FRĄCZAK: Wiele osób z organizacji uważa, iż to, że dzięki ustawie o działalności pożytku publicznego nie konkurujemy z biznesem i administracją jest czymś korzystnym. Ja mam wątpliwości!
Nie ma wątpliwości, że świadczenie usług publicznych na zlecenie administracji publicznej jest jednym z głównych źródeł finansowania organizacji pozarzadowych. Jednak wydaje się, że ta sfera działalności obywatelskiej wcale nie jest tak oczywista jakby się mogło wydawać. Dotyczy to dwóch zasadniczych kwestii: odpowiedzialności i konkurencji.
Zmiana powinna dotyczyć nie tyle prawa (które zmienić można stosunkowo łatwo), ale pewnej filozofii działań administracji. Państwo ma określone obowiązki wobec obywateli, które musi wykonać (wynika to przede wszystkim z konstytucji). Musi np. zapewnić pomoc lekarską, powszechną edukację. Oczywiście ma też zadania, które nie są wprost obowiązkowe, ale wynikają np. z oczekiwań obywateli. Nie w każdej gminie musi być muzeum, ale być może.
Granica między tym, co obowiązkowe (należy się obywatelom) a tym co fakultatywne (zależne od dostępnych zasobów i potrzeb obywateli) nie jest dostatecznie jasna – szczególnie jeśli chodzi o jakość. Ale określenia standardów usług brakuje nie tylko organizacjom, lecz przede wszystkim jednostkom podległym administracji.
Dla mnie sprawa jest jasna. To co jest w obowiązkach państwa powinno być w całości finansowane (czy to w formie zlecania, zgodnie z ustawą o finansach publicznych, lub powierzania, zgodnie z UDPPiW, czy też pełnej refundacji).
To co nieobligatoryjne – może być dofinansowane. Taki podział wydaje się uzasadniony. Państwo (administracja) ma obowiązek sfinansować w całości outsourcingowane zadania obligatoryjne, bo – jak już pisałem wcześniej wielokrotnie – wymaganie wkładu własnego w realizacji obligatoryjnych zadań państwa jest niczym innym, jak nakładaniem dodatkowego podatku.
Jeżeli uznamy to podejście za słuszne, to musi się zmienić nastawienie do konkursów grantowych ogłaszanych zgodnie z UDPPiW. Musimy wyraźnie oddzielić wystandaryzowane usługi publiczne realizowane przez organizacje od działalności obywatelskiej, która wynika z samoorganizacji i działania na rzecz zaspokajania dodatkowych potrzeb mieszkańców (czy to całego kraju czy poszczególnej gminy).
Musimy dokładnie określić, co w oparciu o wpływy z podatków musi dostarczyć nam administracja i co jest oddzielone od obszaru naszej wolności, którą – o ile uzna to za słuszne z punktu widzenia dobra wspólnego – może nam ta sama administracja dofinansować. Jeżeli tego nie zrobimy, nigdy nie skończą się dyskusje czy Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy to ratunek dla chorych, czy dla chorej administracji służby zdrowia.
Jednak jeśli uznamy, że administracja powinna oddzielić powierzanie swoich zadań od wspierania aktywności mieszkańców, pojawia się pytanie o konkurencję? Czy istnieje jakiś powód, dla którego to organizacje, a nie sam samorzad, czy po prostu biznes ma realizować zadania publiczne? Uchwalona w 2003 roku Ustawa o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie mówiła, iż organy administracji publicznej prowadzą działalność w sferze zadań publicznych we współpracy z organizacjami pozarządowymi, a współpraca ta odbywa się m.in. na zasadach, uczciwej konkurencji. W nowelizacji z 2009 rpku zasada ta pozostała, ale zmieniło się znaczenie uczciwej konkurencji. Bowiem do 2009 roku w konkursach mogły brać udział, przynajmniej teoretycznie, "jednostki organizacyjne podległe organom administracji publicznej lub przez nie nadzorowane". Ale przecież nie w tym rzecz, że zapis ten był właściwie martwy. Chodzi o to, że filozofia ustawy sprzed 2009 roku, dopuszczała konkurencję między organizacjami a jednostkami administracyjnymi podległymi administracji publicznej.
Oczywiście części organizacji taki pomysł się podobał (będziemy mogli przejąć przynajmniej część działań, które nieudolnie realizują domy kultury czy szkoły), inni byli ich gorącym przeciwnikiem (w konkursie zawsze zwycięży jednostka administracyjna, działająca przecież w ramach tej instytucji, która ogłasza konkurs). Jak już się rzekło, nie dane było się nam przekonać o tym, jak wyglądałaby ta uczciwa konkurencja, bo prawodawca, zmieniając ustawę, wolał rozwiązać problem ograniczając możliwość uczestniczenia w konkursach ogłaszanych w oparciu o UDPPiW.
Wiele osób z organizacji uważa, iż to, że dzięki ustawie o działalności pożytku publicznego nie konkurujemy z biznesem i administracją jest czymś korzystnym. Ja mam wątpliwości! Z punktu widzenia odbiorcy usług publicznych liczy się przede wszystkim jakość. Jeżeli tę jakość zapewni nam biznes, to wydaje mi się wskazane, aby to on realizował daną usługę. Jasne, że w przetargach powinna się liczyć nie tylko cena, że w wielu przypadkach swoiste klauzule społeczne powinny wspierać w konkurencji oddolne, społeczne inicjatywy. Jednak zasada powinna być jasna: lepsza usługa, a nie forma prawna. Co zyskujemy? To, że jeżeli realizujemy zadania publiczne w oparciu o konkurencję, możemy nie tylko pokrywać nasze koszty, a także walczyć o nadwyżkę, o oszczędności. Możemy wzmacniać nasze organizacje, uniezależniać się, mieć własne środki.
Gdyby możliwe było takie podzielenie finansów publicznych, by jasne było, co robimy zamiast państwa (i za co należy nam się wynagrodzenie), a co jest domeną naszej obywatelskiej inwencji (i co z własnej, nieprzymuszonej woli dokładamy do wspólnego dobra). Co jest zlecaniem zadań, a co twórczością obywatelską? Moglibyśmy oddzielić działalność obywatelską od przedsiębiorczości społecznej.
Jedno i drugie jest potrzebne. Jedno i drugie, jak sądzę, może być doskonale realizowane przez organizacje pozarządowe. Jednak każdą z tych rzeczy należy realizować w inny sposób.
Jednak w kontekście konkurencji warto zrobić jedno zastrzeżenie. Równość szans to nie zawsze tylko formalny brak dyskryminacji. To często dostosowanie warunków, aby wszyscy mieli równe szanse. Dla organizacji często wymogi formalne (chociażby odpowiedni zapis w statucie), konieczność wnoszenia wkładu własnego, czy w końcu brak możliwości pokrywania kosztów administracyjnych jest często powodem, że w istocie niektóre źródła finansowania są dla nich niedostępne.
Równość dostępu do środków to nie wolna amerykanka, gdzie wygrywają silniejsi, czy też zasada "dać wszystkim po równo". Równość dostępu to sensowne, oparte na zasadzie pomocniczości i dobra wspólnego inwestowanie w realizacje zadań publicznych. To sztuka zarządzania, a nie kwestia prostej administracji. Konkurencja powinna pomagać nam, organizacjom znaleźć swoje miejsce, które nasze kompetencje i przewagi rynkowe pozwolą zagospodarować z korzyścią dla społeczeństwa.
Piotr Frączak – Fundacja Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego, Ogólnopolska Federacja Organizacji Pozarządowych
Źródło: inf. własna