„W spółdzielni każdy może mieć inny punkt widzenia i trzeba się z tym liczyć” – mówi Adrian Dołęgowski ze spółdzielni socjalnej OSA. Niewątpliwie problem demokracji w spółdzielniach jest testem dojrzałości ich członków i wyzwaniem zarówno dla potencjalnych liderów, jak dla jednostek pozbawionych cech przywódczych. Bez świadomości zasad spółdzielczych, trudno jest dobrze funkcjonować - pisze Ignacy Strączek w tekście dla Ekonomiaspoleczna.pl.
Wszystko zaczyna się od ludzi!
Jak Lech z Manchesterem
Czy słabość spółdzielni socjalnych nie jest przypadkiem zwielokrotnioną sumą słabości ich członków? W tym ujęciu progres jawi się jako wartość dodana, a regres to nic innego, tylko efekt kuli śniegowej. Przypomina się tu przykład z podręcznika do logiki: na pytanie, czy zdaniem prawdziwym jest twierdzenie, że orkiestra złożona z samych dobrych muzyków będzie dobrą orkiestrą, należy odpowiedzieć przecząco.
Podobnie dzieje się w przypadku złożonych z samych gwiazd, wycenianych na setki milionów euro zespołów piłkarskich. Manchester City przegrał z Lechem Poznań – zespół z przeciętnej ligi polskiej, którego piłkarze ze sobą współpracują, może pokonać zbiór niezwykle drogich indywidualistów.
„To dwie różne sprawy – pisze Frączak – możemy mieć ludzi o wysokich umiejętnościach, zaangażowanych, uczących się, ale nieumiejących współpracować, konfliktowych. Możemy mieć też wspaniały zespół, którego jedyną zaletą będą koleżeńskie relacje, ale który składać się będzie z ludzi, którzy mają – jak to się mówi – dwie lewe ręce, którzy nie będą się angażowali w inne działania poza towarzyskimi relacjami”.
Kto za to odpowiada?!
Często podaje się przykład przyszłych spółdzielców, którzy dobrze się czują razem na szkoleniu, zawierają przyjaźnie, a potem w obliczu problemów nie potrafią współdziałać. Taki los spotkał Spółdzielnię Socjalną „Bilard” z warszawskiego Ursynowa.
Spółdzielcy szybko zaczęli dopytywać, dlaczego tak mało zarabiają, dlaczego są ciągłe problemy z Zarządem Gospodarowania Nieruchomościami, czemu czekając na decyzję urzędników, stracili już połowę dotacji z Unii Europejskiej i czy będzie trzeba ją zwracać? I chwilę później: kto za to wszystko odpowiada? Prezes? Ale prezesem Ala miała być tylko z nazwy. Bo w spółdzielniach obowiązuje zasada równości. Przecież wszyscy wnieśli ten sam wkład! A właściwie, dlaczego Ala się tak szarogęsi, przecież prezesem mógł zostać każdy!? Równość jest…
Zdzisiek nic nie robi, Jarek znów nie przyszedł do pracy. Gdzie sto pięćdziesiąt lat tradycji polskiej spółdzielczości? Gdzie Żeromski, gdzie Społem? Teraz to Zdzisiek ma gdzieś Żeromskiego. Idzie na osiedle posiedzieć z kolegami. Popatrzy jak dzieci w piłkę grają. Ala z Jurkiem jeszcze powalczą z ZGN-em, a Marysia z Basią mają przyjść o jedenastej, bo wcześniej i tak nie mogą.
„Ja” potem „wy” i liberum veto
Spółdzielnia socjalna „Bilard” jest fikcyjna, ale prowadzone przez jej członków dialogi i modele zachowań są prawdziwe, zaczerpnięte z wielu opowieści o różnych nieudanych przedsięwzięciach. To „typ idealny” spółdzielni, która została utworzona przez nieznających się wcześniej ludzi. Jej członkowie byli długotrwale bezrobotni, a połączono ich częściowo przypadkowo na szkoleniu w jednej z warszawskich instytucji wsparcia ekonomii społecznej.
Członkowie „Bilardu” nie rozumieją idei demokracji spółdzielczej. To nie demokratyczne zarządzanie, solidarność i wzajemna pomoc są dla nich najważniejsze. Przede wszystkim boją się, że będą musieli zwracać dotację. Dlatego przyjmują formę przetrwalnikową: Spółdzielnia, prawie nie zarabiając, ma z pomocą ośrodka wsparcia ekonomii społecznej przetrwać rok od założenia, by nie zwracać publicznych pieniędzy.
Po pierwsze zaufanie!
Znamienne jest, że opisani tu spółdzielcy pytają, kto za to wszystko odpowiada. A jednocześnie chcą przeforsowywać swoją wolę, powołując się na zasadę równości. Z jednej strony widzimy tęsknotę za centralnym modelem zarządzania właściwym wielkim zakładom pracy, z drugiej tendencję do anarchii, która pozwala budować poczucie własnej wartości i realizować egoistyczne interesy.
Maksymalna kwota dwudziestu tysięcy złotych z dotacji to suma, którą większość z otrzymujących ją wykluczonych nigdy nie dysponowała. Można więc przypuszczać, że jest dla nich narzędziem, podwyższenia statusu, pcha ich w stronę zamożności. Tyle, że są to pieniądze mające służyć działalności spółdzielni, a nie budowaniu prywatnego prestiżu.
„O kapitale społecznym decyduje w dużym stopniu poziom zaufania. Jeżeli nie będziemy tracić czasu na wzajemne sprawdzanie, pilnowanie, czy każdy wykonuje swoją robotę najlepiej jak potrafi, to poświęcimy więcej wysiłku na te działania, które spowodują, że nasza firma osiągnie sukces. Jak tego dokonać?
Po pierwsze poznać się bliżej, po drugie robić wiele rzeczy wspólnie, po trzecie zapewnić ciągły przepływ informacji, aby z powodu jakichś nieporozumień nie doszło do konfliktów i spadku zaufania” – pisze Frączak. A potem dodaje: „To wszystko powinno dziać się na długo, zanim zaczniecie razem pracować”.
Dokładnie odwrotnie było w przypadku „Bilardu”. Spółdzielcy poznali się na szkoleniu. Zostali skojarzeni przypadkowo. Nic nie robili wcześniej wspólnie, a na szkoleniu ograniczali się do wspólnych rozmów dotyczących błahych tematów i udziału w zajęciach.
Nawet na przerwach nie przebywali razem. Zdzisiek z Jurkiem studiowali rubrykę sportową dziennika „Metro”, a Ala z Marysią i Basią stały zawsze przy automacie z kawą. Zebrań nie robili, więc przepływu informacji nie było. Narosły wzajemne podejrzenia. Podczas remontu Zdzisiek podkradł materiały budowlane, więc pozostali odebrali mu klucz. A remont zaczął się od wielkiej kłótni czyjego szwagra zatrudnić, bo każda z kobiet miała szwagra, który znał się na budowlance. Spółdzielnia, prawie nie zarabiając, przetrwała z pomocą ośrodka wsparcia ekonomii społecznej rok i nie musiała zwracać pomocy publicznej.
Emma, czyli znajomi i ich problemy
Zdarza się, że problemy pojawiają się także w dobrze funkcjonujących spółdzielniach prowadzonych przez ludzi świadomie wybierających tę formę przedsiębiorczości, jak w przypadku spółdzielni socjalnej „Warszawa”, która prowadzi hostel Emma.
Eko-hostel Emma mieści się przy Wilczej 25/4. Docieram tam w sobotę rano. Jest 9.15. Dzwonię do Jacka. Nie odbiera. Dzwonię do drzwi. Nic. W końcu w słuchawce odzywa się Jacek. Przeprasza, ale będę musiał trochę poczekać. Właśnie okradli im magazynek.
W niewielkiej jadalni znajduje się piec kaflowy, na nim wisi plakat Watch docs. Dwa wpadające na siebie psy anonsują festiwal filmów poświęcony problemowi praw człowieka. Jedzenie jest z eko-gospodarstwa. Po jadalni krąży jakiś pracownik naukowy koło pięćdziesiątki. Prosi Jacka o fakturę. Jakaś turystka z Azji je płatki śniadaniowe. Potem boso przychodzą Francuzi – oboje w czerni. Po nich pojawiają się Rosjanie – żywo żartują chyba z Polkami, ale nikt tu poza obsługą nie mówi po polsku.
– Najpierw było nas pięcioro. – opowiada Katarzyna Szczepkowska – Gośka i Lukas to była para, Piotrek to szwagier Gośki, on znał się na budowlance, Jacek mieszkał z Lukasem i Gośką na skłocie, ja znałam Jacka z feministycznego kolektywu UFA, do UFY dołączyła Gośka i to ona mnie wciągnęła do spółdzielni.
„Hostel Emma to nie tylko miejsce noclegowe, ale również idea. Powstał z inicjatywy grupy znajomych, którzy i które od wielu lat zaangażowani i zaangażowane są w różnego rodzaju ruchy i organizacje wolnościowe i równościowe. Zakładając to miejsce chcieliśmy i chciałyśmy pokazać, jak ideały życiowe można łatwo wcielić w praktykę. Nazwa hostelu wiąże się z naszą inspiracją Emmą Goldman, działaczką społeczno-polityczną, anarcho-feministką z przełomu wieków XIX i XX”.
Konsensus nie demokracja
Warto zauważyć, że członkowie spółdzielni „Warszawa” określeni zostali mianem jej pracowników. Nie ma tu miejsca na prezesów i wiceprezesów. Demokracja wydaje się być w tym przypadku nie tylko przemyślana, ale także ugruntowana.
Co tydzień odbywają się zebrania, omawiane są na nich najważniejsze kwestie. Czas trwania zebrań jest z góry określony, podobnie jak czas, w którym należy omówić konkretne problemy. Zawsze jest też osoba, która pilnuje kolejności wypowiedzi. Dzięki temu uczestnicy zebrania nie wchodzą sobie w słowo.
Nie ma stałego moderatora. Najczęściej ktoś się zgłasza do prowadzania zebrania, a ktoś inny proponuje, że napisze raport. Żeby nie marnować czasu spółdzielcy z Emmy przed każdym zebraniem przygotowują listę tematów, które zamierzają poruszyć na danym spotkaniu. Decyzję podejmuje się w trakcie głosowania, żeby jakieś rozwiązanie zostało przyjęte, wszyscy muszą je poprzeć. Jeżeli ktoś nie daje się przekonać, temat zostaje przesunięty na kolejne zebranie. – To nie jest demokracja, to jest konsensus – podsumowuje Katarzyna.
Wypalenie i mediacje
– Remontowaliśmy tutaj wszystko od zera. Nie jest łatwo odejść z miejsca, które się współtworzyło. Ja, zanim przystąpiłam do spółdzielni, nie spędzałam w pracy aż tyle czasu. Ostatniego dnia przed otwarciem „góry” pracowaliśmy 24 godziny albo i dłużej. Nosiliśmy gruz, wierciliśmy, to była ciężka praca fizyczna (…) Na początku byliśmy nakręceni, ale to wszystko z czasem osłabło – tłumaczy moja rozmówczyni.
Wydawałoby się, że tak dobrze skonstruowany mechanizm nie może przestać dobrze funkcjonować. Jednak już na początku widać było pierwsze symptomy, które w późniejszym czasie przerodziły się w realne problemy.
W pewnym momencie potrzebne stały się mediacje. W ich organizacji pomogła Fundacja Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych. Mediacje trwały 13 godzin. Dzięki nim wyznaczony został kierunek zmian, które mają poprawić komunikację w zespole. Przyniosły efekty, ale nie można powiedzieć, że wszystko wróciło do normy.
OSA
W ofercie spółdzielni remontowo-alpinistycznej OSA uwagę przykuwa punkt „Uwaga! Profesjonalnie – bezpiecznie i szybko – usuwamy gniazda niebezpiecznych owadów”. Poza tym myją okna, uszczelniają dachy, zajmują się wyburzaniem ścian, drobną hydrauliką i tak dalej. W 2013 roku wreszcie mają ciągłość zamówień.
Z Adrianem Dołęgowskim umawiam się na placu robót. Ustalamy, o czym będziemy rozmawiać: demokracja w spółdzielniach socjalnych. Konflikty? Właśnie jest jeden.
Jeden komputer i szanse dla pięciu
W spółdzielni jest jeden komputer. Teraz trzeba zająć się dokumentami i mój rozmówca go potrzebuje. Drugi ze spółdzielców nie korzystał z komputera, kiedy ten był wolny, a teraz chce go używać. Tyle że pracy nie można odłożyć na później, ponieważ pewne sprawy już zdążyły się nawarstwić. Trzeba reagować. Co więcej, powstały wątpliwości, czy ten drugi członek będzie korzystał z komputera tak, jak powinien, czyli dla dobra spółdzielni.
Docieramy na poddasze przedwojennej kamienicy. W ciemnym, niskim pomieszczeniu świecą się punktowe światła. Słychać urywany, przenikliwy dźwięk wkrętarek i głuchy odgłos upadającego na podłogę karton-gipsu. Członkowie spółdzielni docieplają strych.
Jeżeli zaplanują jakiś etap, pracują, dopóki nie skończą, na przykład 10–12 godzin dziennie. Ale mają ten komfort, że sami o tym decydują. Jedynym czynnikiem zewnętrznym jest termin. Dostrzegają zalety samostanowienia.
Mój rozmówca twierdzi, że nie byliby wstanie założyć własnej firmy. – Ruch spółdzielczy daje szansę każdym pięciu osobom, które są w stanie się dogadać i stworzyć coś razem, zrealizować swoje marzenie i mieć firmę – podkreśla. Zauważa też, że prywatny przedsiębiorca może wszystkim zarządzać sam. A oni muszą dyskutować.
Nauka demokracji i volkswagen transporter
W OSIE decyzje podejmowane są wspólnie, a zyski dzieli się równo. Zdarza się, że problemem staje się kwestia podziału obowiązków. Z jednej strony dochodzi do wyładowań, z drugiej wszyscy mają świadomość, jak ważna jest wzajemna pomoc. Jeżeli komuś coś nie wychodzi, zastępuje go druga osoba.
– Naszym celem jest to, żeby działać – po prostu. I to jest czynnik nadrzędny, który pozwala wyciszyć wszystkie konflikty – podsumowuje Adrian.
Członkowie OSY, zanim założyli swoją spółdzielnię, niewiele wiedzieli o ruchu spółdzielczym, dziś jednak chcieliby się w niego bardziej włączyć. Współpracują z innymi spółdzielniami, choćby przy szukaniu zleceń.
Schodzimy na dół wyjmujemy z samochodu Adriana ponad trzymetrowe deski. Adrian na początku nie chce, żebym mu pomagał. W końcu się zgadza. Kiedy zmierzamy w stronę klatki, opowiada mi o kolejnych zleceniach, które realizowali: liny, kolce, czyli zabezpieczenia przeciw ptakom, odśnieżanie, obróbka blacharska. Na razie robotnicy z OSY jeżdżą swoimi samochodami, chcą jednak kupić większy. Ale na to muszą odłożyć mniej więcej 15 tysięcy.
Zrozumieć spółdzielczość
Jeżeli istnieje istota demokracji spółdzielczej, z pewnością wyrażają ją słowa prezeski Chrześcijańskiej Spółdzielni Socjalnej „Nasz Domek” Urszuli Tuszyńskiej, która tłumaczy, że w momencie, gdy prezes spółdzielni socjalnej poczuje się prezesem, wtedy kierowaną przez niego organizację czeka już tylko regres. Ważne jest, by członkowie spółdzielni rozumieli ideę zawartą w nazwie tej organizacji. Wybierając bowiem tę formę aktywności, decydują się działać wspólnie i dla dobra wspólnego, a nie dla dotacji.
Piotr Frączak w swoim poradniku przypomina: „Żeromski wymyślił nazwę Społem dla spółdzielni spożywców. Społem znaczy razem. Od tego »razem« nie uciekniemy, szykując odpowiedzi, czym jest spółdzielnia”. Społem znaczy „razem” – te słowa powinni powtarzać sobie wszyscy spółdzielcy. A przede wszystkim ci, którzy nieustannie szukają wokół siebie winnych.
Ignacy Strączek dla Ekonomiaspoleczna.pl
Źródło: ekonomiaspoleczna.pl