- No i dojechałem na rowerze do Brukseli. Rusz się! Od tego ruszania (głową) zawsze się wszystko zaczyna. A później trzeba pomysł zrealizować. Tak jest i tym razem. Bez życzliwości i pomocy wielu partnerów, patronów, przyjaciół, nie miałbym tyle motywacji i możliwości, aby zainaugurować prezydencję Polski w Unii Europejskiej w rowerowo-ekologiczny sposób - wyznaje Dominik Dobrowolski.
Udało się, dotarłem na rowerze z Wrocławia do Brukseli. Właśnie od 1 lipca, tak symbolicznie, my wszyscy, każda Polka i Polak, staliśmy się Prezydentami w Unii Europejskiej. To nie tylko prestiż, ale i obowiązek, aby przez te pół roku (później też) zrobić coś dobrego dla Ziemi.
Ja zrobiłem ten pierwszy ruch, wskoczyłem na siodełko i z hasłem "Stop CO2 - Rusz się" przez pogórze kaczawskie, drezdeńskie zachodnie wichury, przekraczając Ren, chowając się w belgijskich strumykach przed 46-stopniowym upałem, dotarłem do Brukseli. Polska Prezydencja to dobra okazja, aby namawiać do bardziej ekologicznego transportu, powszechnego recyklingu i zwyczajnego, codziennego oszczędzania energii. Tak aby ekologia, ekonomia i zdrowy rozsądek wzajemnie się wspierały a nie sobie zaprzeczały.
Proszę, "ruszajmy się" i zacznijmy od ruszenia głową. Od tego zawsze wszystko się zaczyna!
I dzień. Wrocław - Lwówek Śląski (15 czerwca 2011)
Konferencja prasowa na start na ul. Świdnickiej wyszła bardzo dobrze. Kilkunastu dziennikarzy z zaciekawieniem wypytywało o cele i plany wyprawy. Rozmowa z mediami, to była doskonała okazja, aby przemycić trochę ekologicznych postulatów. Dziękuję wszystkim dziennikarzom! Cudowny dzień, bocznymi dróżkami, przez kaczawskie pagórki po przejechaniu 130 km, wylądowaliśmy w genialnym miejscu, kilka kilometrów przed Lwówkiem Śląskim: źródełko, sklepik wiejski z akurat czterema oszronionymi butelkami napoju chmielowego i trawnik pod namioty. Po pierwszym pełnym wrażeń dniu zasnąłem jak suseł.
PS. Do mojej wyprawy przyłączył się, Janusz z Ostrowa Wielkopolskiego. Słuchając mojej rozmowy z Henrykiem Sytnerem w Trójce postanowił zmienić kierunek ze wschodu na zachód, i zamiast Bieszczad wybrał Brukselę. Też na B.
II dzień. Bautzen
122 km z okolic Lwówka Śląskiego pagórkami, w 35 st. C, w deszczu, do Bautzen. Na granicy pożegnalna kąpiel w Nysie Łużyckiej. Z granicy same rowerowe ścieżki. Raj dla rowerzystów! Ostatecznie wylądowaliśmy w lesie koło Bautzen. Noc pełna atrakcji. Pioruny waliły do 4 rano.
III dzień. Meissen
Rąbało i lało przez całą noc. Za to dzień cudowny, może za bardzo, bo spiekłem się na raka. Poranek bardzo wietrzny, dla rowerzystów niezbyt, ale dla turbin wiatrowych idealny - naliczyłem ich ok. 100 (tyle samo zrobiliśmy km) od Bautzen, przez Kamenz, Konigsbruck, Meissen. Dachy szkół, stodół, magazynów całe w solarach! Kiedy my doczekamy takich czasów ? Dotarliśmy do Piskowitz nad małą rzeczkę.
IV dzień. Zeitz
Jeszcze o dniu wczorajszym słowo. Spełzły plany spania nad rzeczką w Piskowitz. Przyszła lokalna właścicielka całej wsi i 800 ha kukurydzy, i zaprosiła nas na swój trawnik. Później bawiliśmy się z połową wsi na festynie z okazji 600-lecia Piskowitz. Właścicielka z chęcią pokazała mi swój śmietnik… miała 10 pojemników do segregacji. Po porannej kawie ruszyliśmy pod wiatr. Mordęga. Naliczyłem 300 turbin. Przez Dobeln, Geithain dotarliśmy do Zeitz i nad brzegiem Weisse Elster rozbiliśmy się w ostach. Dziś 113 km.
PS. Oprócz wiatru naszą trasę spowalniają skutecznie przydrożne czereśnie.
V dzień. Magdala
Trochę wstyd za tę niedzielę. Mógłbym wszystko zwalić znów na wiatr, deszcz, czereśnie, a nawet na popsute Janusza kolano. Zaledwie 70 km z łąki nad Weisse Elster przez Jene do Magdala. Ale po kolei. Podczas jednego oberwania chmury schowaliśmy się w stodole. Za chwilę dojechał inny rowerzysta Hartmud. Tego samego rowerzystę spotkaliśmy 20 km dalej na rogatkach Jeny. Wylądowaliśmy w lokalnym browarze produkującym w piwnicach chyba najlepszy porter na świecie. Dalszy ciąg do przewidzenia. Hartmut zaprosił nas na swój trawnik. Objedzeni szparagami jego żony Sabiny, zasnęliśmy jak dzieci.
PS. Syn Hartmuta studiuje w Jenie ekologię. Zatem o kolejnego więcej! Oby tak dalej!
VI dzień. Eisenach
Po garnku czarnej kawy i kanapkach przygotowanych przez Sabinę, o 7 ruszyliśmy na Weimar. Mijaliśmy setki dzieci, które na rowerach pruły do szkół. Postanowiliśmy zboczyć z trasy i przez pola dotrzeć do Erfurtu (piękne miasto, gdzie tramwaje, rowerzyści i piesi potrafią mijać się bezszelestnie na wąskich uliczkach). 20 km jechaliśmy 4 godziny ;-) Później richtung nach Gotha, niestety w deszczu. Trochę nam psyche siadła, ale przeciwdeszczowo okutani dalej mozolnie pojechaliśmy na zachód… I wtedy pojawił się Anioł. Z 15 km przed Eisenach zatrzymała się dziewczyna w starym golfie (taki samochód, a nie sweter), dając nam 2 euro (na wodę i jedzenie, do czego namawiała tabliczka na rowerze Janusza). Wzięliśmy, ale w zamian dałem jej duuużą czekoladę. Anioł doradził nam nocleg w niedalekiej Komunie Siloach. Pojechaliśmy, rozłożyliśmy się w baraku. Cudowny, długi i gorący prysznic poprawił mi nastrój. Swoją drogą to już półmetek, 600 km z Wrocławia (a dziś 80 km).
VII dzień. Alsfeld
No, wreszcie przyzwoity dystans: 121 km, z baraku z kuną, która rajbrowała w nocy dotarliśmy do jęczmiennego pola, gdzieś 10 km przed Alsfeld. Dzisiaj zygzakiem ścieżkami przemierzaliśmy thuryngenskie i hessenskie lasy, pagórki i rzeki. Za nami granica DDR i wciąż widoczna w architekturze i jakości dróg historia podziału jałtańskiego. Pogoda w kratkę. Zdrowie nie, tzn. OK. Rowery odpukać.
PS. Jeszcze słowo o wczorajszej komunie - to takie eko centrum dla młodzieży - śmialiśmy się z Januszem, bo razem mamy blisko 100 lat, zatem poczuliśmy się tam wyjątkowo młodzi ;-) .
VIII dzień. Biedenkopf
Dostałem dziś za swoje ! 2 razy przebite przednie, jedno mocne lanie z prądem, koziołek, bulgotanie w brzuchu…ale finał wymarzony: długa kąpiel w rzece Lahn 10 km od Biedenkopf, gdzie rozbiliśmy obóz. W sumie marne ale jakie 80 km. Ps. Dla Lahn stworzone są duże poldery zalewowe, na których nie wolno, rzecz jasna, się budować, nie ma też wałów. Całkowicie inaczej niż w Polsce, gdzie politycy ogłupiają ludzi wmawiając, że wały ochronią ich przed powodzią !
IX dzień. Betzdorf
Dzisiaj krwawa stówa, zakończona na polu przy rzece Sieg (tzn po niemiecku „zwycięstwo”). Od 6 do 8 cudowny słoneczny poranek wśród ścieżek południowej Westfalii. Później nieustanne lanie, aż do bielizny. Trochę psyche siada. Za nami już tysiak. Sukces uczciliśmy kebabem u Turka w Betzdorf (5 km dalej rozbiliśmy namioty). Wokół mnóstwo niemieckich dziadków na rowerach lub z balkonikami i tłumy dzieci emigrantów. Wiadomo, kto tę genetyczną wojnę wygra!
PS. W Niemczech bardzo duża część opakowań jest objęta kaucją, stąd puszek ani butelek pet nie ma w rowach. Naśladujmy!
X dzień. Bonn
Dotarliśmy do Bonn 5 razy moknąc i 5 razy schnąc. Cudo trasa wzdłuż Sieg, czasami z polnej przemieniała się w górską z kamolami, więc rowery pchaliśmy. Max. 90 km, ale kompletnie zrąbani. Woda w Renie ciepła jak w basenie! Trzeba tylko uważać na barki, bo masa ich!
PS. Odkryliśmy, dlaczego kompas wariował wpuszczając nas nie raz w maliny… to przez aparat fotograficzny, który będąc obok swoimi bateriami zmieniał pole magnetyczne… .
XI dzień. Heimbach
Bonn żegnało nas zapachem kwitnących lip, płacząc rzęsiście. Choć ścieżek rowerowych tu więcej niż w całej Polsce, to przez dwie godziny przebijaliśmy się przez industrial na łono natury. Dzisiejszym celem był niemiecko-belgijski naturpark w bajkowym Heimbach. Na rzece Rur stworzono elektrownię, jezioro wśród kilkusetmetrowych gór. Umiejętnie połączono ochronę przyrody, turystykę i produkcję energii bez CO2. Nocujemy nad Rurą - kąpiel była jednym z najbardziej ekstremalnych wyczynów dzisiejszego dnia.
XII dzień. Maastricht
Holandio/Belgia przywitała nas górzyście, słonecznie i po francusku - tyle dobrego. Drogi "route degradee", za dużo płotów i drutów, za mało wolnej przyrody, i niestety śmieci w rowach i brak ścieżek rowerowych - to rozczarowanie! Mimo wszystko pruło się wspaniale. Dotarliśmy nad kanał nad Vise (15 km na południe od Maastricht). Obok wylegują się gęsi i kaczki.
XIII dzień. Leuven
Czym bliżej Brukseli, drogi nieco lepsze, a i ścieżki dla cyklistów się pojawiły. W południe było 46 st. C ! A tu lasu, strumyków jak na lekarstwo. Po ogniach piekielnych, kilku kąpielach w rowach i na stacjach benzynowych, dotarliśmy nad kanał koło. Leuven, rozbijając się na trawniku miłego żabojada (nad nami pas nalotowy). Godzina 21.30 idziemy pływać do kanału.
XIV dzień. Bruksela
Żabojad o szóstej wyruszył na wschód do Diseldorfu, a my odwrotnie, jak klasyk Wałęsa mówi - o 360 stopni. Do Brukseli zaledwie 30 km. Najbrzydsza droga, dziurawa, bez ścieżek, coś a' la Janki - Warszawa. „Wielki żal”, jak mówi moja 15-letnia córeczka. Dziś też żar z nieba się lał. Gdyby tylko ludzie korzystali z tego żaru, to żadne kopalnie, szyby i atomówki nie byłyby potrzebne. Naturalnie wylądowaliśmy w eko-hostelu dla młodzieży, jak przystało na nasze roczniki i moje zboczenie, w kamienicy, w której malował Van Gogh. Jutro zdobywam Parlament Europejski. Może kogoś namówię na "Stop CO2 - Rusz się" .
PS. Pociągi z Brukseli do Niemiec nie chcą brać rowerów! Ale wiocha! Kombinuję, jak tu wrócić do Wrocławia. Może przez Amsterdam… :-)
XV dzień. Bruksela
Dzisiaj przypuściłem szturm na Parlament Europejski. Najpierw spotkanie z p. prof. Danutą Hubner i inspirująca rozmowa na temat ekorozwoju regionów, szczególnie Doliny Dunaju. W Parlamencie miałem przyjemność także spotkać i porozmawiać o mojej wyprawie z p. prof. Leną Kolarską-Bobińską, odpowiedzialną w "babskim" gabinecie cieni za środowisko. Później spotkanie z zespołem ds. eko w polskim przedstawicielstwie przy Unii Europejskiej i rozmowa o priorytetach prezydencji. Sam budynek bardzo eko: inteligentne zarządzanie energią, rekuperacja (odzyskiwanie ciepła). Na koniec dnia klasycznie włóczę się po starym mieście. Ponoć można tu zjeść mule z pietruszką naciową ;-)
PS. 30 czerwca o godz. 10.00 zapraszam na eko konferencję prasową przed Parlamentem Europejskim. To będzie koniec wyprawy. Później pociąg do Polski z przesiadką w Amsterdamie.
XVI dzień. Dobrowolski Go Home ! (30 czerwca 2011)
Konferencja prasowa przed Parlamentem Europejskim zakończyła wyprawę "Stop CO2 - Rusz się!" Dziękuję za udział w konferencji sojusznikom wyprawy z Polskiego Przedstawicielstwa przy UE, z biura europosłanki prof. Danuty Hubner, dyrektorowi Fundacji PlasticsEurope Polska i dziennikarzom - korespondentom: Eski, Wawy i Vox-u oraz PAP-u, onet.pl oraz TVP info. Jutro rusza prezydencja, pamiętaj „Stop CO2 – Rusz się!”
Źródło: Dominik Dobrowolski