Zawiązane w 2004 roku przymierze finansowo-technologiczne pomiędzy gigantem z Mountain View i fundacją Mozilla właśnie dobiegło końca. Sytuacja od jakiegoś czasu była bardzo napięta, zatem oficjalne rozejście się nie jest wielkim zaskoczeniem. Pytanie tylko, czy ten gest ma oznaczać otwartą wojnę?
Na początek warto by odpowiedzieć na pytanie, czemu właściwie doszło do głośnego rozwodu. W 2004 roku Google zgodziło się finansować Mozillę, w zamian za co wyszukiwarka z Mountain View miała być oficjalnym silnikiem searchingowym przeglądarki Firefox. Wszystko było w porządku, dopóki nie okazało się, że zachowanie Google stoi w sprzeczności z mocnymi wartościami fundacji, dla której niezwykle istotnym aspektem jest prywatność użytkowników. Jak wiadomo, amerykański gigant raczej nie należy do firm szczególnie mocno broniących się przed zbieraniem danych o swoich userach. Spersonalizowane reklamy, profile-cienie, śledzenie tras, monitorowanie aktywności w sieci - wszystko to sprawiło, że Mozilla musiała wreszcie powiedzieć „dość!”.
Przy okazji rozwodu okazję na uszczknięcie nieco z amerykańskiego tortu wywęszyło…Yahoo!, które będzie teraz nowym oficjalnym search engine dla Firefoxa. Może być to nabranie wiatru w żagle, ponieważ na rynku amerykańskim Y! posiada zaledwie ok. 10% rynku, natomiast w skali globalnej to ok. 4%, zatem niewiele. Poza tym silnik dołączy do 61 obecnych już dostawców, a więc nie ma tu żadnej gwarancji sukcesu. W dodatku Yahoo! działa w oparciu o microsoftowego Binga, co również może - ale nie musi - zadziałać na niekorzyść.
Inna sprawa, że szansę na wzięcie spraw w swoje ręce zyskuje również Microsoft, bo to przecież na nim opiera się działanie silnika Yahoo!. Jeśli managerowie z Redmond wykorzystają potencjał, jaki daje wejście do Firefoxa na rynku amerykańskim, być może uda im się wycisnąć nieco więcej z bezwzględnie dzielonego tortu. Z drugiej strony, jeżeli użytkownicy Firefoxa wybierają tę przeglądarkę mając na względzie rzeczywiście kwestie bezpieczeństwa, najpewniejszym wygranym zdaje się być DuckDuckGo. Ta wyszukiwarka również niedawno dołączyła do oficjalnych search engines produktu Mozilli, a znana jest ze stawiania dużego nacisku na ochronę danych użytkowników i anonimowość w sieci.
A z trzeciej strony, to rozwód nie jest znowu taki kompletny. Mozilla nie poradzi sobie bez technologii Google, m.in. usług geolokalizacyjnych czy rozwiązania Safe Browsing, ostrzegającego przed podejrzanymi witrynami. Także Google i Mozilla może i biorą rozwód w kwestii samego silnika wyszukiwania, ale tak naprawdę pozostają wciąż w związku przez inne rozwiązania.
Jak sytuacja odbije się na obu stronach? Wszystko zależy tak naprawdę od tego, czy Firefox zyska na popularności. Jeśli tak, Google może poczuć oddech na karku Chrome’a, konkurencyjnego przecież rozwiązania. Ale jeśli Mountain View wycofałoby się całkowicie ze współpracy, Mozilla właściwie leży - wraz z gigantem odchodzą jedne z ważniejszych rozwiązań technologicznych, na których oparty jest flagowy produkt fundacji. A słupki popularności nie są, póki co, zbyt przychylne Ognistemu Lisowi…
Źródło: Technologie.ngo.pl