Linux uchodzi za doskonałą alternatywę dla drogich w utrzymaniu systemów Windows, wyposażoną w całą gamę zamienników i programów zastępczych, działających podobnie, jak ich komercyjne odpowiedniki. Ale kiedy przychodzi do pracy z najsłynniejszym darmowym systemem świata, nie jest już tak kolorowo…
W 2004 roku w Monachium podjęto poważną i odważną decyzję – wszystkie urzędy przerzucają się na Linuxa. Pomysł doskonały w swej prostocie oraz prosty w swej doskonałości, bo po co płacić mnóstwo pieniędzy na windowsowskie licencje plus oporgramowanie, skoro można to wszystko mieć za darmo, a działać to może nawet lepiej. Cóż, niekoniecznie.
Minęła dekada. W Monachium podjęto kolejną poważną i tym razem rozsądną decyzję – urzędy powracają do pracy na Windows. Stolica Bawarii naprawia swój błąd sprzed dziesięciu lat, ponieważ przeszkodą nie do przeskoczenia okazała się niekompatybilność ich systemów z systemami wszystkich dookoła, jak również niekompatybilność ludzi z Linuxem.
Ciężko się dziwić – system z sympatycznym pingwinkiem w logo może i jest doskonałym zamienikkiem dla rozwiązań komercyjnych, ale niekoniecznie dla osób, które po pierwsze muszą dużo pracować z dokumentami (a więc dobrze, gdyby nie mieli problemów z ich edycją), a po drugie nie są asami nowych technologii. Jasne, zawsze można wybrać Sousse zamiast Ubuntu albo Fedory, pobawić się w ręczną instalację pakietów i spędzić długie godziny na optymalizacji systemu w sposób umożliwiający w miarę normalne funkcjonowanie, jak również przyzwyczaić się do braku obsługi Flasha w przeglądarkach, używania Chromium zamiast Chrome'a oraz LibreOffice'a zamiast Worda, etc., tylko po co? Przeciętny urzędnik nie musi posiadać umiejętności obsługi zamienników, tym bardziej, że w zdecydowanej większości przypadków, osoby te mają problemy z opanowaniem Windowsa.
Ale to problem nie tylko urzedników. Sam kilka razy musiałem przesiadać się z Windowsa na Ubuntu – chociażby w przypadku krytycznej awarii systemu Microsoftu, której nie byłem w stanie naprawić od ręki, a potrzebowałem komputera do pracy. Wtedy postawiony jako drugi system Linux ratował mi życie. Tyle, że praca na nim nie należy do najłatwiejszych. Rzecywiście, można znaleźć w miarę skuteczne zamienniki dla rozwiązań komercyjnych, ale to jednak nie to samo. Nie ta jakość, nie ta funkcjonalność, nie ta wygoda. Poza tym ich instalacja często nie należy do najłatwiejszych, bo korzystanie z konsoli i ręczne implementowanie pakietów raczej nie wchodzi w zakres umiejętności przeciętnego użytkownika komputera, szczególnie jeśli całe życie spędził z Windowsem. Zdecydowanie lepiej w środowisku Linuxa odnajda się fani Apple, chociaż brak intuicyjności może przyprawić ich o ból głowy.
Monachijski eksperyment nie powiódł się przede wszystkim dlatego, że miasto było w nim osamotnione. Przesiadać się na Linuxa w sytuacji, gdy cała reszta krajowej administracji korzysta z Windowsa, to jakby nagle stwierdzić, że na paradę Mercedesów S-klasy przyjedziemy radzieckim gazikiem – może i jesteśmy bezawaryjni, może i przejedziemy przez najgorsze błoto i dziury, ale kiedy coś się zepsuje, musimy zakasać rękawy i szukać usterki, podczas gdy inni uczestnicy po prostu zadzwonią na infolinię serwisową.
Alternatywy dla rozwiązań komercyjnych oczywiście mają sens, ale w przypadku, kiedy orientujemy się chociażby trochę, jak z nich korzystać. Nie trzeba przecież od razu zmieniać systemu – na Windowsie również z powodzeniem wykorzystamy oprogramowanie stworzone jako kontra dla drogich opcji komercyjnych. Może lepiej stosować metodę małych kroków, zamiast skakać od razu na głęboką wodę z najwyższego klifu w okolicy…
Źródło: Technologie.ngo.pl