STELMASIK: Cyfryzacja i opisanie licencji wszystkich możliwych do udostępnienia zasobów zajmie dużo czasu. Proponowałbym więc robić to stopniowo.
Bardzo się cieszę, że projekt ustawy o otwarciu zasobów publicznych wywołał takie emocje. Nareszcie zaczęliśmy rozmawiać o czymś, co dotyczy każdego z nas. Jestem zdania, że to, co jest finansowane z pieniędzy publicznych, powinno być dostępne w internecie na wolnej licencji. Wiem jednak, że cyfryzacja wszystkich możliwych do udostępnienia zasobów zajmie dużo czasu, a i opisanie, na jakich licencjach, co można wykorzystywać, także. Proponowałbym więc robić to stopniowo.
Zawartość internetowych stron instytucji publicznych powinna być oznakowana
Od czego bym zaczął? Od zrobienia "porządku" na istniejących internetowych stronach instytucji publicznych. Bo uważam, że wszystko, co wytwarzają i posiadają te instytucje, powinno być na wolnej licencji. To powinno być udostępnione, a zatem także… jasno oznakowane, tak żebyśmy my, jako obywatele, wiedzieli, jak możemy te treści wykorzystywać. Otóż w internecie posługujemy się oznaczeniami, które jasno definiują, co jest, na jakiej licencji. Jest sześć podstawowych licencji Creative Commons, które jasno opisują, na jakiej zasadzie można kopiować, dystrybuować, wyświetlać i użytkować dane dzieła. A zatem, jeśli te oznaczenia zostałyby umieszczone przy materiałach publikowanych na stronach instytucji publicznych, my, jako obywatele, wiedzielibyśmy, czy możemy je publikować na własnych prywatnych stronach, czy możemy je przetwarzać, a jeśli tak, to na jakich zasadach. To jest podstawa.
Tymczasem – cóż z tego, że mamy materiały udostępniane publicznie, skoro na wspomnianych stronach najczęściej nie ma takich oznaczeń. Owszem, przeczytamy informację o tym, że copyright do danej strony www ma jakaś firma. Ale czego to dotyczy? To dotyczy wyglądu zewnętrznego – a nie zawartości strony. Jak zatem połapać się w tym, czy publikując na swoim prywatnym blogu informacje ze stron instytucji publicznych, łamiemy czyjeś prawo autorskie, majątkowe czy nie? Bałagan jest tak duży, że nie tylko zwykły użytkownik nie jest w stanie dojść do tego, czy treść publikowana przez urzędy jest na wolnej licencji, ale i my sami, którzy w tym „siedzimy”.
Podam prosty przykład. Jako twórcy polskiej Wikipedii tworzyliśmy biogramy i publikowaliśmy obok nich portrety posłów. Jednak za chwilę musieliśmy to zmieniać, bowiem Kancelaria Sejmu, co i rusz zmieniała licencje. Był okres, kiedy zdjęcia były na wolnej licencji, potem tą licencję wycofano.
Zasoby należące do instytucji publicznych powinny być na wolnych licencjach
Inna kuriozalna sytuacja – są muzea, które chcą się promować i z chęcią udostępniają na wolnych licencjach swoje zdjęcia, teksty, archiwa, ale są i muzea, które, jak Wawel, zastrzegły prawa do swojego wizerunku. I teraz – jedno muzeum jest szeroko dostępne w internecie, drugie nie, choć oba są instytucjami publicznymi. To kuriozum. Powtarzam: wszystkie informacje urzędów, publicznych instytucji kultury i typu podobnych powinny być dostępne na wolnych licencjach i to powinno być jasno zdefiniowane. Nie może być tak, że publiczne instytucje zastrzegają sobie prawa do swoich materiałów, zasobów archiwalnych.
Jaki zatem powinien być moim zdaniem następny krok? Po zrobieniu porządku w oznakowaniu istniejących treści, opisałbym jasno, stworzyłbym definicję, czym są utwory, które ewidentnie powinny znaleźć się w domenie publicznej, a które nadal w niej nie są. Na przykład byłby nimi dzieła osierocone, mapy geodezyjne, archiwa etc. Ale to oznacza, że należy jasno sprecyzować, co jest otwartym zasobem, a co informacją publiczną. Przez brak tej definicji jest wiele pułapek – wynikają one z prawa autorskiego, jak i luk w tym prawie. Stąd wielu z nas, publikując jakieś informacje, utwory, popełnia przestępstwo, nawet o tym nie wiedząc.
Twórcy nie chcą otwartych zasobów?
Nie jestem pewien, czy akurat największy problem z ustawą mają akurat twórcy. Choć wielu z nich, korzystających z mecenatu instytucji państwowych, może się obawiać o to, czy udział takiego finansowania nie spowoduje utraty przyszłych dochodów. Trzeba te sytuacje jasno określić i zdefiniować, aby uniknąć takich wątpliwości. Moim zdaniem największy problem mają organizacje zbiorowego zarządzania, czyli ZAIKS i inne tego typu stowarzyszenia. Bo one żyją z tego, że zarabiają pieniądze na wykorzystywaniu cudzych utworów, do czego moim zdaniem czasem nie mają prawa. Uważam, że to oni robią najwięcej, żeby niewiele w kwestii otwartych zasobów się zmieniło.
Źródło: inf. własna ngo.pl