojawiała się już
wcześniej, ale właściwie wyłącznie jako szansa na ich wyzwolenie od
męża alkoholika. Z czasem zaczęto dostrzegać także inne powody, dla
których kobieta może uznać rozwód (i mieć do tego prawo) jako
ostateczne potwierdzenie faktycznego rozpadu małżeństwa. To prawo
do podjęcia tej trudnej decyzji, coraz częściej wywodzono z
równości obu płci. Jeśli mąż może zdecydować, że małżeństwo
przestało go satysfakcjonować, to dlaczego żona miałaby być go
pozbawiona? Dlaczego to mężowi, bez względu na jego prowadzenie
się, miałaby być przyznawana opieka nad dziećmi? Dlaczego także
kobieta miałaby po latach opieki nad rodziną, pełnego oddania się
jej, miałaby w momencie rozwodu znajdować się w fatalnej sytuacji
finansowej? Te wszystkie pytania, łamiące dotychczasowe obyczaje,
szokowały, bulwersowały, ale i … otwierały oczy. No właśnie,
dlaczego tak miałoby być nadal? Przeciwników zmian, jak nietrudno
odgadnąć, było całe mnóstwo. I znowu pomysłodawcy i
pomysłodawczynie innych, bardziej sprawiedliwych rozwiązań,
narażali się na kpiny i śmiech. W samym środowisku kobiecym, także
długo nie było zgody na przyjęcie takiej perspektywy. Zmiany,
zwłaszcza zmiany świadomości, potrzebują czasu.
Ale to i tak
nic. Kwestia równych praw małżonków blakła wobec rozpoczynającej
się dyskusji dotyczącej spraw już bezpośrednio związanych z życiem
płciowym. Problem prostytucji, aborcji i kwestie
związane z ciążą i kontrolą urodzeń coraz częściej pojawiały się i
na łamach wydawanych pism, i w wygłaszanych publicznie (z braku
radia i telewizji) wykładach i odczytach. W wypadku poruszania
takich zagadnień dyskomfort odczuwali nie tylko słuchacze i
słuchaczki, ale także dla samych liderek ruchu kobiecego było to
specyficzne doświadczenie. Wychowane w społeczeństwie, gdzie o
seksualności człowieka nie mówi się w ogóle, musiały przekroczyć
liczne tabu, żeby być w stanie podnosić te kwestie w publicznych
dyskusjach. Nie spodziewały się chyba jednak tego, że poruszanie
przez nie tych tematów – ważnych przecież dla kobiet – zostanie
potraktowane przez ich przeciwników jako domaganie się swobody
seksualnej, żeby nie powiedzieć rozpusty. Bardzo szybko te z
liderek ruchu, które miały odwagę mówić o kontroli urodzeń i równej
odpowiedzialności kobiet i mężczyzn, zostały okrzyknięte
rzeczniczkami „wolnej miłości” i odsądzone od czci i wiary. Ten
argument, sformułowany w 1868 roku miał powracać jeszcze nie raz.
Hasło „wolnej miłości”, której rzekomo domagał się ruch kobiecy,
pojawiło się nie tylko w 1910 roku, w czasie kolejnej rundy walki
o równe prawa, ale także w czasach, które już
nie są tak odległe – np. w 1970 roku. Kobiety, które uważały, że
równe prawa dotyczą nie tylko sfery politycznej, ekonomicznej i
społecznej, ale wchodzą także w obszar życia prywatnego małżonków i
partnerów, oraz miały odwagę publicznie głosić takie poglądy,
uznawano za bezbożne, grzeszne i zdemoralizowane. Żeby mówić o tych
kwestiach, trzeba było uzbroić się w cierpliwość i odporność na
ataki oraz przygotować na społeczne
potępienie.
na podstawie:
“Women together. A history in documents of women’s movement in
the United States”, Judith Papachristou,
1976.
Jestem
kobietą! Wydaje się, że to niewinne oświadczenie. Wypowiedziane
zwyczajnie, bez dumy, zażenowania, po prostu: jestem kobietą. Może
nawet zbędne, bo potwierdzające to, co i tak widać. Czy zawsze było
tak było? No właśnie! To ciekawy wątek.
Organizacje kobiece, a zwłaszcza feministyczne, doskonale znają
historię ruchu kobiecego. Wiedzą, ile już udało
się osiągnąć i co jeszcze zostało do zrobienia, żeby to proste
oświadczenie nie niosło ze sobą zbędnych konotacji, żeby nie
dzieliło, nie wskazywało z góry miejsca w hierarchii społecznej.
Dla pozostałych, tych, którzy mają szczęście, że są kobietą albo to
szczęście, że są mężczyzną, ale nie zajmują się tą problematyką na
co dzień, ta historia przemian świadomościowych,
nawet jeśli amerykańska, też może być
ciekawa.
Przedruk, kopiowanie, skracanie, wykorzystanie tekstów (lub ich fragmentów) publikowanych w portalu www.ngo.pl w innych mediach lub w innych serwisach internetowych wymaga zgody Redakcji portalu.
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.