Ten, kto chce dotrzeć do kenijskiej spółdzielni herbacianej Michimikuru musi nastawić się na ekstremalne przeżycia komunikacyjne. 11 kilometrów dzielących spółdzielnię od targowiska Muriri najłatwiej można pokonać motorową taksówką zwaną boda-boda. Wertepy i stromą, gruntową drogę pod górę rekompensują widoki. Na tej wysokości, ponad 2000 m n.p.m., hoduje się tylko herbatę, która pokrywa zbocza Nyambene imponującym, zielonym dywanem.
Zanim dostałam się do bram Michimikuru poznałam większość
ulicznych handlarzy, przebrnęłam przez długi rytuał targowania się
i przekonałam kierowcę mojej „taksówki”, że nie każdy biały posiada
samochód. Spółdzielnię postanowiłam odwiedzić, ponieważ część
swoich upraw sprzedaje jako produkty sprawiedliwego handlu (FT).
Jak okazało się na miejscu jedynie niewielką część – zaledwie 2%,
choć cała hodowana tu herbata mogłaby być sprzedawana w ramach FT.
Częściowo spowodowane jest to tym, że certyfikat fair trade’u
spółdzielnia uzyskała dopiero w 2007 r., a częściowo tym, że popyt
na produkty FT jest ograniczony. Okazało się jednak, że Michimukuru
jest ciekawa pod wieloma innymi względami.
Duża i dobrze zorganizowana
Spółdzielnia jest ogromna – liczy blisko 10 000 członków!
Każdy z nich ma kawałek ziemi, gęsto porośnięty krzakami herbaty.
Spółdzielnia jest tak wielka, że zatrudniła firmę, która zajmuje
się jej zarządzaniem – KTDA-Kenya Tea Development Agency.
– Sami uprawiamy herbatę zwaną w języku suahili chai.
To nasze życie. A nasza praca to zarządzać Michimikuru tak, by
spółdzielnia przynosiła członkom jak największe zyski – mówi
znad kolejnej filiżanki herbaty z mlekiem – Peterson Arao, jeden z
menadżerów KTDA. – Firma ma na to kilka sprawdzonych sposobów,
które służą także innym dużym fabrykom herbaty w Kenii. W sumie
KTDA „pracuje” dla ponad pół miliona hodowców. Monopol firmy –
spadkobierczyni państwowego giganta, nie podoba się wielu
uprawiającym herbatę, którzy działają na własną rękę.
Oprócz poletek uprawnych, które tworzą ogromną 200-hektarową
plantację, spółdzielnia to także budynki, w których mieszka część
zbieraczy zielonych listków (pluckers) i fabryka, gdzie
przetwarza się liście. Możliwość przetwarzania plonów oznacza
wyższy zysk dla członków spółdzielni. Najlepsze gatunkowo są dwa
młode listki i pączek (flash) z czubka krzewu. Po kilku
dniach odrastają one i znów nadają się do zerwania. To dalszy
proces przetworzenia decyduje o tym, jaka herbata powstanie w jego
efekcie, np. zielona czy czarna. Liście docelowo czarnej herbaty
osusza się – w ostatecznej fazie zawartość wody spada do 3%.
Najważniejszym jednak elementem procesu przetwarzania tego rodzaju
chai jest oksydacja czyli utlenienie.
Znaczna część sprzedaży przetworzonej herbaty odbywa się na
aukcji w Mombasie, drugim co do wielkości mieście Kenii. Z tego
portu wysyłana jest też dalej w świat – aż 80% herbaty z
Michimikuru jest eksportowane. Cena to około dwa dolary za
kilogram. Do spółdzielców zapłata trafia w dwóch ratach – najpierw
dostają zaliczkę, a potem zysk ze sprzedaży po odliczeniu kosztów
funkcjonowania spółdzielni.
Nasze własne pomysły
Ogromna powierzchnia i fabryka Michimikuru to pozostałość po
państwowej plantacji, która powstała na tych terenach w latach 60.
Wówczas w Kenii masowo wycinano drzewa pod uprawę herbaty, co
doprowadziło do poważnych braków drewna. W 1994 r. spółkę państwa
sprywatyzowano – mieszkańcy okolic wykupili ziemie i stali się
członkami spółdzielni, dzięki czemu uczestniczą m.in. w
podejmowaniu decyzji dotyczących herbacianej wspólnoty. Hodowcy
herbaty uzgodnili m.in., że nie chcą dopuścić do wyginięcia
lokalnych gatunków roślin, dlatego troskliwie chronią pozostałości
lasu znajdujące się na terenie plantacji. Jest nawet bank genów, po
którym oprowadza się uczniów szkół zwiedzających spółdzielnię. Już
niedługo uczniowie będą być może mogli też podziwiać centrum
monitoringu zmian klimatycznych, które sfinansowane zostanie z
zagranicznego grantu.
– W okolicy jest coraz cieplej. Kiedy byłem dzieckiem na tej
wysokości nie było komarów. Teraz jest ich coraz więcej, co stwarza
zagrożenie malarią. Coraz trudniej jest też przewidzieć pogodę -
mówi Simon Mwangi, hodowca herbaty i jeden z menadżerów
spółdzielni. Są też i pożyteczniejsze zjawiska – silne wiatry,
które zarządcy spółdzielni mają nadzieję wykorzystać do wytwarzania
energii. Póki co fabryka napędzana jest drewnem opałowym – nie jest
to korzystne dla środowiska, a poza tym w okolicy brakuje drewna,
co zawyża koszty.
Nie brakuje więc pomysłów na rozwój spółdzielni, dzięki czemu
w zeszłym roku zebrano tu aż 16,5 miliona kilogramów zielonych
liści! Co najważniejsze, pomysły pochodzą od samych Kenijczyków, a
nie od zagranicznych donatorów, którzy często nie znają lokalnych
realiów.