Nasz domek czy wiszenie na dotacjach? O finansowaniu spółdzielni socjalnych
Przyzwyczailiśmy się myśleć o spółdzielniach socjalnych jako podmiotach, które uzależnione są od dotacji. Tymczasem wiele podmiotów tego typu nie otrzymało żadnego bezzwrotnego wsparcia. To jednak wcale nie jest łatwe – spółdzielnie mają bardzo ograniczony dostęp do pożyczek bankowych. Jak więc finansowo wspierać takie podmioty – zastanawia się Ignacy Strączek w Ekonomiaspoleczna.pl.
Spółdzielnie Socjalne – czy to ma sens?
Zapytałem Piotra Frączaka z Fundacji Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego, czy uważa, że spółdzielnie socjalne są efektywnym sposobem przeciwdziałania bezrobociu.
Więcej o finansowaniu przedsiębiorstw społecznych >
Nie ulega wątpliwości, że w spółdzielczości najważniejsze są więzi międzyludzkie. To one stają się fundamentem kapitału społecznego. Piotr Frączak w poradniku dla przyszłych spółdzielców „Razem – trudniej czy łatwiej? Rzecz o zarządzaniu spółdzielnią” pisze: „Jeżeli chcemy opierać kapitał na naszych wspólnych umiejętnościach i wspólnych możliwościach działania (kontaktach, pomysłach) to [warto] wybrać formę spółdzielni. Każdy będzie miał w niej równe prawa. Nasze kapitały – finansowy, rzeczowy, ludzki i społeczny – zsumują się”.
Nie można też zapominać, że nawet najlepsi przyjaciele, którzy nie potrafią napisać biznesplanu i nie mają choćby podstawowej wiedzy o rynku, nigdy nie założą dobrze prosperującej spółdzielni. Ale jeżeli ci sami przyjaciele przejdą odpowiednie szkolenia, być może nawet bez dotacji mają szanse stworzyć dobrze zarządzaną organizację.
Potrzeba stresu meczowego
– Kiedy taka spółdzielnia jest wypuszczana na rynek, w jakimś sensie jest już zostawiana sama sobie. A potem rzeczywistość bardzo brutalnie weryfikuje przyjęte podczas szkoleń założenia.
W środowisku instytucji wspierających ekonomię społeczną nie jest tajemnicą, że podczas realizacji niektórych programów z ludzi właściwie przypadkowych tworzy się spółdzielnie, które potem zupełnie sobie nie radzą. Czy jednak oznacza to, że publiczne pieniądze wydaje się w sposób nieefektywny albo po prostu marnuje się je?
Zdarzało się, że ludzie, którzy obserwują powstające spółdzielnie, mówili mi, że w pewnym momencie wiedzieli, że one upadną albo będą walczyły jedynie o przetrwanie. Jednocześnie jednak ci sami ludzie zauważali, że porażki poniesione na wolnym rynku stawały się w części przypadków bezcennymi doświadczeniami, które były pierwszym stopniem do późniejszych czasami nawet spektakularnych sukcesów.
Często pytałem moich rozmówców zajmujących się przedsiębiorczością społeczną, czy nie należałoby tworzyć okresów przejściowych, mnożyć zabezpieczeń. Dostawałem wciąż tę samą odpowiedź: nie można rezygnować z zasady samostanowienia spółdzielni. W pewnym momencie należy sprawdzić, czy zdobyta na szkoleniach wiedza pozwoli spółdzielcom odnaleźć się na wolnym rynku.
Są dotacje
Z jednej strony możemy wskazać przykłady spółdzielni, które świetnie poradziły sobie bez dotacji, z drugiej strony musimy mieć świadomość, że małe lokalne spółdzielnie zajmujące się na przykład sprzątaniem czy pielęgnacją zieleni, bez bardzo drogiego sprzętu często w ogóle nie są w stanie zacząć działalności.
Dotacja i co dalej?
Niestety znane są przypadki spółdzielni, które perspektywa wykorzystania środków pochodzących z dotacji na rozpoczęcie działalności zdecydowanie przerosła. Takie spółdzielnie starają się za wszelką cenę utrzymać działalność przez rok, po to tylko, żeby nie zwracać pomocy publicznej, a potem przyjmują różnego rodzaju formy przetrwalnikowe.
Aleksandra Muzińska wskazuje też inne niebezpieczeństwa związane z dotacjami dla spółdzielców socjalnych. Pierwsze to postawa roszczeniowa. Nie jest to częsty przypadek. Zdarza się, że spółdzielcy, którzy bez trudu otrzymali pomoc publiczną, są przekonani, że tak samo łatwo otrzymają pożyczkę. Inni natomiast przyjmują ciągle nowych członków i opierając się na dotacjach, które ci nowi członkowie „przynoszą”, poprawiają wyniki finansowe swoich spółdzielni.
Powyższe przykłady pokazują, jak ważny w spółdzielniach socjalnych jest czynnik ludzki. Nie można przecież powiedzieć, że sama idea dotacji jest zła. Problemem jest podejście części spółdzielców do tego rodzaju sposobów finansowania. Chodzi o to, żeby beneficjent miał świadomość, że pieniądze otrzymane powinien traktować tak samo, jak te przez siebie zarobione.
W Polsce jeszcze ciągle pokutuje myślenie, że to, co publiczne, jest niczyje, a więc nie ma wartości. Z tego powodu część ekspertów jest zdania, że najlepsza jest pomoc, którą beneficjent zobowiązany jest po jakimś czasie zwrócić. W takiej sytuacji z rozwagą wydaje się każdą złotówkę.
Nie brakuje też głosów, że pomoc bezzwrotna pozwala czasowo zdjąć presję ze spółdzielców i pozwala im się w prawidłowy sposób rozwijać. Wydaje się, że nie istnieje odpowiedź na pytanie, jaki rodzaj pomocy jest bardziej efektywny, bowiem jest ona uzależniona od specyfiki konkretnych przypadków.
Nie ma produktów bankowych
Jedną z pierwszych rzeczy, które słyszę od Aleksandry Muzińskiej z TISE podczas rozmowy poświęconej finansowaniu spółdzielni socjalnych jest informacja, że nie ma w naszym kraju produktów bankowych dla przedsiębiorstw społecznych.
Banki komercyjne w ogóle nie udzielają im kredytów. To nie jest tylko problem spółdzielni socjalnych, jest to też problem całego sektora przedsiębiorczości społecznej w Polsce.
Można wskazać różne powody tego stanu rzeczy. Po pierwsze mówimy tu o grupie wewnętrznie zróżnicowanej. Banki mogą mieć trudności ze stworzeniem spójnych kryteriów oceny spółdzielni socjalnych, fundacji i stowarzyszeń. Trzeba pamiętać, że są to naprawdę różne podmioty, a jednocześnie nie ma ich na tyle dużo, żeby można było tworzyć dla nich osobne segmenty ryzyka. Takie opinie można usłyszeć z ust samych bankowców.
Muzińska dodaje: – Jeżeli bank zdecyduje się udzielić pożyczki podmiotowi ekonomii społecznej (na przykład fundacji), wtedy proponowane warunki są często mniej korzystne niż dla innych podmiotów.
Jednocześnie mówi, że nigdy nie spotkała się z przypadkiem udzielenia kredytu spółdzielni socjalnej przez bank komercyjny.
Pomocą teoretycznie mogłyby służyć banki spółdzielcze, ale obowiązuje je to samo prawo bankowe, do którego muszą stosować się banki komercyjne. W konsekwencji związki spółdzielców z bankami spółdzielczyni często ograniczają się do otwarcia rachunku. Banki spółdzielcze w Polsce nie wspierają ruchu spółdzielczego.
Pożyczka
O pożyczkę w TISE mogą starać się podmioty, które funkcjonują na rynku przynajmniej 12 miesięcy. Ważne jest, żeby spółdzielcy już na etapie planowania swojej przyszłej działalności zdawali sobie sprawę z wagi biznesplanu. Często zdarza się, że biznesplan odpisuje się jak zadanie domowe z matematyki albo ściąga się na ostatnią chwilę jakieś wzory z internetu.
Bardzo ważne jest, żeby spółdzielcy umieli myśleć o rynku długofalowo, a także żeby rozumieli, jak ważne jest stworzenie zdywersyfikowanej oferty usług. Nie mogą oni też zbyt optymistycznie podchodzić do współpracy z instytucjami należącymi do sektora publicznego. To, że otrzymało się pomoc publiczną, nie znaczy, że w sektorze publicznym znajdzie się potencjalnych zleceniodawców. Należy pamiętać, że potencjalny nie znaczy pewny.
W TISE można starać się o pożyczki do 100 tysięcy złotych z preferencyjnego, finansowanego ze środków unijnych ES Funduszu. Większość pożyczkobiorców chce maksymalną pożyczkę.
– Istnieje też możliwość zaciągnięcia wyższej pożyczki, nawet do 700 tysięcy zł, z naszych własnych środków. Są to droższe pożyczki ale bardziej elastyczne niż oferta preferencyjna – mówi Aleksandra Muzińska.
Zabezpieczeniem pożyczki jest weksel in blanco. Spółdzielcy odpowiadają majątkiem spółdzielni. Jeżeli spółdzielnia socjalna nie ma majątku, może na przykład przewłaszczyć sprzęt, który kupuje za pożyczone pieniądze. Sprzęt jest przewłaszczany na okres spłaty. Jest to bardzo korzystne rozwiązanie dla obu stron. Jeżeli spółdzielnia nie zrealizuje przyjętych przez siebie założeń, pożyczkodawcy zostaje na przykład samochód czy jakaś inna maszyna, którą zawsze można sprzedać.
Żeby dokonać przewłaszczenia, najpierw należy ubezpieczyć sprzęt. Następnie robi się cesję na pożyczkodawcę. Dzięki temu w przypadku uszkodzenia mienia, kradzieży czy innych wypadków, odszkodowanie otrzymuje pożyczkodawca. Następnie spisuje się umowę przewłaszczenia na okres 5 lat. Sprzęt należy do pożyczkodawcy, ale amortyzuje się klientowi i pozostaje w jego zestawieniu środków trwałych. Jeżeli to jest samochód, to pozostaje on zarejestrowany na klienta, a nie na pożyczkodawcę.
– Zdarza się, że spółdzielnie socjalne same na etapie wniosku proponują takie przewłaszczenie. Chcą się w pewnym sensie uwiarygodnić, deklarując, że są skłonne ten sprzęt przewłaszczyć – tłumaczy Muzińska.
Zarządzać można z sukcesami
Kiedy pytam Aleksandrę Muzińską o przykłady dobrze zarządzanych spółdzielni socjalnych, odpowiada bez wahania: „Arte” z Bielawy, „Opoka” i Chrześcijańska Spółdzielnia „Nasz Domek”.
„Arte” jest młodą spółdzielnią założoną przez osoby prawne. Funkcjonuje blisko samorządu, ale stara się pozyskiwać także innych lokalnych partnerów. Można tam wskazać lidera, który stoi na czele zaangażowanej kadry. Usługi świadczone na rzecz samorządu to sprzątanie i pielęgnacja zieleni.
„Arte” współpracuje też ze spółdzielnią mieszkaniową z Bielawy (drobne remonty, utrzymanie klatek, podwórek). Jest to podmiot bardzo dobrze zakorzeniony w środowisku lokalnym.
Spółdzielnie zakładane przez osoby prawne zwykle lepiej funkcjonują na rynku. Mają kadry, wiedzę menadżerską. Są fachowo zarządzane – dobry przykład stanowi tu spółdzielnia „Opoka”. Istnieją jednak również świetnie zarządzane spółdzielnie socjalne osób fizycznych. Jedną z takich organizacji jest „Nasz Domek”. – To jest cudowny przykład spółdzielni, która wyrosła bez dotacji. Prężna, ciekawie rozwijająca się spółdzielnia – podkreśla Muzińska.
Sukces bez dotacji
Wszyscy byli bezrobotni. Jeden z późniejszych członków Chrześcijańskiej Spółdzielni „Nasz Domek” nie miał pracy dłużej niż dziesięć lat. Inni zostali zwolnieni albo sami zrezygnowali z pracy. Ich historie były różne, ale połączył ich wspólny cel. Nie bez znaczenia jest fakt, że mówimy o grupie przyjaciół.
27 września 2011 dostali wpis do KRS-u, ale nie zależało im na dotacjach z Unii Europejskiej. Nikt z nich nie wystąpił o 20 tysięcy na założenie spółdzielni. Dziś mają dwa żłobki i jedno przedszkole. W spółdzielnie zainwestowali własne pieniądze. Nie zastanawiają się ile. Raz w swojej historii spółdzielnia przyjęła darowiznę.
– To było nasze od początku do końca. Myśmy radzili sobie z problemami. Myśmy nie spali po nocach. Przewodziliśmy wszystko własnymi samochodami. I nikt nie będzie sobie tutaj przypisywał żadnych zasług. Nie pomagał nam też żaden Kościół. Nazywamy się „Chrześcijańska” dlatego, że jesteśmy protestantami – mówi prezeska Chrześcijańskiej Spółdzielni „Nasz domek” Urszula Tuszyńska.
Pytam, dlaczego zdecydowali się zaczynać swoją działalność bez dotacji. – Podczas jednego ze szkoleń dowiedziałam się, że jeżeli będziemy musieli zlikwidować spółdzielnię, to 80% środków będziemy musieli zwrócić. Chyba, że zdecydujemy się wyprzedać cały majątek. Wyprzedawanie majątku to nie są nasze standardy, to by było dla nas niepoważne i postanowiliśmy, że nie będziemy się starali o żadną dotację, że zaczniemy działalność samodzielnie, najwyżej wolniej to wszystko będzie się rozwijało – odpowiada Tuszyńska.
Tłumaczy też, że świadomie na początku postawili na działalność gospodarczą. Chcieli najpierw wyrobić sobie markę i dzięki temu skuteczniej pomagać ludziom.
Wszystkie prowadzone przez „Nasz domek” placówki są placówkami integracyjnymi. Czesne w przedszkolu zostało skalkulowane najniżej jak się dało bez ponoszenia strat. Wynosi 490 złotych plus koszty wyżywienia. W warunkach warszawskich taniej się nie da.
– Usiedliśmy, obliczyliśmy, wysłałam do księgowego – sprawdził, przestraszył się i klepnął. Przedszkole nie musi być nie wiadomo jak drogie – opowiada Tuszyńska – każdy ma swoje priorytety. My nie chcemy budować sobie nowych domów, ale pragniemy stworzyć dzieciakom fajne warunki do tego, żeby się rozwijały.
Spółdzielnia „Nasz Domek” zatrudnia dwadzieścia jeden osób na umowę o pracę i sześć na umowę zlecenie, a także jedną osobę na umowę o dzieło.
– Mamy co robić – prowadzimy jedno przedszkole i dwa żłobki. W administracji pracują w tym momencie trzy osoby i nie dajemy rady. Szukamy ludzi z pasją, nie zawsze to się udaje. Czasami trzeba się z ludźmi po prostu rozstać. Takie jest życie – mówi prezeska.
„Nasz Domek” cały czas się rozwija, a o trafnych decyzjach, które podjęli, można by napisać osobny tekst.
Społeczna? Tak, ale ekonomia
Jeżeli pięciu spółdzielców zda sobie sprawę, że w spółdzielni socjalnej pierwiastki społeczne muszą przenikać się z pierwiastkami ekonomicznymi, mają oni szanse na sukces. Szczytne idee są jak serce, a serce nie może przecież funkcjonować solo, trzeba dodać jeszcze mięśnie, żyły i kości… A w przypadku spółdzielni entuzjazm należy zapisać w postaci biznesplanu.
Ignacy Strączek dla Ekonomiaspoleczna.pl
Źródło: ekonomiaspoleczna.pl