Redakcja portalu Ekonomia społeczna.pl prosi swoich autorów, by unikać „nowomowy”. Pojawiła się świadomość jej powstania – to już nieźle – pisze Zbigniew Drążkowski w felietonie dla Ekonomiaspoleczna.pl
Przyznam, że mam alergię na tę „nowomowę” od zarania jej tworzenia. Widzę podobieństwa pomiędzy politycznie poprawnym językiem PRL-u i tym, którego używamy w komunikacji przy operacjonalizacji wytycznych programów w zakresie wparcia rozwoju ekonomii społecznej w Polsce. Nie chcę być posądzony o protekcjonalny ton, ale z zainteresowaniem przyjąłbym wyniki porównawczych badań.
A pan gada gada gada
Sposób porozumiewania się wewnątrz sektora wypracowany przez dziesięć lat polskiej ekonomii społecznej spowodował, że pozostała część społeczeństwa traktuje go z rezerwą. Dlaczego wzruszamy ramionami słysząc o ekonomii społecznej? Mam wrażenie, że zostaliśmy nią „zaatakowani”. Odmieniana jest przez wszystkie przypadki, na wyrywki, w nocy o północy. Reakcją na taki atak jest obrona i podejrzliwość. O co tak naprawdę chodzi?
Może w ekonomii społecznej czai się podstęp? Przecież mówią o niej politycy, a do nich od dawna nie mamy zaufania. Albo urzędnicy: czy ich cokolwiek naprawdę obchodzi? Znamy takich, którzy mają słuszne poglądy służbowe, a prywatnie w nic nie „wierzą”. Trenerzy i konsultanci? Przecież oni za gadanie biorą pieniądze, mają w tym swój interes i bronią go – czasem nawet wbrew interesowi ekonomii społecznej.
Trudne pytania
W moim regionie było kilka tzw. podmiotów ekonomii społecznej, ale aż piętnaście Ośrodków Wspierania Ekonomii Społecznej (OWES-ów). Podobno to urzędnicy z Brukseli wymusili decyzję, by w województwie lubelskim działał jeden Regionalny OWES. Chyba zachwiały się proporcje, nie sądzicie? Tym bardziej, że za tym idą pytania o sukcesy. Ich miarą są przecież udane przedsięwzięcia: ile z nich się funkcjonuje, a ile okazało się porażką? Ile spółdzielni socjalnych sprowadziło swoją działalność do organizowania kolejnych szkoleń, warsztatów i konferencji, mających przekonać do czegoś, z czym same sobie nie poradziły? Czy statystyka nie kompromituje samej idei?
Pamiętam rysunek bodajże Andrzeja Mleczki umieszczony w „Gazecie Wyborczej” w latach dziewięćdziesiątych: na chodniku miejskim siedzi początkujący przedsiębiorca (przypominam, że chodnik w tym okresie był najpopularniejszym miejscem na robienie biznesów) i zarabia, sprzedając ulotkę Jak przestać być bezrobotnym? Na następnym rysunku, siedzi na chodniku inna osoba, która nabyła wcześniej tę broszurkę i… sprzedaje jej kopie. Żeby wyjść z bezrobocia trzeba zacząć pracować; żeby zbudować jakąkolwiek firmę, także społeczną, trzeba rozpocząć działalność gospodarczą, a nie – jeszcze przed jej podjęciem – opowiadać o niej na konferencjach.
Niepoprawnie, bo po prostu
Zwykle początek działalności wiąże się z konkretną potrzebą i osobistą motywacją osób. Dobrym przykładem jest powstanie pierwszej wspólnoty Emaus, a następnie ruchu, który przyjął rozmiary Ruchu Światowego.
W Paryżu, w 1949 roku, katolicki ksiądz, L’Abbé Pierre (Henri Groué), utworzył pierwszą wspólnotę „Emaus”. Zamieszkało w niej kilkunastu mężczyzn pozbawionych dachu nad głową. W początkowym okresie, źródłem ich utrzymania była dieta poselska L’Abbé Pierre’a.
Kiedy odszedł z polityki, wspólnota straciła źródło utrzymania.
Któregoś ranka, podczas śniadania kompanionowie (tak się nazwali członkowie wspólnoty) omawiali coraz bardziej palący temat: za co żyć? Przede wszystkim zaprotestowali przeciwko żebractwu. Jeden z nich powiedział do L’Abbé Pierre’a: zakazujesz nam żebrać, ale ja ciebie widziałem, jak żebrzesz na Champs Elyseé – dla nas. Nie pozawalamy ci – chcemy pracować!
Zaczęli rozmawiać na temat możliwości pracy i zarabiania pieniędzy. W trakcie rozmowy. jeden z kompanionów powiedział zdanie, które do dziś jest podstawą dla biznesu w prawie wszystkich, przynajmniej europejskich wspólnotach Emaus: jeśli mężczyzna jest zdrowy i nie pije, nie ma sposobu, żeby się nie utrzymał ze zbieractwa – makulatury, złomu, szmat i butelek.
Do dziś dnia nazywani są we Francji chiffoniers (szmaciarzami lub, jeśli komuś zależy na bardziej eleganckim języku, gałganiarzami).
Dziś zbiórka tzw. surowców wtórnych wykonywana jest raczej ze względu na ochronę środowiska i sentyment do początków niż ze względów ekonomicznych. Świetnie sprzedają się jednak używane meble, sprzęt AGD, RTV, artykuły gospodarstwa domowego, bibeloty i wiele innych przedmiotów, które członkowie wspólnot otrzymują bezpłatnie od swoich klientów.
Dochody wspólnot pozwalają finansować wszystkie koszty ich utrzymania, a nadwyżki przeznaczane są na pomoc dla innych, pozostających w sytuacji wykluczenia. Często są to znaczne pieniądze.
Modelowanie rzeczywistości
W tej historii mamy wszystko, co przewiduje teoria ekonomii społecznej: lidera (L’Abbé Pierre), grupę osób zagrożonych wykluczeniem (wspólnota Emaus), demokratyczną formę podejmowania decyzji (demokracja wspólnotowa), pomysł na biznes (zbiórka surowców wtórnych), zdefiniowane dobro wspólne i cel przeznaczenia zysków (utrzymanie wspólnot), integrację ze środowiskiem lokalnym, wspieranie innych projektów (doraźne akcje, ale także międzynarodowe programy solidarnościowe, realizowane przez wspólnoty).
Czego wówczas nie było? Teorii i filozofii, środków wspierających, biurokratycznych narzędzi rozwoju, ale też i barier, wskaźników mierzalności rozwoju itp. Zapewne podobieństw i różnic znalazłoby się więcej, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że te podobieństwa i różnice są w dużej mierze zwierciadlane (tzn. na opak), a rzeczywistości społeczne i gospodarcze wzajemnie wobec siebie odwrotne.
Żeby wyrazić się jasno: rozumiem przez to, że dziś stoimy na głowie. Zbudowaliśmy teorię, stworzyliśmy formalno-prawne podstawy, posiadamy nawet tzw. instrumenty finansowe i jeszcze parę innych rzeczy i… nie działa…
P.S. Zainteresowanym tematem politycznej poprawności języka polecam wywiad Katarzyny Wężyk z socjologiem Frankiem Ferudim, który ukazał się w Magazynie Świątecznym „Gazety Wyborczej” z dnia 12-13 lipca 2014.
Zbyszek Drążkowski dla Ekonomiaspoleczna.pl
Źródło: ekonomiaspoleczna.pl