Jon von Tetzschner przez wiele lat był CEO Opery, należącej do wielkiej trójki przeglądarki internetowej. Obok Google Chrome i Firefoxa, to właśnie Opera gromadziła - i wciąż gromadzi - wielkie rzesze użytkowników. Nowy projekt von Tetzschnera ma być zwrotem w nieco innym kierunku, bo to produkt skierowany do osób bardziej wymagających.
Jeśli spojrzeć na drogę, jaką obecnie podążają deweloperzy przeglądarek, można wyłapać pewien oczywisty trend - wszystko musi być jak najprostsze. Nie tak dawno Google zapowiedziało, że Chrome będzie automatycznie przechodził w tryb incognito, bazując na tym, co aktualnie przeglądamy. Wiadomo, że ingerencja w prywatność przekroczyła już dawno wszelkie granice szeroko pojętej przyzwoitości, ale decydowanie za użytkownika i trybie przeglądania to naprawdę mocna rzecz.
Dlatego Vivaldi ma być inne. Nie tylko pozbawione funkcji związanych ze szpiegowaniem, ale przede wszystkim skierowane do tzw. power users, czyli użytkowników wymagających. To osoby lubujące się w nawigacji przy pomocy klawiatury, korzystania z dziesiątek przydatnych rozszerzeń, gadżetów i niuansów, nad którymi przeciętny odbiorca nawet się nie pochyli. W przyszłości Vivaldi ma posiadać m.in. możliwość sterowania bez używania myszki, obsługę wtyczek i synchronizację pomiędzy urządzeniami.
Duży nacisk położono też na szybkość działania. Dostępna obecnie wersja Technical Preview może jeszcze nie poraża szybkością, ale przy niektórych witrynach wyraźnie widać jej przewagę nad Google Chrome. Wydaje się też, że nie obciąża pamięci podręcznej tak, jak robi to zasobożerny produkt z Mountain View. Co istotne, transfer wszystkich zakładek i ustawień trwa zaledwie kilka minut, więc łatwo jest przesiąść się na Vivaldi (Vivaldę?) ot tak, po prostu. I zapewne do wersji finalnej wiele jej jeszcze brakuje, ale ja pożegnałem się na razie z Chrome.
Źródło: Technologie.ngo.pl