Niewidzialni mieszkańcy. Czas zacząć widzieć imigrantów [patronat ngo.pl]
Kiedy jesienią 2018 roku zapytaliśmy aktywistów i aktywistki, pracujących lokalnie w różnych miejscach w Polsce, kim dla nich są niewidzialni mieszkańcy, powstała długa lista. Były na niej młode kobiety-matki, głusi, seniorzy, cudzoziemcy…
To była lista wstydu, dowód, że inicjatywy na rzecz społeczności lokalnej są bardziej ekskluzywne niż sądziliśmy. I że, ani nie znamy ludzi z tej listy, ani tym bardziej nie wiemy, jak ich poznać, nie umiemy zaprosić, a poczucie, że reprezentujemy głos mieszkańców — zupełnie nieprawdziwe.
Kogo nie widzę
Ćwiczenie jest proste — wybierz ostatnie działanie/wydarzenie, które zrobiłaś*. Wpisz osoby, z którymi pracowałaś, współpracowałaś przy jego tworzeniu. Obok napisz, jakie miały cechy: czy były to tylko białe, kobiety, Polki, bez problemów z poruszaniem…?
Zastanów się, czy tylko tacy ludzie mieszkają w twojej okolicy? To retoryczne pytanie. W każdym mieście w Polsce mieszkają także mężczyźni, osoby z niepełnosprawnościami, imigranci, często także mniejszości narodowe i etniczne, religijne, językowe, seksualne, ludzie w różnym wieku, z różnym stopniem sprawności i zasobami. Oczywistym jest, że plakat z napisem „zapraszamy” nie wystarczy, aby przyszli. Choćby dlatego, że nie wszyscy rozumieją to słowo.
Barier jest więcej niż sądzimy. To nie tylko brak podjazdu dla wózków, tłumacza migowego, czy przewijaka. Dwujęzyczny plakat nie sprawi, że nagle na spotkaniu pojawi się tłum imigrantów. Systemowego wykluczenia, a z tym zwykle mamy do czynienia, nie da się naprawić jednym zaproszeniem. Nie zrobi tego i tuzin zaproszeń. Bo strefa buforowa, za którą znajdują się „niewidzialni mieszkańcy” to ogromne połacie przestrzeni, w której znajdziemy i braki infrastrukturalne, i strach, i stereotypy, i uprzedzenia, i nierozumienie przekazu, i wyczerpanie fizyczne, i wdruki kulturowe… Wszystko to, co sprawia, że naszego „zapraszam” nie odnoszą do siebie i nie czują się nim zaproszeni.
Migranci/tki to też mieszkańcy
O ukraińskiej imigracji do Polski słyszeli już wszyscy, większość także miała okazję ją zobaczyć. Trudno uznać ten proces za zaskoczenie, bo ukraińscy pracownicy w Polsce byli zawsze, a już na pewno byli po 1989 roku. Mylnie nazywani „Ruskimi”, wrzucani do jednego worka z Białorusinami i Rosjanami w pewnym momencie odzyskali swoją tożsamość (w oczach Polaków) — po raz pierwszy za sprawą pomarańczowej rewolucji, po raz drugi za sprawą rewolucji godności. Fiasko protestów na Majdanie w 2013 roku oraz inwazja rosyjska w 2014 roku i zajęcie Krymu sprawiły, że ukraińska imigracja w Polsce przeszła ważną przemianę — coraz więcej ludzi zaczęło deklarować chęć zostania w Polsce. Warto zaznaczyć, że deklaracje te jakoś nie specjalnie zainteresowały polski parlament, za to bardzo organizacje pozarządowe działające na polu wsparcia integracji oraz - za ich sprawą - samorządy. W końcu dzieci imigrantów poszły do szkół, rodzice do pracy, pojawiły się podatki i wymiana praw jazdy, leczenie kataru, lekcje pływania… zwykłe życie.
Postulat kierowany do samorządowców brzmiał: imigranci/tki stali się mieszkańcami miasta. Co to oznacza? Najprościej — samorząd musi wziąć za nich odpowiedzialność. A w praktyce? W praktyce użyć różnych narzędzi, aby zapewnić im równy dostęp do instytucji publicznych. Równy, czyli uwzględniający ich potrzeby. I tak jak buduje podjazd dla osób poruszających się z i na wózkach, aby zapewnić równy dostęp dla tej grupy, dla cudzoziemców/ek może na przykład przetłumaczyć wzór dokumentu (co w daną rubrykę trzeba wpisać), albo przetłumaczyć afisz zapraszający na miejskie imprezy. Oczywiście wiemy, że cudzoziemcy chcący mieszkać w Polsce muszą nauczyć się języka polskiego. Początki jednak bywają trudne. Warto je nowym sąsiadom i sąsiadkom nieco ułatwiać. To dobry początek do budowania relacji. Bez tego trudno się poznać.
A zadania dla lokalnych aktywistek?
Nic o nas bez nas
Wymyślanie z pozycji własnego fotela, jak to zrobić, aby „tamci” przyszli, jest kompletnie bezproduktywne. Lepiej jest wstać, pójść do „tamtych” i ich samych zapytać. Oczywistym jest, że jest to trudne i żmudne, nie załatwi tego jedna wizyta, minie dużo czasu, aż ktoś w końcu przyjdzie.
Nie warto się obrażać, jak nikt nie przyjdzie. Imigranci/tki podobnie jak inni ludzie, nie interesują się wszystkim. Po drugie, przywożą ze sobą własny worek wyobrażeń o instytucjach kultury, mieście, relacjach międzyludzkich… Warto choć trochę poznać, co w tym worku jest. No i wreszcie część z nich pracuje w Polsce ponad siły, więc jak już ma wolny czas, wybierze taki sposób relaksu, który da maksimum satysfakcji. To banały, wiem. W Polsce wciąż brakuje porządnych badań migracji, także tych dotyczących spędzania wolnego czasu i aktywności pozazawodowej.
Gdyby próbować zrobić listę „co każdy lokalny aktywista/aktywistka wiedzieć powinien”, znalazłoby się na niej kilka punktów:
1. Prosty przekaz. Napisz, co dokładnie robisz, na co dokładnie zapraszasz, jaki jest cel spotkania. Konkret.
Szykujesz pierwsze spotkanie? Zrób coś prostego — zaproś ludzi do stołu, poznaj, a dopiero na kolejnym spotkaniu zadaj zadania.
2. Wędka zamiast sieci. Zamiast opłacić reklamę na Facebooku, albo artykuł w lokalnej prasie, rusz w drogę. Załóż sobie, że na pierwsze spotkanie zaprosisz 10 osób spotykając się z nimi twarzą w twarz.
3. Zbieraj wiedzę. Na koniec każdego spotkania zapytaj swoich gości, skąd się dowiedzieli o spotkaniu. Zbieraj kontakty.
4. Bądź konsekwentna. Jak obiecałaś, że wyślesz za tydzień zaproszenie, to wyślij je za tydzień. Nie za 8 dni.
5. Unikaj tworzenia "gett". Spotkania „tylko dla imigrantów” też są wykluczeniem.
Włączanie niewidzialnych mieszkańców to nie tylko kwestia bycia fair — jak mogę występować w imieniu mieszkańców, nie znając zdania tychże? Uważam, że to podstawa działań społecznych, ich cel pierwotny.
Nie chodzi jedynie o to, aby niewidzialni mieszkańcy stali się częścią naszej widowni, żeby przekazali nam swoje uwagi i pomysły. Sukcesem będzie moment, w którym sami zaczną projektować działania, jako animatorzy, twórcy i zabierać głos w ważnych dla siebie sprawach. To zaproszenie do aktywności może się odbyć właśnie dzięki nam.
***
*Tekst napisany w formie żeńskiej, bo nie jest to, ani niegramatyczne, ani zabronione.
Jesienią 2019 roku ukaże się raport z badań przygotowany przez Stowarzyszenie Homo Faber przy współpracy z Galerią Labirynt w Lublinie oraz Lubelską Grupą Badawczą dotyczący uczestnictwa imigrantów mieszkających w Lublinie w wydarzeniach kulturalnych.
Anna Dąbrowska — aktywistka na rzecz praw człowieka, animatorka społeczna, prezeska lubelskiego Stowarzyszenia Homo Faber, w którym m.in. koordynuje lokalną odsłonę akcji Masz Głos; na Wydziale Politologii UMCS pisze doktorat o ukraińskiej migracji po 1989 roku. W najbliższym czasie prowadzi bezpłatne szkolenia z aktywności lokalnej w: Kielcach, Rzeszowie, Krakowie. Rejestracja na https://www.maszglos.pl/szkolenia-wojewodzkie-2/