Wrocławska Rada Działalności Pożytku Publicznego powinna wpływać swoimi opiniami na decyzje społeczne prezydenta Wrocławia - taka jest teoria, a jak wygląda praktyka? Niestety, w opinii wielu ludzi z NGO następująco: sektor proponuje rozwiązania, a strona urzędnicza – jeśli już przyjdzie na posiedzenie - to kiwa głowami, że owszem, tak trzeba, że to dobry pomysł, a potem… A potem nie dzieje się nic.
WRDPP doczekała się kolejnego już składu. Po sierpniowym głosowaniu wybrane zostało sześć osób, które będą reprezentować w Radzie stronę stowarzyszeń i fundacji. Do nich dołączą jeszcze urzędnicy – sześciu samorządowców. Tak skompletowane ciało od kilku już lat ma dbać o to, by urzędnicy, a w szczególności prezydent miasta, zrozumieli i wyszli naprzeciw potrzebom organizacji, a organizacje były gotowe pomóc urzędnikom w rozwiązywaniu problemów miasta. Na tym polega istota WDRPP.
Bo choć formalne ramy działania Rady są bardzo jasne – odpowiada ona za współpracę trzeciego sektora z urzędem; formułuje opinie, które potem wpływają na tworzone przez samorząd prawo; współtworzy Wieloletni Plan Współpracy – to w rzeczywistości o wpływ na działania urzędników jest znacznie trudniej niż by to wynikało z brzmienia oficjalnych papierów określających jej rolę.
Potrzebujemy konkretów
– Poprzednia kadencja była dla mnie źródłem pewnych frustracji – mówi Robert Drogoś, prezes zarządu dolnośląskiego stowarzyszenia Tratwa, który przez ostatnie dwa lata zasiadał w Radzie. – Tworzyliśmy silną szóstkę kompetentnych i doświadczonych osób. Miałem więc nadzieję, że uda się wiele zmienić. Ale nic z tego. Dużo pary poszło w gwizdek i dlatego czuję spory niedosyt – dodaje.
Szef Tratwy opowiada, że najważniejszym postulatem, który Rada poprzedniej kadencji postanowiła wywalczyć, była większa liczba zadań publicznych zlecanych trzeciemu sektorowi. To zresztą jedno z najważniejszych wyzwań stojących przed organizacjami i urzędami w całym kraju. Niestety, jak mówi prezes Drogoś, urzędnicy na spotkaniach kiwali głowami, potwierdzali, że to bardzo ważna sprawa, a potem szli do swoich biurek i nie działo się nic.
– Nie wiem skąd to wynikało – mówi prezes Drogoś. – Czy to strach przed przekraczaniem pewnych barier, czy brak inicjatywy, czy może obawa, że organizacje nie podołają poważnymi zadaniom publicznym. Wszystkie te powody są niezrozumiałe, bo współpraca NGO-sów i urzędników w zakresie realizacji zadań samorządowych będzie się wszystkim opłacać.
Jego słowa potwierdza Maria Lewandowska-Mika, dyrektor Dolnośląskiej Federacji Organizacji Pozarządowych. I ona uważa, że zadań publicznych dla organizacji mogłoby być znacznie więcej, a Rada mogłaby odgrywać znacznie poważniejszą rolę.
– My się bardzo staraliśmy, zwłaszcza w drugiej części kadencji, by Rada nie była tylko ciałem fasadowym – mówi dyrektor DFOP. – Zgłaszaliśmy wiele inicjatyw z różnych obszarów działalności organizacji pozarządowych. Niestety, wiele naszych propozycji przepadło, sporo z naszych starań nie przyniosło żadnego rezultatu. Może efekt byłby lepszy, gdyby przedstawiciele urzędu za każdym razem stawiali się na posiedzenie Rady – zauważa.
Przez brak konkretnych wyników prac Rady i przez powtarzającą się absencję urzędników, ludzie z organizacji odnosili często wrażenie, że spotykają się w tylko po to, by miasto mogło wypełnić zalecenia ustawowe w postaci powołania WRDPP. – Niewiele z naszych propozycji zostało wcielonych w życie, brak nam było mocy sprawczej – podsumowuje Lewandowska-Mika.
Jak tu konkurować z Warszawą?
Działalności Rady broni Władysław Sidorowicz, były senator, a dziś doradca prezydenta Wrocławia do spraw społecznych i przewodniczący WRDPP zeszłej kadencji. Jako dowód na należyte traktowanie przez miasto organizacji pożytku publicznego wskazuje fakt, że mimo kryzysu we Wrocławiu nie zmienił się poziom finansowania organizacji. Skąd więc frustracje członków Rady? Według Sidorowicza może to wynikać z samej specyfiki tego ciała, które w zamierzeniu ma charakter doradczy, a nie decyzyjny.
– Rozumiem dążenia członków Rady do pozycji decyzyjnej, ale nie taka jest jej rola. Z drugiej strony ci, którzy zarzucają miastu, że nie zleca organizacjom zadań publicznych, muszą przecież uznać, jak wiele zadań jest zlecanych NGO-som. Na przykład z zakresu opieki nad osobami bezdomnymi, czy upośledzonymi dziećmi, a także prowadzenia ośrodków kulturalnych – mówi Sidorowicz.
Broni też prezydenta Rafała Dutkiewicza, któremu organizacje zarzucają, że nie znajduje czasu, by się z nimi spotykać. Rada zeszłej kadencji wiele razy proponowała takie spotkanie i nigdy niż z niego nie wyszło. Sidorowicz przyznaje, że jest to poniekąd jego wina i obiecuje, że postara się zorganizować takie spotkanie.
Sidorowicz nie broni natomiast tych, którzy na posiedzeniach Rady się nie zjawiali – choć, oczywiście, powinni. Do najczęstszych wagarowiczów należy Jarosław Obremski, dawniej wiceprezydent Wrocławia, a dziś senator RP. On sam tłumaczy się natomiast tak:
– Przyznaję, że od posiedzeń odciągała mnie praca w Senacie. Nie jest ona może tak pracochłonna, by nie znaleźć sił na zasiadanie w Radzie, ale jest za to bardzo czasochłonna. Po prostu trzeba być w Warszawie – wyjaśnia senator.
On też podaje kolejne powody, dla których samorządy z taką ostrożnością sięgają po pomoc organizacji w realizacji zadań publicznych. Jednym z ważniejszych jest ten, że gdy jakaś organizacja pozarządowa nawali – a przecież takie sytuacje się zdarzają – to wtedy media ze zdwojoną napastliwością rzucają się na miasto, które oddało pracę w jej ręce. Dziennikarze grzmią wtedy, jak można było tak ważne zadanie powierzyć nieprzygotowanej organizacji. Poza tym w dobie kryzysu politycy, którymi urzędnicy wysokiego szczebla przeważnie są, wolą zlecać zadania z budżetu gminy firmom – tam, gdzie płacone są regularne pensje. No i tam, gdzie można strajkować – chciałoby się dodać.
– Poza tym sprawozdawczość. Dla wielu organizacji to prawdziwa zmora – wyjaśnia senator Obremski. – Na przykład czasem nie sposób jest wytłumaczyć księdzu, który prowadzi fundację, że jeśli zamiast kilograma śliwek kupił kilogram czereśni, to ta zmiana musi znaleźć swoje odzwierciedlenie w dokumentach – dodaje.
Dlatego senator przekonuje, że jest zwolennikiem ograniczenia kontroli dokumentacji organizacji, by mogły działać swobodniej. Bo dziś, wiele z nich uznaje samorządy za prześladowców niż potencjalnych zleceniodawców.
Są małe sukcesy i ciągle duże nadzieje
Nie zmienia to faktu, że sam nie dał się poznać członkom rady nawet jako prześladowca, bo po prostu często na posiedzeniach nie bywał. Zjawiał się tam regularnie za to Robert Drogoś, który stawia jasną diagnozę: w urzędach raczej się o rewolucjach nie myśli, urzędnikom często brakuje motywacji do odważniejszych posunięć, a takimi byłby na pewno częste zlecenia dla trzeciego sektora.
– Ten problem nie dotyczy wyłącznie samorządów. Podobny problem jest w relacjach organzacji i biznesu. Tutaj też współpraca pozostawia wiele do życzenia – wyjaśnia prezes Drogoś. – Ale Rada może pochwalić się i sukcesami. Powstanie roboczych zespołów przy poszczególnych wydziałach urzędu może być początkiem zmian. Bo właśnie tego się nauczyliśmy w trakcie naszej kadencji. Żeby do konkretów odsyłać kolejne grupy ludzi, bo Rada sama nic nie załatwi.
Z doświadczeń Roberta Drogosia i Marii Lewandowskiej-Miki będzie korzystał Przemysław Filar z Towarzystwa Upiększania Wrocławia, który dostał się do tegorocznej kadencji Rady. On sam ma szerokie plany. Układają się one w trzy główne postulaty. Po pierwsze, nie reprezentować, ale prezentować w Radzie różne inicjatywy; po drugie zwiększyć transparentność poprzez na przykład upublicznianie wszystkich umów, które zawiera urząd miasta z zewnętrznymi firmami, ale też i instytucjami z trzeciego sektora; a po trzecie uprościć zasady, na przykład poprzez zrównanie szans formalnych spółdzielni i organizacji pozarządowych.
– Wiem, że nie będzie łatwo – mówi Przemysław Filar. – Ale na przykład praca nad Wrocławskim Budżetem Obywatelskim pokazała, że i urzędnicze koncepcje mogą ulegać pozytywnym zmianom. I to zmianom inspirowanym opiniami organizacji. Spróbujemy – zapowiada.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)