W czasach, które część z czytelników może jeszcze pamiętać, krążył następujący kawał: czym różni się demokracja od demokracji socjalistycznej? Odpowiedź brzmiała: tym, czym krzesło od krzesła elektrycznego. No cóż, istotnie przymiotniki mają znacznie. Mnożą się pytania – czym różni się sprawiedliwość od sprawiedliwości społecznej, gospodarka od społecznej gospodarki rynkowej, przedsiębiorstwo w ogóle od przedsiębiorstwa socjalnego, a czym wreszcie ekonomia od ekonomii społecznej. Czy jest to tylko manipulowanie i psucie oryginalnych znaczeń słów?
W przypadku ekonomii społecznej wierzę, że tak nie jest, choć i
tu łatwo pomylić psucie rynku z istotnymi i sensownymi
modyfikacjami "czystych" jego form. Fundamentem ekonomii społecznej
pozostaje rynek, ale taki, który nie jest zorganizowany wyłącznie
wokół zasady maksymalizacji zysków jednostek, ale tak jak chcieli
tego zresztą klasycy (a jakże - liberalnego modelu) wokół
"bogacenia się narodów". Można powiedzieć, że chodzi o rynek, który
jest instrumentem, narzędziem, ale nie celem samym w sobie.
Ekonomia społeczna nie ignoruje rynku i nie próbuje oszukać jego
reguł, ale jednocześnie nie fetyszyzuje go i nie czyni z niego
jedynego kompasu dla własnych działań. W sposób uczony można
powiedzieć, że chodzi o właściwą relację między racjonalnością
substancjalną i instrumentalną (Weber), a mówiąc prościej, że
ważniejsze jest pytanie po co? niż pytanie jak? A jakby i to
rozumowanie było za trudne, to można powiedzieć, że chodzi o to, by
"pies machał ogonem, a nie odwrotnie".
Pojęcie ekonomii społecznej jest bardzo szerokie. Należą do niego takie instytucje, jak ubezpieczenia wzajemne, organizacje wzajemnościowe, szczególne typy banków, fundusze poręczeniowe, spółdzielnie, przedsiębiorstwa społeczne i socjalne, agencje rozwoju regionalnego, stowarzyszenia, fundacje, wreszcie różnego rodzaju nieformalne "rynki wymiany". Wszystkie powyższe instytucje łączy uczestnictwo w systemie ekonomicznym, jednak wszystkie one specyficznie wychodzą z założenia, że istotna zasadą, organizującą rynek może być w pewnych sytuacjach nie tyle równość (w znaczeniu jakie nadały mu eksperymenty lat komunizmu) i nie wolność (w libertariańskim znaczeniu), ale braterstwo i solidarność.
Pojęcie ekonomii społecznej w krajach Unii Europejskiej traktowane jest dość szeroko: zawiera w sobie m.in. spółki, towarzystwa wzajemne, przedsiębiorstwa socjalne, banki etyczne oraz stowarzyszenia i fundacje (tradycyjnie określane mianem III sektora). W sumie przyjmuje się, że jest to łącznie około 900. 000 różnego rodzaju podmiotów, wytwarzających około 10% PKB w Europie. Ten rodzaj działalności dotyka większości sfer życia społecznego. Trudno mówić o jednym europejskim modelu ekonomii społecznej, tak jak trudno mówić o europejskim modelu polityki społecznej. Mamy raczej do czynienia z poszukiwaniem modeli narodowych (irlandzki - Local Development Agencies, włoski - spółdzielnie socjalne, portugalski - CERCI, fiński - spółdzielnie pracownicze, holenderski - program rozwoju sąsiedzkiego, francuski - SCIC itd.) mogą być źródłem inspiracji dla poszukujących własnych rozwiązań. Także kształt warunków brzegowych, w szczególności prawnych, dla rozwoju ekonomii społecznej jest bardzo zróżnicowany. W 1991 r. we Włoszech zaczęła obowiązywać ustawa o spółdzielniach socjalnych, w 1995 Belgowie wprowadzili pojęcie przedsiębiorstwa "o celach społecznie użytecznych", Portugalczycy koncept "spółdzielni społecznej solidarności", Francja przyjęła analogiczne regulacje w 2001 r.
Polska, rozpoczynając reformy ekonomiczne, porzuciła model gospodarki planowanej w 1989 r. Bardzo gwałtowne, choć nieuchronne odejście od gospodarki planowanej na rzecz liberalnego modelu gospodarki rynkowej budzi wiele emocji i sporów politycznych. Trwają poszukiwania jakiejś polskiej "trzeciej drogi" czy "społecznej gospodarki rynkowej". Szukamy też nowej zasady podziału pracy między administracją publiczną a organizacjami pozarządowymi. Poszukujemy nowego modelu polityki społecznej, w której dotychczasowy świadczeniobiorcy mogliby uzyskać upodmiotowienie i pracę, a nie wyłącznie świadczenia.
Czasem jednak można odnieść wrażenie, że w istocie poszukiwania te nie zaczęły się, że przez ostatnie lata są głównie przedmiotem politycznych sporów na rozdrożu, ideologizowania ad hoc, a rzadziej niestety poszukiwaniem praktycznych rozwiązań. Czasem mam wrażenie, że idziemy jednocześnie w kilku kierunkach, czasem, że stoimy w miejscu. Czuję się jak w Alicja w Krainie Czarów: "Jeśli nie wiesz gdzie chcesz dojść, każda droga może cię tam doprowadzić".
Tak więc ostatecznie Polska nie wypracowała jeszcze żadnego specyficznego dla siebie model, a po 15 latach od odzyskaniu suwerenności (i to pod hasłami Solidarności - wartości naczelnej dla ekonomii społecznej) polski sektor ekonomii społecznej jest bardzo słaby. Można raczej mówić o epizodach i przykładach osiągnięć, ale nie o funkcjonującym systemie czy sektorze.
Nie miejsce tu na recenzowanie środowiska III sektora, jednak zaryzykować można pogląd, że w sektorze spółdzielczym jest chyba jeszcze gorzej.
Nie jest też jednak prawdą, że w Polsce nie ma w ogóle żadnych działań - choć czasem nie jest pewne czy istotnie są one krokiem wprzód, czy w tył. Rok temu uchwalono wprawdzie ustawę o zatrudnieniu socjalnym, prężnie rozwijają się SKOK-i (Spółdzielcze Kasy Oszczędnościowo-Kredytowe), działają TUW-y (Towarzystwa Ubezpieczeń Wzajemnych), powstało kilka przedsiębiorstw socjalnych itd. Ale z drugiej strony jesteśmy świadkami gigantycznego marnotrawstwa. Mamy do czynienia ze spustoszeniami, jakie wywołały lata funkcjonowania chorego systemu wspomagania zatrudnienia niepełnosprawnych (które opierał się miedzy innymi na podmiotowym zwolnieniu przedsiębiorstw z VAT-u, braku kontroli nad statusem Zakładów Pracy Chronionej, czysto formalnym traktowaniu zatrudnienia niepełnosprawnych, demoralizacji rynku pracy oraz hipokryzji, z jaką rząd wymuszał na prywatnych pracodawcach kwoty zatrudnienia i sam się od nich uchylał).
Nawet jeśli współczesne eksperymenty nie zawsze nam wychodzą, możemy się pocieszać tym, że Polska ma bardzo bogate, acz często zapomniane, tradycje w dziedzinie ekonomii społecznej. Dość przypomnieć "Idee społecznego kooperatyzmu" Edwarda Abramowskiego, Kasy dr Stefczyka (kontynuatorem ich tradycji są wzbogaconej o amerykańskie Credit Unions są SKOK-i), a także niezwykle bogata przedwojenna tradycja ruchu spółdzielczego. Pozostaje jeszcze jednak bardzo dużo do zrobienia. Miejmy nadzieję, że właściwe splot zagranicznych inspiracji i własnych tradycji pozwoli nam stworzyć i rozwinąć polski model ekonomii społecznej.
Koncept ekonomii społecznej (a także powiązany z nim i może nawet szczególnie wart ekspozycji w Polsce, koncept ekonomii solidarnej) nie jest jednak zastępczy w stosunku do podejścia sektorowego, w którym wyodrębnia się tzw. III sektor, choć istotnie ma z nim bliski związek (Ekonomię społeczną można uznać ze rodzaj kontynentalnego (szczególnie francuskiego) przetworzenia angloamerykańskiego pojęcia sektor non-profit). Istnieje wiele zbieżności w sposobie definiowania tradycyjnego III sektora oraz instytucji ekonomii społecznej (jednak, by uniknąć tego rodzaju problemów w UE ostatnio popularność zyskuje pojecie tzw. III systemu - obejmujące zarówno III sektor, jak i sektor ekonomii społecznej).
TEORIA...
Dla wielu działaczy i wyznawców III sektora ekonomia społeczna jest czymś na peryferiach jego własnych działań - z perspektywy ekonomii społecznej jest odwrotnie.
Czym się zatem różnią? Najogólniej rzecz biorąc, jest to różnica akcentów. Dla ekonomii społecznej znacznie bardziej fundamentalna jest służebność w stosunku do określonej grupy osób (członków) i obowiązującej w niej zasady wzajemności. W przypadku III sektora częściej mowa jest o pojęciu dóbr publicznych, do których dostęp nie jest ograniczony przez członkowstwo (choć zasada wzajemności nie jest w nim wykluczona).
Dla ekonomii społecznej istotniejsza i bezwyjątkowa jest zasada demokratycznego zarządzania (w szczególności zasada: jeden człowiek - jeden głos), natomiast w III sektorze nie jest to konieczne (np. w przypadku fundacji).
Po trzecie, istnieje istotna różnica w podejściu do zagadnienia podziału zysku. W obydwu przypadkach jego pojawianie się jest dopuszczalne i w obydwu przypadkach - ujmując rzecz kolokwialnie "nie jest on najważniejszy" i nie powinien przesłaniać innych wartości, takich jak solidarność i partycypacja. Jednocześnie istnieje jednak miedzy obydwoma podejściami istotna i prawie nieusuwalna różnica - to co dla III sektora jest zasadą i częścią definicji negatywnej, a zatem zakaz podziału zysku miedzy członków lub założycieli, w przypadku ekonomii społecznej jest najczęściej pozytywnym składnikiem definicji - chodzi bowiem właśnie o to, aby ewentualnym zyskiem / obniżeniem kosztów dzielili się uczestniczy przedsięwzięcia (członkowie). Trzeba jednak powiedzieć, że różnice te są bardziej istotne dla teorii niż praktyki działań. Zostawmy je więc teoretykom i zastanówmy się, dlaczego ekonomia społeczna może okazać się bardzo ważnym konceptem w działaniach III sektora.
...PRAKTYKA
Oczywiście dość cynicznie rzecz ujmując ekonomia społeczna jest ważna, gdyż to właśnie takie działania będą przede wszystkim finansowane ze środków UE. To już nie "budowa społeczeństwa obywatelskiego" jest pojęciem - kluczem do przychylności sponsorów, ale właśnie ES. Odrzućmy jednak na razie ów czysto merkantylny wzgląd i miejmy nadzieję, że ekonomia społeczna okaże się dla III sektora czymś więcej niż szansa na dostęp do unijnych pieniędzy.
Nie chodzi bowiem tylko o sponsorów, nawet tak bogatych jak UE. Ich pieniądze pojawią się i prędzej czy później znikną, pozostawiając za sobą jeszcze bardziej niż obecnie rozbudzone apetyty. W oparciu o ich pieniądze można model ekonomii społecznej budować i testować, ale nie można prowadzić. Ekonomia społeczna wymagająca permanentnego subsydiowana jest ułomna. Idzie raczej o to, aby tworzyć mechanizmy trwałe. To szczególnie ważne dla III sektora, poszukującego wąskiej ścieżki miedzy komercjalizacją a ciągłym uzależnieniem od sponsorów.
To co jednak stanowi najciekawszy z punktu widzenia III sektora element ekonomii społecznej, to ów "składnik aktywny". Z pewnego punktu widzenia jest to traktowanie na serio tym razem, metody popularnie zwanej "wędka, a nie ryba". Ważne też jest, że ekonomia społeczna nie dzieli ludzi i inicjatyw na płatników i konsumentów podatków, pomagających i podopiecznych, że dostarcza metod na to, aby aktywizować i uczyć samozaradności aktualnych i potencjalnych podopiecznych różnego rodzaju polityk socjalnych. To szczególnie ważne w kraju, który miota się miedzy państwem za ciężkim i jednocześnie niewydolnym a złymi przyzwyczajeniami, dotyczącymi jego rozbudowanych, opiekuńczych funkcji.
Przyswojenie w Polsce modelu ekonomii społecznej przez III sektor może wyglądać obiecująco, choć nie będzie łatwe, ze względu m.in. na specyficzne dla ruchu pozarządowego problemy ze zmianą kultury organizacyjnej (z organizacji opartych głównie o pracę wolontariuszy i model filantropijny w kierunku organizacji, która jest pracodawcą i przedsiębiorcą). Dochodzą do tego kwestie prawne związane z "ekonomizowaniem" się sektora, konkurencją na otwartym rynku, regulacjami prawnymi dotyczącymi działalności gospodarczej i wiele innych.
No cóż, spróbujmy …
Artykuł powstał w ramach projektu "W poszukiwaniu polskiego modelu ekonomii społecznej", finansowanego ze środków IW Equal. Ukazał się w 11. numerze miesięcznika gazeta.ngo.pl (prenumerata gazety na stronie www.gazeta.ngo.pl ).