Podstawowym problemem dyskusji o ekonomii społecznej jest skupienie się na kwestiach operacyjnych i szczegółach wydatkowania środków unijnych. Natomiast najważniejsza powinna być obecnie nie tyle dyskusja o sposobie mierzenia rezultatów, ale na temat - jakie rezultaty chcemy osiągnąć, angażując państwo i sektor obywatelski w działania na rzecz rozwoju ekonomii społecznej – pisze Cezary Miżejewski w tekście dla portalu Ekonomiaspoleczna.pl.
Środki z UE przeszkadzają w reformach
Problem ten dotyczy wielu gmin zwłaszcza najuboższych. I może się skończyć tym, że znaczne zwiększenie (z 47% do 65%) udziału dzieci w wieku przedszkolnym objętych opieką ostatnich czterech latach wróci do stanu wyjściowego.
Tymczasem, jak wskazano w artykule, nie dyskutuje się o rozwiązaniach wspierających gminy czyli np. subwencjach oświatowych na przedszkola, ale opowiada enigmatycznie o dołożeniu wszelkich starań, „w celu zapewnienia środków na wsparcie edukacji przedszkolnej w nowej perspektywie finansowej UE 2014-2020”.
Myślę, że oddaje to w zupełności stan, w jakim znalazła się również ekonomia społeczna – jak również właściwie każda kwestia społeczna – w przededniu realizacji programu Europa 2020. Musimy zatem odpowiedzieć sobie na zasadnicze pytania – w jakim kierunku zmierzamy? I za Hercenem zapytać – co robić?
Musimy jasno zdefiniować czy przedsiębiorczość i ekonomia społeczna mają mieć istotne znaczenie w polskiej gospodarce? Czy ekonomia społeczna to pomysł na reformę polskiej polityki społecznej. I kolejny element tej układanki – jakimi środkami, zasobami i mechanizmami chcemy osiągnąć założony cel? To proste pytania, na które trudno udzielić odpowiedzi.
Pieniądze nie wystarczą
Gdy wracamy do pytania o rolę, jaką ma odegrać ekonomia społeczna w Polsce, w odpowiedzi pojawia się pojęcie polityki publicznej. Powtórzę tu za prof. Ryszardem Szarfenbergiem cytowaną przez niego najkrótszą definicję polityki publicznej. Otóż jest to „wszystko co rząd zdecyduje się robić lub nie robić”. Ot i cała tajemnica.
Oczywiście, co stwierdzam z przykrością, myli w ten sposób politykę publiczną z jej realizacją. Przykład Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki w zakresie czy to pomocy społecznej, wsparcia niepełnosprawnych, czy też przywoływanych tu przedszkoli, wskazuje jasno, że nawet największy impuls finansowy nie zmieni obrazu rzeczywistości, jeśli nie idą za nim zmiany systemowe. Takie są właśnie efekty założenia, że jeśli jakieś pieniądze się znajdą, to wszystko pójdzie świetnie.
Potrzeba nam polityki publicznej
Jednocześnie, pytany o korzyści płynące z ekonomii społecznej dla administracji, Chorąży jest jeszcze bardziej ostrożny, wskazując, że nie może mówić w imieniu całej administracji.
I słusznie, bowiem przyszłość ekonomii społecznej nie jest sprawą urzędników, ale polityków – i nie mam na myśli tylko rządowych ale również społecznych – którzy jednak nie „politykują”, ale tworzą „politykę publiczną”.
Tę politykę można tworzyć w zaciszu eksperckich salonów w okolicach Nowego Światu, ale również można wspólne ją przedyskutować i wypracować.
Dlatego tak ważne jest dyskutowanie, a następnie przyjęcie kreującego wizję działań Programu Rozwoju Ekonomii Społecznej na poziomie krajowym, jak i odpowiednich programów na poziomach wojewódzkich. To strategie i programy rozwoju, a nie programy operacyjne będą kształtować politykę publiczną wobec ekonomii społecznej. I nie tylko w wymiarze finansowym, ale również działań organizacyjnych oraz legislacyjnych.
Po co nam środki unijne, skoro stosowanie obecnych przepisów o zamówieniach publicznych wielokrotnie niweczy najlepsze nawet pomysły? Po cóż nam projekty, skoro ustawy o pomocy społecznej, o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy, czy też o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu osób niepełnosprawnych nie dopuszczają rozwiązań proponowanych przez Unię Europejską? Po cóż nam nawet najlepsze inicjatywy, skoro sprawny system konsultowania działań publicznych i kooperacji obywateli z władzą nie stał się jeszcze zasadą w wielu społecznościach lokalnych i regionalnych?
Potrzeba nam rzeczywistej decentralizacji
Jednak przykłady z województw: podkarpackiego, lubuskiego czy warmińsko-mazurskiego zdają się zaprzeczać temu stereotypowi. Niedoskonałości wdrażania w niektórych województwach nie powinny prowadzić do zakwestionowania idei decentralizacji, ale skłonić państwo do opracowania skutecznych mechanizmów korygujących pojawiające się nieprawidłowości.
Jednak jest to nie tylko zadanie Instytucji Zarządzających, ale też sektora obywatelskiego.
Wydaje się, że potrzeba specjalnego, centralnego Programu Operacyjnego wynika z możliwości „realnego wpływu na planowanie i wdrażanie”, ponieważ: „inaczej stracimy kontrolę nad jego wdrażaniem”. Powstaje pytanie kto zyska i kto traci? Zarówno polityka, jak i ekonomia nie są naukami ścisłymi. Pomimo chęci stworzenia uniwersalnego wzoru czy też algorytmu, wprowadzane rozwiązania zawsze podlegają osądowi według systemu wartości oceniającego. Często interesy jednych są realizowane kosztem interesów innych. Niestety zbyt często interesy silnych wygrywają kosztem interesów słabszych. Tak jest też w tym przypadku.
Nam raczej nie jest potrzebne tworzenie specjalnych programów finansowych, które mają wspierać ekonomię społeczną „bo jest ważna” i „wspierana przez UE”. Nam potrzebne jest, oparte na strategiach rozwoju, wmontowanie problematyki ekonomii społecznej i przedsiębiorstw społecznych w polityki publiczne na poziomie regionalnym, a szczególnie lokalnym. To musi być część zarówno polityki zatrudnienia, integracji społecznej, jak również polityk dotyczących kultury, ochrony środowiska, turystyki czy szeroko rozumianego rozwoju lokalnego. Przede wszystkim jednak musi dotyczyć usług użyteczności publicznej jako zadań samorządów lokalnych.
I wymaga to nie tyle kolejnych konkursów, które mogą być realizowane z różnych poziomów, ale mądrego wkomponowania ekonomii społecznej w system prawny – tak, aby było to po prostu opłacalne i korzystne.
Korzystne zarówno dla osób zatrudnianych w przedsiębiorstwach społecznych, jak również społeczności lokalnej. Dlatego tak ważne jest przeniesienie ekonomii społecznej do regionów i „wtopienie” jej w działania na rzecz rozwoju lokalnego i regionalnego. Inaczej będziemy do końca przynudzać o wyjątkowości ekonomii społecznej i wymachiwać krótkookresowymi profitami, które mogą budzić tylko późniejsze rozgoryczenie.
Finansowanie publiczne nie jest złe – administracja to też klient
Wskazany na początku przykład przedszkoli wyraźnie pokazuje jak „nie robić polityki”. Jest prawdziwą „złą praktyką”. Ważne jest to, aby umocować ekonomię społeczną w społeczności lokalnej. I nie oznacza to wcale mitycznej ekonomizacji.
W obecnej na portalu dyskusji, pojawia się wręcz stwierdzenie, że sektor obywatelski zamiast się „ekonomizować i uniezależniać, jest wciąż uwieszony u klamki sektora publicznego”. Ale kto powiedział, że sektor publiczny jest gorszym kupującym od konsumenta prywatnego? Nawet w unijnym projekcie rozporządzenia w sprawie europejskich funduszy na rzecz przedsiębiorczości społecznej wskazuje się, że „przedsiębiorstwa społeczne czerpią znaczną cześć swojego finansowania z dotacji pochodzących z fundacji, osób prywatnych lub sektora publicznego”.
Nie mitologizujmy idealnego rynku, który istnieje wyłącznie na kartach książek jego wyznawców, przed którego wadami ostrzegał sam Adam Smith (o czym można się przekonać, jeśli zada się sobie odrobinę trudu i zapozna z dziełami ekonomii klasycznej). Chodzi o to, aby finansowanie publiczne dotyczyło zapłaty za realizację konkretnych usług użyteczności publicznej. I tam powinno nastąpić spinanie polityk publicznych. Nie widzę w tym nic zdrożnego.
Powiem nawet więcej, powinniśmy dążyć do tego aby ekonomia społeczna tworzyła nowy rodzaj wielosektorowej polityki społecznej, czy też nowe rodzaje polityk użyteczności publicznej.
Potrzeba nam uspołecznienia
Jednak aby do tego dojść, należy zacząć od dwóch rzeczy jednocześnie. Po pierwsze – pobudzania aktywności obywatelskiej poprzez zwiększenie możliwości działania dla stowarzyszeń zwykłych, uproszczenia procesów rejestracyjnych, wprowadzenie uproszczonej rachunkowości itd. To powinno być połączone ze wsparciem mikrograntów „start-up” na rozpoczęcie działalności obywatelskiej.
Po drugie – należy dokonać zmian prawnych oraz wzmocnić działania edukacyjne promujące udział organizacji obywatelskich w podejmowaniu decyzji i wykonywaniu zadań administracji publicznej. Co szczególnie ważne, konieczne są działania na rzecz upowszechniania działań kontrolnych w społecznościach lokalnych. I na to nie warto żałować środków – zamiast wydawać krocie na niektóre obecnie realizowane projekty.
Jeśli bowiem ktoś sądzi, że zbudujemy ekonomię społeczną za pomocą licznych dotacji, pożyczek i szkoleń, bez uruchomienia potencjału po stronie obywateli i władz lokalnych, bez przekształcenia zabetonowanych układów w społecznie odpowiedzialne terytorium, to nikt po prostu nie zrozumie istoty obecnej ekonomii społecznej.
Możemy, tak jak w przypadku przywoływanych przedszkoli, opowiadać coś o dołożeniu starań, aby w nowym okresie było lepiej i efektywniej rezultatowo, albo włączyć ekonomię społeczną w polską rzeczywistość lokalną. I to musi być silny impuls polityki publicznej a nie szczegółowy opis priorytetów kolejnego programu operacyjnego.
Źródło: ekonomiaspoleczna.pl